Kiedy Tokio i Nairobi poszły po prezesa banku, naszą przepustkę do dalszej pracy, my zaprowadziliśmy ludzi do biblioteki, gdzie na antresoli czekał Palermo w towarzystwie Serba. Helsinki chodził za nim dosłownie wszędzie i był na każde zawołanie, tak jak Rio za Tokio w mennicy.
- Tu będziecie bezpieczni. - odezwał się Martín patrząc na ludzi z góry. - Spokojnie. Ręce do góry.
Zdziwieni ludzie patrzyli na siebie nawzajem, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację.
- Tak jak podczas napadu. - zademonstrował podnosząc swoje ręce.
Ludzie z przerażeniem w oczach wykonali rozkaz. Podeszłam do drzwi, gdzie był już Denver. Palermo zaraz zacznie mówić właściwą część, a ludzie będą chcieli uciekać.
- Proszę państwa, nazywam się Palermo. - zaczął rozpinać powoli bluzę od munduru. - I mam dla was dwie wiadomości. Dobrą i złą.
Zakładnicy wydali z siebie bliżej nieokreślone dźwięki przerażenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Taka reakcja ludzi zawsze budziła we mnie satysfakcję, to chore.
- Zła jest taka, że napadnięto na Bank Hiszpanii. - po sali przeszedł stłumiony jęk, ale widząc wojskowego przed sobą ludzie nie robili głupot. - A dobra... - zdjął górę munduru, którą zabrał Helsinki. - To my napadliśmy. - założył kaptur i zaczął uśmiechać się w lekko psychopatyczny sposób.
Ludzie zaczęli krzyczeć i przepychać się do wyjścia, ale my już na nich czekaliśmy w czerwonych kombinezonach, maskach Dalego i z bronią w rękach.
- Zachować spokój! - weszłam między spanikowanych zakładników. - Wszyscy spokojnie.
Nareszcie zmieniłam karabin na pistolet, zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie, kiedy masz w pewnym sensie jedną rękę.
W czasie rozdawania zakładnikom kombinezonów i opasek na oczy usłyszałam odległe, przytłumione strzały. To pewnie tylko awaria windy, którą zgłosili w zeszłym tygodniu.
- Należycie do naszej cudownej rodziny zakładników. - Martín zaczął schodzić na dół po krętych schodach. - Spędzimy kilka dni w odcięciu od świata. Założyć te cholerne maski! - znowu krzyczał tak, jak w hangarze.
To już nie był ten sam człowiek. To my go zniszczyliśmy. Ja, Sergio i Andrés. Musiałam w końcu dopuścić tę myśl do siebie.
- A żeby nikt nie poczuł się bohaterem, oddajcie telefony mojemu koledze, Denverowi. - Martín mówił tak, jakby mnie tu nie było, a przecież razem mieliśmy zająć się zakładnikami.
Denver zaczął mówić o oznaczaniu telefonów. pewnego wieczoru przy zabawie z Cincinnati doszliśmy wspólnie do wniosku, że dobrze będzie dać ludziom możliwość kontaktu z dziećmi. Byłam pozytywnie zaskoczona przemianą Denvera, od kiedy pojawił się jego synek, naprawdę wydoroślał.
Jednak ten pomysł nie przypadł naszemu dowódcy do gustu. Podszedł do nas powoli.
- Skąd taki pomysł, kretynie? - zwrócił się do Denvera, na mnie nawet nie spojrzał. Władza szybko zaczęła uderzać mu do głowy.
- Tak mówię, kropka. - odpowiedział mu cicho, tak żeby otaczający nas ludzie nie słyszeli. - Zakładnicy to moja działka.
- Jakiś kurs przeszedłeś? Tatuś roku z ciebie? - Denver się nie odezwał, tylko zwrócił się do zakładników.
Miałam już dość zachowania Palermo, a minęła dopiero godzina od rozpoczęcia napadu.
- Odpieprz się od niego. Ustaliliśmy to z Profesorem. - spojrzałam hardo w zielone oczy dowódcy.
CZYTASZ
Lágrimas de papel │Palermo
Fanfiction"Pamiętam jeszcze jak mówił, żebym nigdy nie łączyła miłości ze swoją profesją, to się zawsze wyklucza. Myślałam, że się nie zna, bo co ma jedno do drugiego? " Kiedy traci się miłość życia, wszystko legnie w gruzach. Oboje przeżyli ten ból. Oboje ci...