Rozdział 17

1K 68 57
                                    

Kiedy Tokio i Nairobi poszły po prezesa banku, naszą przepustkę do dalszej pracy, my zaprowadziliśmy ludzi do biblioteki, gdzie na antresoli czekał Palermo w towarzystwie Serba. Helsinki chodził za nim dosłownie wszędzie i był na każde zawołanie, tak jak Rio za Tokio w mennicy.

- Tu będziecie bezpieczni. - odezwał się Martín patrząc na ludzi z góry. - Spokojnie. Ręce do góry.

Zdziwieni ludzie patrzyli na siebie nawzajem, próbując zrozumieć zaistniałą sytuację.

- Tak jak podczas napadu. - zademonstrował podnosząc swoje ręce.

Ludzie z przerażeniem w oczach wykonali rozkaz. Podeszłam do drzwi, gdzie był już Denver. Palermo zaraz zacznie mówić właściwą część, a ludzie będą chcieli uciekać.

- Proszę państwa, nazywam się Palermo. - zaczął rozpinać powoli bluzę od munduru. - I mam dla was dwie wiadomości. Dobrą i złą.

Zakładnicy wydali z siebie bliżej nieokreślone dźwięki przerażenia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Taka reakcja ludzi zawsze budziła we mnie satysfakcję, to chore.

- Zła jest taka, że napadnięto na Bank Hiszpanii. - po sali przeszedł stłumiony jęk, ale widząc wojskowego przed sobą ludzie nie robili głupot. - A dobra... - zdjął górę munduru, którą zabrał Helsinki. - To my napadliśmy. - założył kaptur i zaczął uśmiechać się w lekko psychopatyczny sposób.

Ludzie zaczęli krzyczeć i przepychać się do wyjścia, ale my już na nich czekaliśmy w czerwonych kombinezonach, maskach Dalego i z bronią w rękach. 

- Zachować spokój! - weszłam między spanikowanych zakładników. - Wszyscy spokojnie.

Nareszcie zmieniłam karabin na pistolet, zdecydowanie wygodniejsze rozwiązanie, kiedy masz w pewnym sensie jedną rękę.

W czasie rozdawania zakładnikom kombinezonów i opasek na oczy usłyszałam odległe, przytłumione strzały. To pewnie tylko awaria windy, którą zgłosili w zeszłym tygodniu.

- Należycie do naszej cudownej rodziny zakładników. - Martín zaczął schodzić na dół po krętych schodach. - Spędzimy kilka dni w odcięciu od świata. Założyć te cholerne maski! - znowu krzyczał tak, jak w hangarze. 

To już nie był ten sam człowiek. To my go zniszczyliśmy. Ja, Sergio i Andrés. Musiałam w końcu dopuścić tę myśl do siebie.

- A żeby nikt nie poczuł się bohaterem, oddajcie telefony mojemu koledze, Denverowi. - Martín mówił tak, jakby mnie tu nie było, a przecież razem mieliśmy zająć się zakładnikami.

Denver zaczął mówić o oznaczaniu telefonów. pewnego wieczoru przy zabawie z Cincinnati doszliśmy wspólnie do wniosku, że dobrze będzie dać ludziom możliwość kontaktu z dziećmi. Byłam pozytywnie zaskoczona przemianą Denvera, od kiedy pojawił się jego synek, naprawdę wydoroślał.

Jednak ten pomysł nie przypadł naszemu dowódcy do gustu. Podszedł do nas powoli.

- Skąd taki pomysł, kretynie? - zwrócił się do Denvera, na mnie nawet nie spojrzał. Władza szybko zaczęła uderzać mu do głowy.

- Tak mówię, kropka. - odpowiedział mu cicho, tak żeby otaczający nas ludzie nie słyszeli. - Zakładnicy to moja działka.

- Jakiś kurs przeszedłeś? Tatuś roku z ciebie? - Denver się nie odezwał, tylko zwrócił się do zakładników.

Miałam już dość zachowania Palermo, a minęła dopiero godzina od rozpoczęcia napadu.

- Odpieprz się od niego. Ustaliliśmy to z Profesorem. - spojrzałam hardo w zielone oczy dowódcy.

Lágrimas de papel │PalermoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz