Od razu chwyciłam za komórkę i wybrałam jeden z numerów przyjaciela.
- Sergio. Oni wzięli już ten radiowóz do analizy? - zapytałam przez telefon. Byłam cholernie na siebie zła.
- Tak. - odparł spokojnie. - Coś się stało?
Na moment zapadła cisza między nami.
- Zawaliłam. Znowu. - westchnęłam. - Zgubiłam kartkę z adresem tej apteki. Tam są też twoje odciski palców.
- Spokojnie, stało się. Nic już z tym nie zrobimy.
To był moment, w którym podziwiałam przyjaciela za jego opanowanie. Dzięki Bogu nie odnawiał dowodu od lat, nie mają jego odcisków w bazie. To tak jakby ten facet w ogóle nie istniał. Bałam się tylko tego, że kolega pani inspektor, niejaki Ángel Rubio, zaczynał węszyć w naszym kierunku, a jego podejrzenia zaczęły padać na Profesora. Wtedy nie wiedziałam, że policjant już złożył Sergio wizytę.
Mogłam być pewna, że Marquina już był w drodze do tej pieprzonej apteki, by wykraść spis i rejestr leków, które były dla nas niezwykle ważne.
***
Toledo, pięć miesięcy do napadu- Dlaczego, do jasnej cholery, dopiero teraz mi to mówisz? - byłam zła i zawiedziona postępowaniem przyjaciela. - Miałeś przynajmniej dwa lata, a mówisz to praktycznie przed samym napadem. Sergio wiedział, prawda? - zapytałam chowając twarz w dłonie.
- Zrozum. Myślałem, że tak będzie lepiej. - odpowiedział. - Tak, Sergio wiedział. Powiedziałem mu przed twoim przyjazdem do Florencji.
- Ile ci zostało? - dopytałam, pociągając cicho nosem.
- Kilka miesięcy, rok. Może dwa. - westchnął. - Lekarze też nie potrafią dokładnie określić.
Usiadł obok mnie, na ławce pod drzewem odsuniętym trochę od domu. Odkryłam to miejsce jeszcze przed przeprowadzką, lubiłam tam przychodzić, by pobyć w samotności, wyobrażając sobie te hipnotyzujące, zielone oczy. Ale teraz było inaczej.
- Przynajmniej teraz mam jasność, dlaczego zgodziłeś się na udział w tym całym szaleństwie. - uśmiechnęłam się smutno, obserwując trawę pod stopami.
Na chwilę zapadła cisza. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Że jest mi przykro? On nigdy nie chciał litości, nienawidził tego. Tak samo jak nigdy nie chciał pokazywać swoich słabości. Był zbyt dumny i bardzo rzadko prosił kogokolwiek, o cokolwiek.
- Potrzebuję twojej pomocy. - przerwał moje myśli. Spojrzałam na niego lekko zaskoczona. - Potrzebuję tego leku, on w pewnym stopniu zmniejsza objawy, ale nie zatrzymuje choroby. - podał mi karteczkę z nazwą preparatu i adresem apteki, gdzie mogę go odebrać na cudze nazwisko. Wzięłam ją do ręki i przyjrzałam się, schowałam do kieszeni kurtki. - Dziękuję.
- Wracajmy. Zaraz zaczną nas szukać. - powiedziałam wstając i kierując się z stronę domu. - Andrés, chodź.
- Tak , tak. Już idę. - wyrwał się z zamyślenia i ruszył za mną.
Nie potrafiłam przyswoić informacji o śmiertelnej chorobie przyjaciela, mimo, że wiedziałam o śmierci jego matki z tego samego powodu. Po prostu to było za trudne. I jeszcze ton jakim to oznajmił, całkiem wyprany z jakichkolwiek emocji. Pogodził się z tym. Znałam go naprawdę długo i od razu domyśliłam się co będzie chciał zrobić w mennicy, ale nie mogłam mu zabronić.
***
Był już niedzielny, późny wieczór. Według planu powinno być już wydrukowane czterysta milionów euro. Brak informacji mnie dobijał, a te podawane przez media były non stop takie same, bez znaczenia. Moskwa prawdopodobnie przebił się już przez zbrojony beton w sejfie, którym mieli wyjść.
CZYTASZ
Lágrimas de papel │Palermo
Fanfiction"Pamiętam jeszcze jak mówił, żebym nigdy nie łączyła miłości ze swoją profesją, to się zawsze wyklucza. Myślałam, że się nie zna, bo co ma jedno do drugiego? " Kiedy traci się miłość życia, wszystko legnie w gruzach. Oboje przeżyli ten ból. Oboje ci...