Rozdział 15

1K 71 11
                                    

Włochy, klasztor, dwa miesiące do godziny zero

Jechaliśmy po kamienistej, polnej drodze trzema terenowymi samochodami podziwiając widoki za oknami. Pozostali mieli takie same miny jak ja, kiedy przyjechałam tutaj pierwszy raz.

Sergio prowadził pierwszy, Raquel siedziała obok niego, a ja z Martínem na tylnym siedzeniu. Spojrzeliśmy na siebie pokrzepiająco. Pierwsza noc tutaj będzie najgorsza. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że ten przyjazd wiązał się z masą wspomnień. 

- Damy radę. - odezwał się Martín zakładając skórzane rękawiczki. - Musimy.

To były ostatnie chwile, kiedy był sobą w stu procentach. Jak tylko wysiądziemy z samochodu każde z nas założy swoją maskę i przedstawi się sobie, tak jakbyśmy widzieli się pierwszy raz. Chociaż w niektórych przypadkach tak właśnie będzie, pojawiły się dwie nowe dla mnie twarze.

Zatrzymaliśmy się przed murem klasztoru i wysiedliśmy z samochodów. Reszta oglądała budowlę z zaciekawieniem. Otuliłam się szczelniej płaszczem i poprawiłam rękę w kieszeni. Sergio spojrzał na mnie i Martína, który stał obok. Kiwnęliśmy głowami dając Profesorowi znak, że jesteśmy gotowi by wejść do środka. Wszyscy patrzyli na nas, nie wiedząc dlaczego Sergio czekał na pozwolenie.

Powoli ruszyliśmy do wnętrza, prowadząc pozostałych. Rozglądałam się po mijanych korytarzach i ogrodach, nic się nie zmieniło. Skierowaliśmy kroki do kaplicy, gdzie kiedyś tańczyliśmy. Zostały tam już poustawiane szkolne ławki, jak w Toledo, każdy zajął miejsce i rozglądał się po ścianach pooklejanych kartkami z planami i rysunkami spod ręki Fonollosy.

Raquel stała przy tablicy, kiedy Sergio ustawiał na stojak obraz przedstawiający Andrésa. Ten to zawsze miał dobry gust. Pamiętam jak mówił o tym obrazie, kilka dni przed wejściem do mennicy.

Kiedy usłyszałam dźwięk kredy sunącej po tablicy wróciłam do teraźniejszości i spojrzałam w jej stronę na napis. Witam ponownie - Sergio, bardzo oryginalnie widzę. Spojrzeliśmy wszyscy po sobie i zaśmialiśmy się cicho.

- Większość z was zna zasady, ale mamy tu nowe twarze, więc przypomnijmy. - znowu się zaczyna. - Przede wszystkim żadnych relacji osobistych. - tu spojrzał na Raquel, której mina wyrażała naprawdę wiele. - Z tą akurat to... 

Trochę się zmieszał, na co Denver zaśmiał się charakterystycznie, brakowało mi tego.

- Druga zasada: żadnych imion czy nazwisk. - Profesor okrążył stół znajdujący się przed nami.

- Profesorze. - odezwała się Nairobi. - Przejdźmy do konkretów. Jak się włamiemy do Banku Hiszpanii?

Wszyscy spojrzeliśmy na mężczyznę w okularach, on za to popatrzył na Martína, który uśmiechnął się z ostatniej ławki i kiwnął delikatnie głową.

Sergio energicznym ruchem zdjął zakurzoną płachtę ze stołu ukazując makietę naszego celu.

- Narobimy trochę hałasu. - przeleciał wzrokiem po wszystkich.

To będzie jeszcze lepszy skok. Publika będzie po naszej stronie od początku do końca. Bo jesteśmy ruchem oporu i nie pozwolimy, by jeden z nas był torturowany. Państwo wypowiedziało nam wojnę.

***

- Dlaczego nie śpisz? - usłyszałam za sobą cichy, kobiecy głos. To Nairobi.

- O to samo mogę zapytać ciebie. - odpowiedziałam, po raz kolejny ściskając czerwoną piłeczkę w porażonej dłoni.

- Wiesz, nowe miejsce i takie tam. - usiadła na murku obok mnie. - Ale ty nie jesteś tu pierwszy raz. - zauważyła.

- Masz rację. Byliśmy tu z Profesorem kilka dni temu. Trzeba było wszystko przygotować. - nie patrzyłam na nią, skupiałam się na ruchu palców na piłeczce.

- Możesz mi mówić co ci się podoba, ale widzę, że nie tylko kilka dni temu. Tak samo z resztą, jeśli chodzi o znajomość z Palermo. - nie sądziłam, że aż tak będzie zwracać uwagę na najmniejsze szczegóły.

Palermo, takie imię wybrał sobie Martín, swoją drogą ciekawe czemu. Dołączyli do nas również Marsylia - były żołnierz i Bogota - spawacz. Berrote opowiadał, że gdybym była na ostatnim ślubie naszego przyjaciela poznałabym ich. Poza tym nasza zwariowana rodzina powiększyła się, oprócz Lizbony czyli Raquel, o małego i jakże uroczego Cincinnati, synka Sztokholm i Denvera.

- Cholera. - syknęłam kiedy kolejny raz piłeczka poturlała się po ziemi. Zrezygnowana wstałam i podniosłam ją.

- W Tajlandii nie miałyśmy okazji dłużej porozmawiać. - zawiesiła na chwilę głos. - Ładnie ci w tych krótkich włosach. - zmierzwiła moją grzywkę szybkim ruchem dłoni.

- Dzięki. - uśmiechnęłam się do niej lekko. - Wiesz, to jest bardzo wygodne rozwiązanie, jeśli masz tylko jedną rękę sprawną. - pokazałam na piłeczkę. - Ale można nauczyć się z tym żyć. - dodałam widząc jej wzrok.

Objęła mnie ramieniem i siedziałyśmy tak dobrą chwilę. Obserwowałam gwiazdy, tak jak kiedyś.

- Tęskniłam za wami. - powiedziałam spoglądając na kobietę.

- Ja też. W końcu jesteśmy rodziną. - uśmiechnęła się. - Długo się znaliście? Ty i Berlin.

Odsunęłam się trochę, spojrzałam przed siebie i wzięłam głęboki oddech. 

- Tak. Poznaliśmy się jak miałam szesnaście czy siedemnaście lat. Był wspaniałym przyjacielem, chociaż nie miałaś okazji poznać jego lepszej strony. Szczerze, minęły już trzy lata od tamtego momentu, a mi dalej ciężko mówić o nim w czasie przeszłym. - powiedziałam mając na myśli śmierć przyjaciela w mennicy.

- Nam wszystkim jest ciężko. 

Zapadła między nami cisza, jednak przerwał ją odgłos zbliżających się kroków. Po chwili mogłyśmy zobaczyć ich właściciela. To był Palermo. Z rozczochranymi włosami, w szlafroku i ze szklanką wody w dłoni.

- Dlaczego tu siedzicie? - zapytał szorstko.

- Nie wiedziałam, że nie wolno panie dowódco. - zaśmiała się Nairobi, jednak karcący wzrok Martína nie zelżał nawet na moment.

Zmieniła to dopiero ta cholerna piłeczka, która znowu wypadła mi z dłoni prosto pod nogi mężczyzny. Podniósł ją i zaczął oglądać. Kiedy wyciągnęłam rękę, by ją odebrać, cofnął się nie zwracając uwagi na przyglądającą się temu Nairobi.

- A gdzie proszę? - uśmiechnął się złośliwie.

Byłam zaskoczona jego spontanicznym zachowaniem, ponieważ trochę wcześniej, podczas kolacji pokazywał obojętnego na wszystko, narcystycznego dupka.

- Bardzo ładnie proszę. - spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem i piłeczka poleciała w moją stronę, tak bym mogła ją złapać. - Dziękuję.

- Idźcie spać zanim Profesor was tu spotka. Ploteczki mogą poczekać, a rano mamy lekcje. - odezwał się jeszcze zmierzając do swojego starego pokoju.

Nairobi spojrzała na mnie pytającym wzrokiem i pokazała palcem na plecy mężczyzny. Wzruszyłam tylko ramionami na jej reakcję.

Również rozeszłyśmy się do siebie. Ona do pokoju dzielonego z Helsinki, a ja do sypialni, którą kiedyś przydzielił mi Andrés. Wszystko w niej było na swoim miejscu tak, jak zostawiłam to przed powrotem do Madrytu, pięć lat temu. Nawet strasznie nudna książka o teologii leżała na parapecie tak jak ją położyłam, jedynie obrosła trochę kurzem.

Lágrimas de papel │PalermoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz