Denver z Mónicą przechodzili już przez tunel do hangaru. Helsinki, Nairobi i Profesor nie zdążą uciec.
- Świetna zabawka! - zachwycał się Berlin, patrząc jak Helsinki uzbraja karabin maszynowy. - Nairobi, jak tam?
- Barykada gotowa, brakuje tylko reszty pieniędzy. - wyskoczyła z sejfu, gdzie Darko jeszcze przenosił paczki. - Helsinki, idziemy!
Serb minął nas i wbiegł do skarbca. Zbliżali się coraz bardziej, zaraz będzie po wszystkim.
Przerzucaliśmy ostatnie pieniądze do tunelu.
- Pójdziesz po syna, kiedy wyjdziemy? - zapytałam, podając kobiecie kolejną paczkę.
- Nie. Na razie nie. Nie mam planu. - odpowiedziała odbierając ode mnie worek.
Rio wpadł do nas jak poparzony razem z Tokio.
- Wynośmy się stąd!
- Są w piwnicy. - dodała krótkowłosa.
- Idziemy! Idziemy! - krzyczał Berlin. - Wychodźcie.
- A Denver?
- Już w drodze. Idź! - krzyczałam, żeby ich pospieszyć.
Tokio krzywo na mnie popatrzyła, chyba zaczynała coś podejrzewać.
- To rozkaz. - powiedział stanowczo, ale spokojnie, Berlin.
Złapał mnie za dłoń. Jego ręka parzyła i trzymała w żelaznym uścisku.
Rio odciągnął dziewczynę do wyjścia, ale jej wzrok nas gromił.
- Berlin! Rosario! Idziemy! - zawołała Nairobi wychodząc jeszcze raz z sejfu.
Pokiwałam głową zaprzeczając słowom kobiety. Patrzyła się to na mnie, to na Andrésa, który wciąż trzymał moją rękę.
- Są już na schodach. Zaraz tam będą. - usłyszeliśmy w słuchawkach.
- Zrozumiałem. - odparł Berlin. - Wiedzą gdzie jesteśmy. Uciekajcie.
- Teraz albo nigdy, Nairobi. - dodałam, widząc jej wahanie. - Helsinki, weź Nairobi. Zatrzymamy ich.
Kobieta w oczach miała czystą wściekłość.
- Niby jak?
- Idź, mówię! - Berlin podniósł głos. - Jak dotrą do tunelu to po nas.
- Jaki macie plan? - jej głos się łamał.
- Ktoś musi zostać na barykadzie. - odparłam.
- Nie. - przeczesała włosy palcami. - Razem stąd wyjdziemy!
Andrés wziął głęboki oddech.
- Nairobi. Jestem seksistą, tak? - widziałam jak nasza przyjaciółka zaraz zacznie płakać. - No to panie przodem. - powiedział spokojnie Berlin.
Pocałowałam ją w policzek, zanim Helsinki zaczął ciągnąć ją do wyjścia. Krzyczała, że nas nienawidzi.
Z Andrésem rozmawiałam o tym jeszcze w Toledo. Oboje nie mieliśmy nic do stracenia. On był śmiertelnie chory, a ja? Tę opcję rozważałam już od bardzo dawna w Vigo. Mimo iskierki nadziei, która pojawiła się we Florencji, wszystko potem zgasło.
Popatrzyłam na przyjaciela i uśmiechnęłam się delikatnie. Już nie musiał mieć maski nieczułego dupka.
- Jeszcze zdążysz uciec.
- Rozmawialiśmy już o tym. Nie mam po co uciekać. Wiem, że to pewna śmierć, ale nie chcę, żebyś teraz był sam. A mi przecież nie pasuje samotne życie na gorącej wyspie z ciągłymi wyrzutami sumienia.
CZYTASZ
Lágrimas de papel │Palermo
Fanfiction"Pamiętam jeszcze jak mówił, żebym nigdy nie łączyła miłości ze swoją profesją, to się zawsze wyklucza. Myślałam, że się nie zna, bo co ma jedno do drugiego? " Kiedy traci się miłość życia, wszystko legnie w gruzach. Oboje przeżyli ten ból. Oboje ci...