Rozdział 12

909 66 50
                                    

Denver z Mónicą przechodzili już przez tunel do hangaru. Helsinki, Nairobi i Profesor nie zdążą uciec. 

- Świetna zabawka! - zachwycał się Berlin, patrząc jak Helsinki uzbraja karabin maszynowy. - Nairobi, jak tam?

- Barykada gotowa, brakuje tylko reszty pieniędzy. - wyskoczyła z sejfu, gdzie Darko jeszcze przenosił paczki. - Helsinki, idziemy!

Serb minął nas i wbiegł do skarbca. Zbliżali się coraz bardziej, zaraz będzie po wszystkim.

Przerzucaliśmy ostatnie pieniądze do tunelu.

- Pójdziesz po syna, kiedy wyjdziemy? - zapytałam, podając kobiecie kolejną paczkę.

- Nie. Na razie nie. Nie mam planu. - odpowiedziała odbierając ode mnie worek.

Rio wpadł do nas jak poparzony razem z Tokio.

- Wynośmy się stąd!

- Są w piwnicy. - dodała krótkowłosa.

- Idziemy! Idziemy! - krzyczał Berlin. - Wychodźcie.

- A Denver?

- Już w drodze. Idź! - krzyczałam, żeby ich pospieszyć.

Tokio krzywo na mnie popatrzyła, chyba zaczynała coś podejrzewać.

- To rozkaz. - powiedział stanowczo, ale spokojnie, Berlin. 

Złapał mnie za dłoń. Jego ręka parzyła i trzymała w żelaznym uścisku.

Rio odciągnął dziewczynę do wyjścia, ale jej wzrok nas gromił. 

- Berlin! Rosario! Idziemy! - zawołała Nairobi wychodząc jeszcze raz z sejfu.

Pokiwałam głową zaprzeczając słowom kobiety. Patrzyła się to na mnie, to na Andrésa, który wciąż trzymał moją rękę.

- Są już na schodach. Zaraz tam będą. - usłyszeliśmy w słuchawkach.

- Zrozumiałem. - odparł Berlin. - Wiedzą gdzie jesteśmy. Uciekajcie.

- Teraz albo nigdy, Nairobi. - dodałam, widząc jej wahanie. - Helsinki, weź Nairobi. Zatrzymamy ich.

Kobieta w oczach miała czystą wściekłość.

- Niby jak?

- Idź, mówię! - Berlin podniósł głos. - Jak dotrą do tunelu to po nas.

- Jaki macie plan? - jej głos się łamał.

- Ktoś musi zostać na barykadzie. - odparłam.

- Nie. - przeczesała włosy palcami. - Razem stąd wyjdziemy!

Andrés wziął głęboki oddech.

- Nairobi. Jestem seksistą, tak? - widziałam jak nasza przyjaciółka zaraz zacznie płakać. - No to panie przodem. - powiedział spokojnie Berlin.

Pocałowałam ją w policzek, zanim Helsinki zaczął ciągnąć ją do wyjścia. Krzyczała, że nas nienawidzi.

Z Andrésem rozmawiałam o tym jeszcze w Toledo. Oboje nie mieliśmy nic do stracenia. On był śmiertelnie chory, a ja? Tę opcję rozważałam już od bardzo dawna w Vigo. Mimo iskierki nadziei, która pojawiła się we Florencji, wszystko potem zgasło.

Popatrzyłam na przyjaciela i uśmiechnęłam się delikatnie. Już nie musiał mieć maski nieczułego dupka.

- Jeszcze zdążysz uciec.

- Rozmawialiśmy już o tym. Nie mam po co uciekać. Wiem, że to pewna śmierć, ale nie chcę, żebyś teraz był sam. A mi przecież nie pasuje samotne życie na gorącej wyspie z ciągłymi wyrzutami sumienia.

Lágrimas de papel │PalermoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz