15. Realia leżenia w różanych krzewach

465 33 41
                                    

Droga na obóz co prawda była długa, jednak dzięki temu, że moje najbliższe otoczenie nadrabiało zaległości snu nazbierane podczas naszej pierwszej sesji, to mijała w miarę bezboleśnie. Rozmyślałam nad tym co powiedziała mi matka i powoli dochodziłam do wniosku, że może miała rację. Teren stawał się coraz bardziej górzysty, a autobus zwalniał. Powoli robiłam się głodna i miałam cichą nadzieję na ciepły posiłek od razu jak wyjdziemy z autobusu, jednak na prędkie dotarcie do celu się nie zanosiło, więc starałam się o tym nie myśleć. Piękny, gęsty las za oknem przesuwał się coraz wolniej by w końcu się zatrzymać.

- Przerwa na siku? - wychodząc usłyszałam za sobą głos Picachu.

Leniwie się rozejrzałam. Znajdowaliśmy się nad klifem, a w zasięgu wzroku nie było żadnego budynku.

- Co oni znowu wymyślili? - po trzech godzinach bezruchu nawet nie chciało mi się podnosić głosu.

- Witajcie! - wykrzyknęła zielonowłosa kobieta o ogromnych złotych oczach.

- Huh?

- My jesteśmy Wild, Wild Pussycats! - zaśpiewały chórem ustawiając się w dosyć pokracznym układzie. Nie wiedziałam, że ludzki kręgosłup potrafi się tak wyginać na boki ale to już zostawmy na osobny odcinek.

- Pewnie zastanawiacie się po co się tutaj zatrzymaliśmy. - wzrok ponad dwudziestu par oczu przeniósł się na zaspanego wychowawcę.

- Tu kończy się wasza droga! - zaśmiała się zielonowłosa.

- Ragdoll!

- Przepraszam!

Cała grupa zbladła i jak dzikie zwierzęta zaskoczone przez watahę ruszyli w stronę już odjeżdżającego autobusu.

- No pięknie po prostu! - przetarłam twarz dłońmi.

- Musze SIKU! - krzyczał już po raz trzeci mały perwert. 

Ragdoll cały czas drżała z podekscytowania tylko potwierdzając stereotyp mówiący, że laski z zielonymi włosami są pierdolnięte.

- Wasz cel znajduje się tam! - blondynka wskazała jakiś biały punkcik na horyzoncie. - A jak nie wyrobicie się tam przed południem to ominie was obiad! Macie cztery godziny!

Podniósł się grupowy lament, a ja czułam pustkę w środku. Nie żeby coś, lubię ćwiczyć ale bez przesady. Czterogodzinne przedzieranie się przez las to nie moja bajka.

- Ale tu jest klif. - zauważyła Momo. - Zajmie nam to trochę zanim z niego zejdziemy.

- To nie problem. - oznajmił nauczyciel dając znak blondynce na co ona z niezdrowym błyskiem w oku przykucnęła a pękająca ziemia wyrzuciła nas w powietrze. W akompaniamencie wrzasków i płaczu wylądowaliśmy w krzakach, którymi na moje nieszczęście były dzikie róże.

- Ohhh, cholera jasna! - każdy ruch powodował kolejne szramy i na dodatek pulsowała mi zwichnięta kilka tygodni temu kostka.

- Poczekaj, pomogę Ci. - niski głos stojącego dwa metry dalej chłopaka zwrócił moją uwagę. Jednak poważną przeszkodą był fakt że odgradzał nas półtora metrowy naturalny drut kolczasty. Krzaki były delikatnie uginane przez Todorokiego, którego uważnie obserwowała pewna para czerwonych oczu. Ich właściciel śmiesznie marszczył nos i nadymał policzki niczym małe dziecko starające się udowodnić jakie to jest groźne i złe.

- A Ty czego się gapisz jak masz ochronne quirk!? Pomógł byś mnie stąd wyciągnąć a nie stoisz i nie wiem co robisz!? - jak widzicie czasami nieborakom trzeba trochę pomóc.

Spójrz na mnie! - KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz