Rozdział 1.

701 12 2
                                    

   Cześć! Nazywam się Rosaline Lake i mam brata, którego szczerze nienawidzę. Ze swoją zajebistą elitą poniżał mnie i bił. Więc uciekłam. Teraz jestem szefową gangu White Cross , a członków gangu mogę śmiało nazwać moją nową rodziną. Jednak...przejdźmy już do historii!

  Wstałam dzisiaj dosyć wcześnie, ponieważ o 7.13. Był piątek, więc musiałam wstać do szkoły. Podniosłam się z łóżka i wzięłam moje wcześniej przygotowane ubrania, są to białe rurki i czarny top z napisem na świecie jest 7 planet, 294 krajów, a ja muszę patrzeć akurat na twój ryj i jakąś przepaskę. Umyłam się szybko, pomalowałam wyraziście i skierowałam się do drzwi. Zeszłam z schodów na dół i szybko pobiegłam do kuchni, ponieważ zobaczyłam jak Roy ( taki jeden chłopak z gangu ) i Ash próbują zrobić śniadanie. 

- Chłopaki? Co tu się dzieje!? - zapytałam, podbiegając i gasząc mały płomyk ognia, który zaczął podpalać włosy jednego z tych jełopów. 

- Ros...bo my chcieliśmy zrobić ci śniadanie. - powiedział Roy.

- A nie mogliście zrobić mi na przykład gofrów? Przynajmniej byś teraz nie miał spalonych włosów. - zaproponowałam. - Ty idź się umyć, a ty Ash się szykuj do szkoły! 

  Posprzątałam wylane składniki, a z tego, co zostało zrobiłam normalne naleśniki. Ash podał mi dwa talerze, na których po chwili były po trzy naleśniki. Wyjęłam jeszcze dżem oraz nutellę i usiadłam na krześle w jadalni.

- I co? Teraz lepiej, prawda? - zapytałam, widząc jak mój braciszek ( bo tak go czasami nazywam) je naleśniki z prędkością światła.

- Yhy... - odpowiedział z naleśnikiem w buzi. -  Ros...

- Hm...? - zapytałam.

  Zamyślił się na chwilę, przełknął naleśnika i powiedział:

- Wiesz...jednak w szkole ci powiem.

  Odłożyłam pusty talerz do zmywarki, a potem zrobiłam sobie kanapki. Wkładając je do śniadaniówki mojej i Ash'a po dwie kanapki z szynką i nutellą, odpowiedziałam ciche:

- Aha...okej.

* 20 minut później *

  Jesteśmy już pod szkołą. A raczej pod budą pustych laleczek i latających za nimi debili. Podeszłam z Ash'em ściany szafek i schowaliśmy tam niepotrzebne książki. Pierwszą lekcją była ta zaklęta matma.

* cztery lekcje później *

- Ash, do cholery! Miałeś mi coś powiedzieć! - krzyknęłam do chłopaka.

- Aha... Nie spodoba ci się to. - powiedział smutno. - No bo... MusiszwyjechaćdobratadoMeksyku. - powiedział jednym tchem.

- Kurwa, co?! Nie. Nie i NIE! Nie wracam do tego debila! - krzyknęłam. - Chociaż mi powiedz, dlaczego.

- No bo... taki jeden gang Niepokonani chce cię zabić. 

  Super. Muszę wyjechać do znienawidzonej osoby, ponieważ jakiś jebany debil chce mnie zabić? To już lepiej wolałabym pójść do tego chuja i mu przyjebać. Zrezygnowana powiedziałam:

- Idę do bazy. Jak chcesz to możesz zostać, jak nie to możesz ze mną pójść. O której mam lot? - krzyknęłam odchodząc.

- Jutro o 13.30! - odkrzyknął.

  Szłam ulicami pięknego miasta, które widzę po raz ostatni...przynajmniej na razie. Gdy doszłam do domu, rzuciłam plecak w kąt pokoju, znalazłam tego jełopa na Messengerze i zadzwoniłam.    ( ~ Rosaline, - Jack )

- Halo...?

Cisza.

- Halo...?

Znów nic.

~ Cześć, Jack...

- R-rosaline...? Siostrzyczko, nie wiesz ile cię szukałem! Dlaczego dzwonisz?

~ Chciałabym przyjechać do ciebie na jakiś czas. Nie wiem... 2 - 3 miesiące...?

- D-dobrze...o której masz lot?

~ Gdzieś tak o 13.30, jutro. Czyli będę około 16.00.

- Okej. To do zobaczenia!

~ Do zobaczenia...

W oddali usłyszałam, jak krzyczy:

- Chłopaki, Ros przyjeżdża!

- Ta gruba świnia?!

I się rozłączył...

~ Się zdziwisz braciszku... się zdziwisz. ~ pomyślała.

                                                                                                                                                                                                        Następnego dnia

    Dzisiaj wstałam wyjątkowo późno. Ubrałam się, umalowałam i był już czas, bym wyjeżdżała... Zjadłam w przelocie śniadanie, po czym czekałam jeszcze na pożegnanie.

- Czyli jednak wyjeżdżasz... - powiedział smutno Roy. - Ale wiesz, że... - pokazał mi ubranie.

- Co?! Wiecie, że za żadne skarby nie założę tego czegoś! -  pokazałam na stary sweter. - I moje kochane autka mają być na miejscu, tak jak moje motorki. Aha, Rex, Shadow, do mnie! - krzyknęłam.

- Okej. Twoje autka i motorki będą na miejscu. W wyścigach jak chcesz, to też możesz brać udział. I...dobra. One - wskazał na psy. - też mogą jechać.

- Mamy jeszcze niespodziankę. - powiedział Harry. - za niedługo kupujemy willę na ulicy twojego braciszka. Więc możesz na nas liczyć.

    Pożegnanie z nimi było koszmarnie ciężkie. Jednak się udało. Po kilkunastu minutach łamiąc przepisy dojechałam na lotnisko. Zostawiłam moje autko i udałam się na odprawę. Cieszyłam się, że na parkingu w Meksyku będzie stać moja kochana Tesla.

- Samolot nr. 456 do Meksyku startuje. Proszę zapiąć pasy.

~ Przygotuj się na koszmar...braciszku. ~ pomyślałam, i uśmiechnęłam się.


~~~~~~~~~~~~~~~~

 727 słów

I jak? Fajny rozdział? Piszcie w komentarzach! Przepraszam za wszelkie błędy.




~~ Bad Girl ~~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz