Rozdział 17.

162 5 0
                                    

- ...powinna się obudzić jeszcze dzisiaj. Jej stan już się poprawił i powoli wraca do żywych. Proszę jednak, żebyś się nie nastawiał na to, że Rosaline od razu wróci do szkoły. Prawdopodobnie jeszcze kilka dni zostanie w szpitalu i będzie na razie w naszej willi. Tak samo jak Jack. I może to nie moje sprawy, ale - zawahał się - skoro będzie tu mieszkał przez najbliższy tydzień, powiecie mu o gangu i o tym, że Rosaline jest jego szefową? - Zapytał niepewnie.

- Jeszcze nie... - Odpowiedziałem cicho. - Rosaline zdecyduje kiedy mu powiemy. Na razie nie chcemy go narażać. Wie pan...my się zajmujemy również produkcją broni. Mamy nowe modele i ciągle je ulepszamy. A gang KillerSoft? On tylko zabija na zlecenia i czasami ma jekieś poważniejsze akcje niż odbiór broni. 

- Muszę już iść - dodałem. Wstałem z krzesła i podszedłem do drzwi. - Do widzenia.

   Wreszcie mam szansę na normalne życie. Wreszcie mogę na nowo być szczęśliwy. Wreszcie będę mógł się komuś wygadać. Wreszcie może zacznę doceniać to, że żyję. Wreszcie wszystko będzie lepsze. Wreszcie będę szczęśliwy. Choć trochę.

  No właśnie, choć trochę. Są sytuacje, które nie znikną dopóki wszystko się nie ułoży. Na przykład cięcie się. Nie zniknie od tak. Nie wyrzucę nagle tych czterech żyletek, dwóch scyzoryków i pięciu kawałków metalu. Nawet, jeśli schowam je głęboko, wyrzucę do śmietnika lub nawet zakopię głęboko pod ziemią, rany, które sobie zrobiłem nie znikną. Nadal zostanie po nich ślad, który będzie mi przypominał o tym, co przeżyłem. Będzie mi przypominał o tym, że pomimo wszystko nadal żyję i się jeszcze nie zabiłem. Będzie mi przypominał o tym, że to jeszcze nie koniec. Że warto walczyć do końca. 

   Zbiegłem szybko na dół, gdzie zastałem Roy'a jedzącego pancake'y. Podszedłem do wyspy kuchennej i usiadłem na swoim miejscu. Roy bardzo się pewnie zdziwił widząc, jak radośnie zbiegam po schodach, zamiast jak zawsze niechętnie wlokąc nogę za nogą.

- Em...Ash? - Zapytał Roy. - Czemu ty jesteś taki...optymistyczny?

Przeżułem do końca puszyste ciasto.

- Gdzie od razu stwierdzenie, że jestem jakimś pieprzonym optymistom? Po prostu się cieszę, że Rosaline może się niedługo obudzić, rozumiesz? Optymista ze mnie żaden, przynajmniej na razie. Tak w ogóle dzięki za zrobienie obiadu. Chociaż i tak Rosaline robi najlepsze.

- A jak tam jej brat? - zadał kolejne pytanie.

- Powinien się jutro obudzić. Zostanie u nas jeszcze około tygodnia, więc na temat gangu musimy mówić jak najmniej. Szczególnie jak Jack jest przy Rosaline. Myślę, że damy jej trochę odpocząć, dobrze? Po tym co przeszła przydałby jej się odpoczynek od bycia szefową. Zajmiesz się wszystkim, prawda? 

- Pewnie, ale nie obiecuję. Wiesz, że ona jest uparta. Cholernie uparta. Więc pewnie sama tym wszystkim będzie chciała się zająć. Nie wraca jeszcze do brata, prawda?

- Jeszcze nie. Bardzo dobry obiad. - Powiedziałem odstawiając naczynia do zlewu. - Jestem u siebie.

- Dobrze. Jak czegoś będziesz potrzebował jestem na dole. - Odpowiedział popijając co chwilę kawę.

Godzina 16.34

  Pomyślałem, że pójdę odwiedzić Rosaline. Lekarz na moją prośbę mi pozwolił. Podszedłem do kremowych drzwi i westchnąłem. Powiem jej to dzisiaj. Dam radę. Nie przez takie sytuacje przechodziłem. 

  Nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi. Gdy wszedłem do środka salki zamurowało mnie. Leżałam tam. Do klatki piersiowej miała podpięte kilkanaście kabelków o różniej średnicy, nie mówiąc już o rękach. Blada skóra zlewała się praktycznie z śnieżnobiałą pościelą. Chciałem do niej podbiec i ją przytulić, jednak wiedziałem, że nie mogę. Nie teraz.

  Usiadłem na stołku i wpatrywałem się w jej lekkie ciało. Szczupła sylwetka dziewczyny leżała swobodnie na łóżku szpitalnym. Jej peruka opadała na śnieżnobiałą poduszkę i jako jedyna wyróżniała się kolorem. Powieki spokojnie spoczywały na gałkach ocznych. A jej ciało rytmicznie podnosiło się i opadało. W salce dało się słyszeć jej bicie serca.

   Zrobię to. Teraz. Powiem jej co do niej czuję. Najwyżej odmówi. I tak na razie nie zamierzam się nigdzie ruszać z tego dołka. I tak jesteśmy przyjaciółmi. Na dobre i na złe. Do końca świata i jeden dzień dłużej. O każdej porze nocy i dnia wspieramy się wzajemnie, by jedna na drugą mogła zawsze liczyć. Kochamy się.

- Cześć, Rosaline - zacząłem. - Nie jestem pewien czy mnie usłyszysz. Może nawet nie wiesz, że jesteś w śpiączce. Chciałbym ci powiedzieć, że... Zacznijmy może od początku. Pamiętasz jak się poznaliśmy? Błądziłaś po ulicach Meksyku. A ja akurat wracałem z misji. Wtedy zobaczyłem ciebie. Na początku się mnie bałaś, jednak po chwili bez trudu opowiedziałaś mi streszczenie swojego życia. Wzloty i upadki. Zabrałem cię do naszej willi w innym kraju. Dostałaś pokój i powoli się przed nami otwierałaś. Pamiętasz wspólne treningi? Strzelanie z broni? Pamiętasz jak bałaś się strzelić do manekina? Bałaś się, że on poczuje ból. Taką właśnie cię polubiłem. Małą, wrażliwą Rosaline. Po kilku dniach stopniowo zaczęłaś się zmieniać. Porzuciłaś stare szmaty, a po kilku dniach wyrobiłaś sobie ostry charakterek. A pamiętasz może pierwszą misję? Zabiłaś ich. Udało się. Tego dnia również wypiłaś alkohol. Powiem ci, że mam nawet zdjęcie jak się skrzywiłaś, gdy posmakowałaś szampana. I pamiętasz co sobie wtedy obiecaliśmy? "Pomimo wzlotów i upadków. Pomimo bólu. Pomimo rozstania. Pomimo wszystkiego będziemy razem. Na dobre i na złe. Zawsze razem?" "Razem.", odpowiedziałaś. Po kilku dniach zostałaś szefową gangu. Wtedy złożyliśmy kolejną obietnicę: "Jeden za wszystkich. Wszyscy za jednego. Może i mamy różne historie z przeszłości; jedni złe, a drudzy radosne, jednak jedno nas łączy. Przeszliśmy przez nie. Może i wzięliśmy kilka razy żyletkę, nóż, sznur lub weszliśmy na dach starej kamienicy, by wreszcie z tym skończyć, ale jesteśmy. Żyjemy dla siebie. Żeby tym, którzy mówią "Nie dasz rady!" powiedzieć: "No to kurwa patrz!" Razem na zawsze?" "Razem na zawsze!", odkrzyknęli pozostali. Więc przyszedłem tu, by powiedzieć, że...przepraszam. Przepraszam za wszystko. Za to, że puściłem cię na śmierć. Za to, że żyję. I uwierz, chciałem ze sobą skończyć, ale do mojego pokoju wszedł Roy. Może tak by było lepiej? Może dlatego się nie budzisz, bo wiesz, że jeśli tego nie zrobisz, to dołączę do ciebie? - Zrobiłem krótką przerwę. - ...cię kocham. Nie jako siostrę. Tylko jako kogoś więcej. Pewnie nie podzielasz moich uczuć, prawda? Wiesz co? Jeśli to słyszałaś - zapomnij. Zrobiłem z siebie głupka. Budź się szybko.

  Gdy już wstawałem ze stołka ktoś delikatnie złapał mnie za rękę. Naprawdę się tego nie spodziewałem. Po wypowiedzianych słowach na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

- T-też c-cię k-k-kocham...A-ash.



~ 1037 słów ~ 

Hejka!

Jest rozdział. W końcu wytłumaczyłam trochę te wszystkie obietnice. Kiedyś jeszcze bardziej je przybliżę. Więc...mamy drugą parę :D Pamiętacie o Kate i Jack'u? Dobra. Moim zdaniem ten cytat idealnie pasuje do tego rozdziału.

324 - 328 wyświetleń = rozdział 18.

Papa!

Ps. Mam nadzieję, że nie ma żadnych błędów :-)

~~ Bad Girl ~~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz