Rozdział 22.

131 2 0
                                    

Kilka miesięcy później

Wtorek, 15 lipca

Pov. Autorka

- Wiesz, gdzie teraz się znajduje? - Zapytał mężczyzna.

  Jego pomocnik pokiwał głową i pokazał mu jego telefon. Była tam lokalizacja ich celu. Nieuchwytnego celu. Celu, który musi być złapany. Natychmiast.

- Louis, zarezerwuj mi najbliższy lot do Meksyku. Przygotuj srebrne BMW i spakuj mi, sobie oraz szatynowi walizkę na tydzień. - Rozkazał brunet. Poklepał szatyna po ramieniu. - Świetna robota, Leo. - Powiedział do niego.  

Dwudziestolatek uśmiechnął się promiennie i skinął głową. 

   Jego szef wyszedł z pomieszczenia i pobiegł zaparzyć sobie kawę. Nie pił jej często, zwykle tylko po większych akcjach. Pomimo wszystko podszedł do ekspresu i włożył złotą kapsułkę do przeznaczonego dla niej miejsca. Wyjął z szafki biały kubek, który był przyozdobiony sztuczną krwią, i podłożył go pod ekspres. Oparł się o marmurowy blat i cicho przeklął z radości. Udało mu się ją złapać. Dorwie ją i zrobi jej największe możliwe katusze. Co z tego, że ma tylko siedemnaście lat? Zabiła z zimną krwią jego brata. Nie zasługiwał na śmierć. A pomimo to... dźgnęła go nożem prosto w serce. Do końca życia będzie pamiętał tą scenę.

  Wokół trójki ludzi trawa przesiąkała krwią. Brunet klęczał na nogach przy bracie. Dziewczyna, czternastoletnia brunetka, podeszła do niego z nożem. Przyklękła na kolanie i obejrzała dokładnie z satysfakcją nóż, zastanawiając się zapewne, gdzie go wbić. Przejechała nim po ramonesce i jeszcze raz na niego spojrzała. 

  Brunet nie mógł nic zrobić. Kończyny odmawiały mu posłuszeństwa, choć chciał się ruszyć. Mógł tylko patrzeć, jak szatyn cierpi. Jak zaraz zginie z rąk małolaty. Nie chciał tego. Nie chciał, by ona go zabiła. Nie chciał, by zginął. On... nie... on nie mógł. Nie mógł zostawić swojego brata. Rodziny. Przyjaciół. Nie mógł, po prostu nie mógł! Ale zginie. Zginie, chociaż nic nie zrobił. Zginie z rąk małolaty. A dlaczego? Pewnie dołączyła do gangu i miała kogoś zabić. I wybrała nas. A dokładniej mojego szesnastoletniego brata, który nie chciał umierać. A został na to skazany. Bo był przypadkowym przechodniem.

  Dziewczyna powoli przebijała skórzaną ramoneskę szatyna. Robiła to naprawdę dobrze, jak zawodowy morderca. Ta frustracja w jej oczach. Ta chora satysfakcja, chęć do zabijania. Do tego mały psychopatyczny uśmieszek wkradł jej się na twarz i tym samym nadawał dziewczynie dzikości. 

- P-pro-szę... - wychrypiał osiemnastolatek - ... n-ni-e r-rób...t-te-g-go... P-pro-sz-szę.

  Przestała i obrzuciła jego twarz chłodnym spojrzeniem. Tak chłodnym, jak żaden inny. Złamany nos, z którego nadal ściekała krew, był skutkiem wcześniejszej walki z morderczynią. Do tego rozcięta warga i łuk brwiowy oraz fioletowe limo pod okiem. Czerwone, załzawione oczy patrzyły na nią skruszone i wyczekująco.

  Zbladła, a jej oczy przybrały zmartwiony wyraz twarzy, który zdecydowanie nie pasował do stróżki krwi na jej prawym policzku. Zaczęła podnosić nóż.

- Zasada numer pięć: żadnej litości dla celu. - Wymamrotała nagle pod nosem.

  Opuściła nóż z powrotem na prawą stronę klatki piersiowej szatyna i bez żadnego wahania wbiła ją w serce. Chłopak zaczął ciężko oddychać i łapać powietrze. Wyraz jego twarzy pokazywał wszystko, co teraz czuł. Załzawione i przerażone oczy patrzyły na zmianę to na swojego morderce, to na jego brata. Nie chciał umrzeć. 

  Nastolatka docisnęła jeszcze bardziej nóż, przebijając serce całkowicie na wylot, tak, że nóż stykał się z trawą. Puściła go i powoli odeszła.

- A-ax-el - wyszeptał ledwo słyszalnie młodszy. Pomimo wszystko, pomimo to, że miał umrzeć w tak młodym wieku, uśmiechnął się lekko. - P-pam-iętaj o m-mn-ie. K-koc-ham ci-ę, bra-c-cie...

  Jego uśmiech zniknął z ust, a zrozpaczony wzrok zastąpiła pustka. Jedna, wielka pustka błądziła w jego tęczówce. Brunet krzyknął zrozpaczony. Przytulił nastolatka do siebie. W głowie układał szatański plan, by się na niej zemścić. Ale nie dał po sobie tego poznać. Nadal miał zrozpaczony wyraz twarz.

    Podniósł się i dopiero teraz zauważył, że dziewczyna stała za kontenerem na śmieci kilka metrów od zdarzenia i bacznie ich obserwuje. Podniósł się lekko, puszczając ciężkie ciało brata.

- P-powi-edz ch-choc-iaż j-jak si-ę naz-zyw-asz - wychlipał, obrzucając zrozpaczonym wzrokiem ciało szatyna po raz ostatni. 

   Spojrzała na niego dominującym, jednak troszkę niepewnym wzrokiem. Nie wie, czy może mu powiedzieć. Przecież może tego nie zachować dla siebie. A tego nie chce.

- W-white A-angel - szepnęła niepewnie.

   Uśmiechnął się. ~ Zemsta będzie słodka... White Angel. Już nie długo. Już nie długo... pożałujesz, że zabiłaś mojego brata. Pożałujesz. ~ Pomyślał złośliwie.

    Upił łyk kawy. To już dwa lata. Dwa pierdolone lata od kiedy on umarł pod osłoną nocy. Obrócił się i popatrzył za okno, nadal pijąc kawę. Niedługo się spotkają. I zemści się. Ostro. Będzie cierpieć. Tak jak jego brat. Nie okaże jej współczucia. Tak jak ona nie okazała współczucia jemu. Co z tego, że ma szesnaście lat? Jego brat miał tyle samo lat, gdy odszedł. Miał dziewczynę. A ona... tak po prostu mu to wszystko odebrała. 

- Suka bez uczuć - syknął cicho.

  Odłożył kubek i uderzył pięścią o blat. Zabiła go. W jego urodziny! W JEGO urodziny! Gdzie powinien świętować i odpakowywać prezenty, z okazji właśnie jego szesnastych urodzin. Nienawidzi jej za to. Nigdy jej nie wybaczy. Nigdy. 

~ Wszystkiego najlepszego, Carl ~ pomyślał, uśmiechając się szeroko.

- Szefie?

  Axel podskoczył na ten głos. Odwrócił się i starał się nie nakrzyczeć na  Louisa. Pewnie wszystko jest już przygotowane i mogą jechać.

- Tak? - Zapytał.

- Możemy jechać, szefie. - Poinformował go. Wskazał na walizki, stojące obok niego. - Trzeba je wpakować do pańskiego samochodu. Spakowałem nas, Leo też. Możemy jechać, chyba, że pan coś jeszcze bierze. Najbliższe lotnisko jest trzy godziny stąd. Odprawę mamy do godziny osiemnastej dziesięć, a jest za pięć trzecia. Radzę się pośpieszyć, jeśli chce pan zdążyć na czas. Niestety nie poleci pan prywatnym samolotem, ponieważ wszystkie są w naprawie. Przeszkadza to panu? - Zapytał niepewnie.

Szef gangu westchnął.

- Wolałbym lecieć prywatnym, jednak publiczny również mi panuje. Dziękuję, Louisie. Wezmę tylko laptopa, słuchawki, broń i telefon. Zawołaj Leo i możemy jechać. Czekajcie już w samochodzie.

- Tak jest.



~ 955 słów ~ 

Hejka!

Wreszcie jest rozdział. Była mała przerwa od tej książki. Zbierałam wenę i po prostu byłam na wakacjach. Więc ten... powoli, tak, jak z Secret | Avengers, zbliżamy się do końca. I to w sumie tyle ❤

490 - 498 wyświetleń = rozdział 23.

Do zobaczenia😜

Ps. Może następny również będzie z perspektywy Autorki i wylotu Axela🤷‍♀️🤫

~ 20 sierpnia 2020 roku ~

~~ Bad Girl ~~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz