53

1K 51 12
                                    

Remus zatrzasnął kufer, po czym rozejrzał się po pokoju, upewniając się, że niczego nie zostawił.  Jego wzrok spoczął na dłużej na Syriuszu, siedzącym na parapecie. Westchnął ciężko, podchodząc do przyjaciela. Nie wiedział, co powiedzieć, widząc jego żałosną minę. Przez ostatnie tygodnie Black nie miał sił na nic, a przy życiu przytrzymywały go jedynie cotygodniowe wizyty u Annabeth, w Szpitalu Świętego Munga. 

Dziewczyna trafiła tam zaraz po wyzwoleniu z Azkabanu. Uzdrowiciele obiecali się nią zająć, pewni, że wystarczy kilka dni, aby wróciła do normalnego stanu. Minęły jednak dwa miesiące, a Annabeth była w stanie odróżnić prawdę od fikcji, jednak problemem pozostawały jej stany lękowe. 

Black wiele razy proponował, że spróbuje w jakiś sposób dotrzeć do Ann, jednak lekarze nie dopuszczali go do dziewczyny. Pozwalali jedynie, by stał w pewnej odległości. Nie wolno mu było mówić, ani jej dotykać. Syriusz czuł złość za każdym razem, gdy na jego prośbę odpowiadano przecząco. Może i nie był wykwalifikowanym uzdrowicielem, ale wierzył, że mógłby pomóc, gdyby tylko mu na to zezwolono. 

— Syriusz? Jutro ostatnie zajęcia... Nie chcesz się...

— Później się spakuję. — Machnął ręką, nie spuszczając wzroku z punktu za oknem. Leczenie Ann przynosiło jakieś rezultaty, jednak dziewczyna nadal nie była w stanie powrócić do życia sprzed zamknięciem. Syriusz nie mógł sobie wybaczyć naiwności i zaślepienia. Gdyby uważniej obserwował Susan, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Kto wie, może i Elenare by żyła? Tymczasem młodsza z sióstr leżała w zimnym grobie, a starsza powoli wariowała.

— To nie twoja wina... 

— Przestań to powtarzać jak mantrę! — warknął Łapa, wstając. Miał dość pokrzepiających min, ukradkowych spojrzeń. Nagle wszyscy stali się dla niego mili i oferowali pomoc. Dlaczego nikt nie zauważył, że działo się coś złego?! Dlaczego nikt nie był w stanie zauważyć dziwnych wypadów Susan?! Dlaczego nikt nie zauważył, że Voldemort wdarł się do zamku?! 

Łapa nie chciał litości, niepewnych spojrzeń. Chciał pozbyć się cholernego poczucia winy, jednak w tym mogła mu pomóc jedynie Ann.

— To moja wina! — krzyknął, patrząc na oniemiałego Remusa. — Gdybym nie był taki ślepy, Luniak! Gdybym...

— Gdybyś co? — Lupin pokręcił gwałtownie głową, łapiąc chłopaka za ramiona. Syriusz nie mógł się obwiniać za te wszystkie, straszne wydarzenia. To nie on ściągnął śmierć na El i  szaleństwo na Ann. — Zrozum w końcu, że nie jesteś jasnowidzem! Jesteś tak samo winny jak ja, James czy Lily! Bo każde z nas mogło przyjrzeć się Susan! Przestań w końcu się mazać! Jesteś Syriusz Black do cholery! 

— Ty nie rozumiesz, Remus...

— Czego nie roz...

— Ja wiedziałem! — krzyknął, a jego oczy zaszły łzami. — Wiedziałem, że Susan ma dług wobec Śmierciożerców!

James i Remus uważnie wpatrywali się w Syriusza, siedzącego na swoim łóżku. Chłopak właśnie wyznał im całą prawdę, związaną z Susan. Powód, dla którego zerwał z nią w tak okropny sposób, rozmowy z Malfoy'em, nieudaną próbę pomocy Walker. W końcu także wydukał, dlaczego czuł się winny śmierci Elenare.

James westchnął ciężko, przecierając twarz. Ściągnął okulary i odłożył je na szafkę nocną. W ciszy położył się na łóżku i ułożył ręce pod głową.

Nie wiedział, co powiedzieć Syriuszowi, ani jak zareagować. Był pewien, że jego przyjaciel zrobił wszystko, by ucierpiało jak najmniej osób. Pewne dla Pottera było to, że czarnowłosy obarczał się winą zupełnie niesłusznie. Nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzy. Nikt nie był w stanie, a rozpamiętywanie przeszłości, ciągłe analizowanie jej było zupełnie bez sensu.

Remus oparł głowę na ręce, wydając z siebie bliżej nieokreślone parsknięcie. Nie spodziewał się, że Black był w stanie cokolwiek przed nimi ukrywać, w końcu był największą paplą w ich paczce. Jednak po dłuższym namyśle, sytuacji z Lucjuszem, słabość Syriusza do plotek i słaba umiejętność utrzymywania sekretów wcale nie były takie oczywiste. Łapa naprawdę zmienił się nie do poznania przez te kilka miesięcy. Dojrzał, jego spojrzenie na świat nieco się zmieniło, a co najważniejsze wykształciły się w nim pewne cechy, które, jak sądził Lupin, czyniły z niego fantastycznego przyjaciela.

Wilkołak nie widział w przyjacielu żadnej winy, choć usiłował spojrzeć na niego naprawdę obiektywnie. Black zaufał nie tej osobie, usiłował ją ochronić, przez co ucierpiał ktoś inny, lecz w żadnym wypadku wina nie leżała po jego stronie.

— Powtórzę to jeszcze raz i mam nadzieję, że w końcu zakodujesz to w swoim psim móżdżku... — odezwał się Lupin po dłuższej chwili ciszy. — Wina za śmierć Elenare spoczywa wyłącznie na Susan. Dałeś jej szansę, której ona nie wykorzystała. Rozpamiętywanie przeszłości niczego nie zmieni. Teraz musisz jedynie pomóc Ann wrócić do normalności.

~*~

— Minerwo? — Albus spojrzał pytająco na nauczycielkę, która za pomocą zaklęcia wniosła do gabinetu dyrektora karton z przypadkowymi rzeczami. Starzec podszedł bliżej, by zerknąć na kilka książek, zeszytów, kosmetyczkę, ubrania złożone w kostkę. Rozpoznał także szaty Ravenclaw.

— To rzeczy Elenare. Myślę, że powinieneś zwrócić je rodzicom dziewczynki. Nie powinny dłużej znajdować się w jej pokoju — rzekła kobieta, chowając różdżkę. — Niebawem koniec roku...

— Wizyta w domu Roddenów może się skończyć bardzo... źle... — westchnął mężczyzna, siadając na ziemi, przy kartonie. Powoli wyciągał przedmioty, które kiedyś należały do dziewczynki, po czym uważnie się im przyglądał.

— Nie wiem Albusie... Jeśli ci ludzie mają jakiekolwiek uczucia, te rzeczy będą miały dla nich sentymentalną wartość. W każdym razie Annabeth raczej ich nie damy...

— A dlaczego nie? — mruknął do siebie, odkopując spod kilku szkolnych podręczników prostokątną, oprawioną w skórę książkę.

— Wiem, że podobnie jak pan Black nie możesz pogodzić się z faktem, że Ann oszalała i prawdopodobnie do końca życia nie opuści szpitala, ale... — Kobieta przerwała, gdy Albus podniósł się gwałtownie, wrzucił wszystkie szpargały do kartonu i uśmiechnął się szeroko.

Profesor McGonagall miała naprawdę ogromne pokłady cierpliwości, które często szarganie były nie tylko przez Huncwotów, ale także przez dyrektora. Nie lubiła, gdy Dumbledore zachowywał się jak szalony nastolatek w amoku. Wtedy miała największe problemy, by wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje.

— Albusie! — krzyknęła, gdy czarodziej złapał karton i zniknął w kominku z szerokim uśmiechem na twarzy. — Na brodę Merlina!

~*~

Wiitajcie!

Tak oto dobrnęliśmy do końca historii. 

Rozdział 53 jest ostatnim, za kilka dni wstawię epilog, który... no właśnie, tutaj pojawiają się moje wątpliwości. Czy może otworzyć sobie drzwi do części drugiej, czy też nie.

Znając mnie, w mojej głowie pojawi się jeszcze pięćdziesiąt różnych, możliwych scenariuszy, z których (z bolącym sercem) wybiorę tylko jeden. 

Pozostaje mi życzyć miłego, zbliżającego się weekendu! 

Nie jestem taki jak myślisz || Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz