Kiedy na boisku rozgrywała się o wiele trudniejsza walka z robotem Ibuki Biegł wzdłuż korytarza przyglądając się każdym drzwiom.
- Musisz gdzieś tu być no musisz...- Wytarł swoje szkliste oczy i spojrzał na drugą drogę. Odosobnioną drogę. Od razu to wzbudziło w nim podejrzenia.
Od razu powoli kroczył po nim rozglądając się nerwowo czy tu nikogo nie ma. Od razu kopem otworzył pewne drzwi.
I popatrzył na to zszokowany. Wszystko jak na tamtym filmie. Wszystko, tylko nie ma..
- Shindou? Gdzie jesteś? - Ze łzami rozglądał się.
- Kogo szukasz? Ach, no tak. Naiwnego nudnego śmierdzela który jest egoistycznym lalusiem i przeszkadza innym, tak? - Usłyszał w drzwiach głos który go wręcz zmroził.
Odwrócił powoli głowę i blady patrzył na doskolane znajomą mu postać. Nie potrafił nic sensownego wydusić z siebie. Jest w kompletnym szoku.
- S... Shin..Shindou?
- Ach no no. Coś słyszałem. To jest skrótowiec tego co się kurwa nie da wypowiedzieć, tak? - Brunet skrzyżował ręce mając na nogach dziwne metalowe podpórki dzięki tylko którym może chodzić. Był blady i wręcz wykończony. Jego proste włosy opadały na jego ramię.
Jego wzrok był wręcz mrożący. Nie ukazywał w nim żadnej swojej słabości. Absolutna pustka. A dłonie? Gdyby nie dziwne rękawice zapewne nie umiałby nimi poruszać.
A więc naprawdę wykorzystywali jego energię ale czemu w takim razie został wypuszczony? I przez kogo?
- Co... Co oni z tobą zrobili... - Wyłkał patrząc na niego. - CO ONI Z TOBĄ ZROBILI! - Wykrzyczał kolejny raz na niego.
- Oni? Jacy oni? Ty jesteś "oni"? - Oparł się o drzwi.
- Shindou...gdzie jest ten delikatny chłopczyk który kocha małe kotki, gdzie? - Podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
Od razu zostały przez niego odtrącone.
- Nie wiem o kim ty gadasz. Śnisz czy coś brałeś? - Warknął marszcząc brwi.
Z oczu Munemasy wylewało się coraz więcej łez. Rzucił się na niego mocno go przytulając do siebie. Powoli głaskał go po plecach.
- Shindou... Przepraszam... Ta mała głupota sprawiła, że omal cie nie straciłem.. - Położył głowę na jego włosach.
Po chwili poczuł silny ból. Od razu się od niego odsunął i spojrzał na swoją rękę. Przekręcił ją i pokazało się rozcięcie.
Popatrzył nagle na Takuto. Ten wywalił w bok kawałek szkła rozbijając go do końca.
- Co się z tobą stało? Nigdy taki nie byłeś.
- A może to ty mnie za dobrze nie znałeś? Chm? - Podniósł jedną brew.
- To naprawdę nie jesteś ty! To nie ten sam Shindou. - Chwycił jego dłoń i położył na swojej klatce w miejscu walącego i gorącego serca.
- Co ty robisz? Przebić cie też tam?
- Czujesz to? To serce? Twoje jest takie same. Tak samo gorące z naszej miłości. - Patrzył na niego z iskierkami pewnej nadziei.
- Ja nic nie czuję. - Odparł chłodnym głosem i wyrwał swoją rękę. Wytarł ją o spodnie.
- Co ty robisz?
- Pozbywam się wirusa. Nie chcę zarazić się głupotą. - Prychnął.
Teraz serce Ibukiego całkowicie się rozlało. Z płaczem znwku go przytulił. I mógł go ciąć ile chce. On nie zamierza go puścić.
- Shindou... Shindou...Shindou... - Pogładził kciukiem jego policzek i wbił się w jego usta. Od razu się odsunął.
- Mam zęby. - Warknął po tym jak go ugryzł.
- Shindou..- Wytarł swoje usta od swojej krwi i znowu go pocałował. Nie odpuszczał. Tak bardzo chce aby on powrócił.
Po pewnym czasie odsunął się od niego. Popatrzył zaniepokojony na sufit i na dźwięk biegania pod nimi. Wszyscy z boiska uciekają?
Z sufitu zaczął opadać tynk. A półki pod wpływem ruchu się kruszyły.
- Musimy uciekać! - Chwycił mocno jego dłoń i Biegł z nim w kierunku wyjścia.
Zapewne podczas ostrego grania w robocie zerbało się za dużo energii i wybuchł a to sprawiło, że budynek pod wpływem tej eksplozji zaczął się walić.
Shindou nagle Zachamował i wyrwał od niego swoją dłoń.
- Idź stąd.
- Co ty wygadujesz?! Jesteś szalony! Chodź! Ja nie chce abyś... - Po chwili od razu ucichł widząc jak łzy kapnęły na jego ziemię.
- Idź! - Krzyknął rozwalając swoją grzywkę patrząc na niego mokrymi oczami.
- Udawałeś...udawałeś złego, prawda? Shindou.... - Wystawił go niego swoją rękę ale ten się cofnął.
- Nie. Nie dam rady biec dalej... - Jego nogi drżały.
- To cie wezmę na ręce jak małego kotka. No chodźmy się ratować...nie chcę cię stracić. - Podszedł do niego ostrożnie a podłoga zaczęła się pod nimi kruszyć.
- Już to dawno zrobiłeś. - Poprawił swoją grzywkę i delikatnie się uśmiechnął do niego.
- Shindou...
- Ale to nie jest nic złego. Dzięki temu przestanę być twoją przeszkodą. - Zbierał w oczach łzy. Tak samo jak bramkarz..
- Nigdy nie byłeś dla mnie przeszkodą. Dla mnie mimo wszystko zawsze jesteś..
- Shindou? - Przekrzywił głowę
- Proszę, zapomnij o tych słowach. One nigdy nie powinny wyjść z moich ust. Nie do ciebie. Uciekajmy...proszę, zacznijmy wszystko od nowa. - Wystawił do niego rękę.
- Na.. Nowo? - Popatrzył na jego dłoń z zawachaniem.
- Już nigdy nie pozwolę cie zranić. I na zawsze będę się tobą opiekował jak małym kotkiem. Nigdy cie nie zranię, obiecuje.. - Wystawił do niego bliżej rękę.
Takuto zadecydował. Sięgnął aby chwycić jego rękę.
Ale zanim zdążył go złapać podłoga się rozpadła pod nim i został zasypany przez ścianę.
- SHINDOU!! - Krzyknął i jagby orzez kogoś został ciągnięty do wyjścia. W ostatniej chwili zanim tamto miejsca zdążyło zamienić się w gruz.
Kiedy byli już na zewnątrz bramkarz wyrwał swoją rękę od różowowłosej paskudy. Zaczął biec w kierunku opadącej chmury pyłu i góry rozpadowiska.
Zaczął ze łzami przerzucać cegły po cegle i kamień po kamieniu aby go odnaleść. Nie może go stracić. Nie pozwoli na to. Nie zdążył go przeprosić. Chce z nim spędzić resztę swojego beznadziejnego życia.
- Shindou... - Zaprzestał już szukania widząc pod skałami jasny ślad krwi.
Na myśl o tym że należała ona do jego ukochanego zbladł i stracił przytomność.
CZYTASZ
Look at me [MuneTaku] >Zakończone
FanficIbuki przez długi czas walczył o zdobycie uwagi bruneta który nie był nim zainteresowany . Nie widział tego że chce mu zainponiwać. Jakie tajemnice skrywają się za wszystkimi wypadkami? I kto tak naprawdę chce śmierci Shindou? Czy tu jest wplątana w...