Następnego dnia obudziłyśmy się obie na kacu moralnym. Nic dziwnego wydarzenia wczorajszej nocy wywarły na nas wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie. Jeszcze trochę ogarnęłyśmy w domu przed przyjazdem Rojeckich. Na szczęście Doug nie sprawdzał kompletności barku. Miałyśmy szczęście chociaż wiedziałam, że prędzej czy później to wyjdzie na jaw. Dochodził wieczór, postanowiłyśmy iść się przejść do parku i przy okazji wyprowadzić Baileyego.
Pies bardzo się cieszył biegając pomiędzy zielonymi alejkami parkowymi. Szybko zauważył innego psa podobnej wielkości. Nie mógł już odpuścić, za wszelką cenę musiał pobiec i się przywitać. Zauważyłam, że właściciel owego psa jest całkiem niczego sobie.Chłopak od razu do nas zagadał.
- Fajny pies
Schyliłam się, żeby pogłaskać jego psa.
- Jak się wabi?- spytałam
- Micheal - powiedział chłopak poprawiając jednocześnie fryzurę.
- Jestem Jack. A wy...
- Sara
- Julia
Spacerowaliśmy razem rozmawiając, gdy zaczęło się ściemniać wymieniliśmy się numerami telefonów. Był naprawdę spoko. Wróciłyśmy do domu i zabrałyśmy się za kolacje wcześniej przygotowaną przez Rojeckich.
- Dziewczyny wiecie może czemu z mojego barku ubyło pół whiskey?- spytał Doug.
Spojżałyśmy na siebie spanikowane, wiedziałyśmy, że to oznacza szlaban na conajmniej tydzień. Doug uśmiechnął się i powiedział:
- Spokojnie, nic się nie stało. Tylko następnym razem uprzedźcie, że zapraszacie znajomych.
- To wy wiecie?- zapytałyśmy jednocześnie.
- Sąsiedzi powiedzieli, że w nocy było słychać samochody na naszym podjeździe.
Po kolacji poszłyśmy się umyć, kładąc się spać sprawdziłam ostatni raz telefon. Jack napisał.
Jack:Idziemy jutro we trójkę na spacer z psami?
Sara:Pewnie - odpisałam po konsultacji z Julią.
Jack: 17 wam pasuję? Może później jakaś pizza albo lody?
Sara: Oki.
Tej nocy chyba obie zasnęłyśmy trochę spokojniej niż ostatniej.
CZYTASZ
DON'T LET ME GO
FanfictionDwie przyjaciółki wyjeżdżają na wakacje do USA, nie spodziewały się że powrót będzie tak trudny...