Był kolejny dzień, tym samym ostatni dzień lata. Wiele gości zostało w domu Panny Józefiny. Cole obudził się w dobrym humorze. Dziś miał zamiar przetestować rady które uzyskał wczoraj. Ubrał się dość elegancko, tak jak chodził na codzień. Wyszedł na korytarz i pogrążony w myślach skierował się w kierunku jadalni, aby zjeść śniadanie. Niespodziewanie się z kimś zderzył i upadł na ziemię. Był to wysoki szczupły chłopak. Miał na oko tyle samo lat co Cole. Był brunetem, miał ciemne oczy.
- Przepraszam! - powiedział z lekkim przerażeniem w oczach i wyciągnął swoją, dłoń aby pomóc Cole'owi wstać. - Nic Ci nie jest Cole?
- Ja ... ja...- blondyn nadal był zaskoczony tą sytuacją. - ...Nie! To ja powinienem być ostrożniejszy... Przepraszam, ale nie kojarzę cię. Skąd znasz moje imię?
- Właściwie to nic dziwnego, że mnie nie znasz. Studiowałem na tym samym uniwersytecie co ty, ale chyba nie mieliśmy okazji porozmawiać. Znam cię głównie z widzenia. - odpowiedział melodyjnym głosem.- A no i jestem Roy, Roy Gardner
- Miło mi.
- Słuchaj może miałbyś ochotę na spacer po parku w południe?- zapytał.
-Jasne, z przyjemnością.
- To do zobaczenia!- powiedział Roy i uśmiechnięty odszedł.
Cole wszedł do jadalni gdzie siedziała Józefina Barry i kilku innych gości. Każdy z kimś rozmawiał przez co panował tam lekki szum i chaos, a atmosfera była luźna. Mackenzie z uśmiechem na twarzy podszedł do stołu, chwycił jabłko, po czym odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Był cały w skowronkach, co zwróciło uwagę Cioci Jo. Była ciekawa co wywołało u niego taką reakcje.
Cole przed samym sobą przyznał że Roy był przystojny i zastanawiało go jak będzie wyglądało ich spotkanie. Chłopak wydawał się być bardzo odpowiedzialny i poważny. Właściwie nie wiedział dlaczego tak sądzi. Rozmawiał z nim zaledwie chwilkę, o ile można było to nazwać rozmową. Obawiał się, że się ośmieszy, ponieważ Cole był człowiekiem bardzo rozrywkowym i daleko mu było do bycia poważnym. Był ciekawy czy znajdą wspólne tematy, ale cieszył się, że go poznał, bo wydawało mu się że nawiąże z nim dobry kontakt. Jedno było pewne, głosu tego chłopaka, Cole mógłby słuchać godzinami.
- - -
Mówiąc "park" każdy wiedział że chodzi o największy park w okolicy Charlottetown który znajdował się blisko pałacu cioci Jo. Cole stał pod ogromną marmurową bramą stanowiącą niemal portal do zupełnie innego świata, całkowicie różniącego się od tego szarego, zatłoczonego miasteczka. Czekał chwilę martwiąc się że Roy jednak nie przyjdzie. Rownocześnie zastanawiał się jak zamierzają tam wejść skoro park był wtedy zamknięty. Po chwili usłyszał za sobą dźwięk kogoś stawiającego kroki na ścieżce ze żwiru. odwrócił się w stronę bramy i ujrzał za nią bruneta. Stał po wewnętrznej stronie ogrodzenia i patrzył na niego z uśmiechem. Miał na sobie długi płaszcz, a na głowie miał burzę loków.
- No hej - przywitał się.
- Roy... jak ty...
- Chodź za mną- powiedział po czym skierował się w jedną stronę. Cole podążał za jego głosem. W końcu odgłosy zza ogrodzenia ucichły, a Cole zdezorientowany zatrzymał się niewiedząc co zrobić.
- Boo! - głowa Roya wychyliła się z dziury znajdującej się w ogrodzeniu. Cole odskoczył. Po chwili oboje zaczęli się śmiać. - Wejście nie zbyt eleganckie, ale jest. No więc zapraszam- powiedział i wskazał ręką na mur w geście zaproszenia. Chwilę później oboje byli już w parku. Przedzierali się przez gąszcza aż w końcu dotarli na ścieżkę.
CZYTASZ
Wymarzone zakończenie Kordelli
Storie breviPowracam! + nowa okładka Wszyscy skończyli studia i wracają do Avonlea. Czy odnajdą się w dorosłym życiu? Jakie przygody ich czekają? Czy Gilbert w końcu oświadczy się Ani? Moje wyobrażenie dalszej fabuły serialu "Anne with an E". Niektóre wątki opa...