Rozdział XIII

98 8 0
                                    

          Po tym, jak wybiegła na zewnątrz, Mariko nie obejrzała się za siebie ani razu. Szybkim krokiem skierowała się w kierunku bramy. Co chwilę musiała ocierać oczy, bo uparte łzy cały czas płynęły i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to wkrótce zmienić. 

          Dobiegła do bramy i szarpnęła ją z całej siły. Ku jej zdumieniu - wrota ustąpiły. Nie zastanawiała się dłużej nad tym, jak udało jej się je otworzyć i skierowała się wzdłuż drogi do lasu. Nie miała żadnego planu. Wiedziała jedynie, że musi się stąd wydostać, zanim któryś z nich zmieni zdanie i postanowi ją zatrzymać. 

          Na samą myśl o Sakamaki'ch w jej gardle pojawiła się ogromna gula. Wiedziała już wcześniej, że to było gniazdo potworów, ale teraz - gdy znała całą prawdę - sam ich widok był praktycznie nie do zniesienia. Łzy popłynęły jej po policzkach ze zdwojoną siłą, a z gardła wyrwał się szloch. Burza emocji odbierała jej zdolność racjonalnego myślenia. 

          Gwałtowne wahania między rozpaczą a wściekłością jeszcze bardziej ją martwiły, dolewając jedynie oliwy do ognia. Czemu musiała tyle czuć?! Czemu nie mogła wrócić do dawnego, spokojnego stanu?! Nikt jej nie pytał o zdanie, kiedy ją zmieniali! Nie dali jej wyboru, kiedy ją tu przysyłali! Nie prosiła się o to! 

          Oparła się o korę drzewa i osunęła na trawę, uderzając pięściami o ziemię. Wiedziała, że nie powinna się teraz zatrzymywać. Zdecydowanie nie był to czas ani miejsce na załamania nerwowe. Poużala się nad sobą później, jak już wróci do miasta. Przenocuje w jakiejś noclegowni, znajdzie coś do jedzenia... 

          Nada się zasadniczo wszystko. Teraz nie miała zamiaru wybrzydzać. Przyjmie wszystko... A szczególnie nada się to, co pachnie tak kusząco. Ciekawe, kto obozuje z pysznościami w środku lasu? 

          Mariko oblizała spierzchnięte usta i rozbieganym wzrokiem rozejrzała się wokół. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Ponownie zrobiła głęboki wdech. Zapach dobiegał z jej lewej strony. Jej nogi poruszały się samodzielnie, zupełnie niezależne od jej woli. Krok za krokiem zbliżała się do źródła. Gdy była już naprawdę blisko, na chwilę przystanęła zdumiona. 

          Na polanie, która rozciągała się przed nią, nie było żadnego obozowiska. Był za to grzybiarz w średnim wieku. Mężczyzna nie mógł mieć więcej niż 40 lat. Był dość niski. Czarne włosy uciekały spod kapelusza, opadając na czoło. Całą swoją uwagę poświęcał znalezieniu najdogodniejszego okazu grzyba. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie usłyszał zbliżającej się Mariko, dlatego na dźwięk jej głosu lekko podskoczył. 

- Em... Przepraszam? - Zagadnęła niepewnie, wychodząc na otwartą przestrzeń. - Nie chciałabym przeszkadzać w grzybobraniu, ale...

- Och, wybacz - posłał jej nieśmiały uśmiech i potarł dłonią kark, wyraźnie zakłopotany swoim brakiem uwagi. - Tak się skupiłem na grzybach, że nie zauważyłem cię zupełnie. Co tu robisz sama, w środku lasu? Wszystko w porządku? 

          Mariko głos uwiązł w gardle. Zrozumiała. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnego smakowitego jedzenia. To jego krew ściągnęła ją tutaj. Słyszała miarowe bicie jego serca, czuła ten wspaniały zapach. Nawet z odległości kilku metrów widziała żyłę pod warstwą skóry na jego gardle. Wystarczyło tylko zrobić ten jeden krok i wtedy będzie jej. Cała ta wspaniała krew. W końcu pozbędzie się tego ognia w gardle i burza emocji się uspokoi. Przecież... Po drobnym posiłku zawsze było człowiekowi lepiej, prawda? Jej stopa drgnęła i Mariko wykonała jeden, powolny krok w przód. Trzask gałęzi otrząsnął ją z transu.

          Zdekoncentrowana rozejrzała się wokół i spostrzegła, że mężczyzna przygląda się jej z niepokojem. Usłyszała zmianę w rytmie jego serca. Zapach stał się bardziej intensywny. Zaczął się pocić. Był zdenerwowany. Instynktownie wyczuwał niebezpieczeństwo. Mariko jak zaczarowana obserwowała, jak jabłko Adama porusza się w górę i w dół, gdy przełykał głośno ślinę. Wykonała kolejny podświadomy krok w jego kierunku.

- Proszę uciekać - wyszeptała. Spojrzał na nią z jawnym przerażeniem. - Uciekaj! - Wrzasnęła na niego.

         Obserwowała, jak mężczyzna obraca się na pięcie i puszcza biegiem, jak najdalej od niej. Wtedy instynkt przejął kontrolę. Mimo dzielącego ich dystansu i kilku sekund przewagi, mężczyzna nie zdążył odbiec nawet dziesięciu metrów. Mariko skoczyła za nim i wylądowała na jego plecach, skutecznie powalając go na ziemię. Rozdarła koszulkę i odsłoniła ramię. Jedno oko obserwowało ją z niedowierzaniem. Gdy dziewczyna obnażyła kły, wrzasnął przerażony. Zaczął się pod nią rzucać, usiłował ściągnąć ją z siebie rękoma, ale miał bardzo ograniczone pole manewru. Mariko złapała go za nadgarstki i boleśnie wbiła je w ziemię. 

- Proszę, przestań się opierać - wyszeptała. - Nie sprawiaj sobie jeszcze więcej bólu - podświadomie użyła Sugestii. Mężczyzna powoli się uspokajał. - Przepraszam.

          Po tych słowach wbiła kły w jego szyję i zduszony jęk wyrwał się spomiędzy jej ust. Smakował cudownie. Lepiej niż wszystko, czego do tej pory próbowała. Ciepła krew spływała jej po gardle, gasząc nieznośne płomienie, uspokajając jej nerwy. Powoli odzyskiwała ostrość widzenia. Zaczęła w pełni dostrzegać świat wokół. Krew dawała jej siłę. Czuła, jak moc w niej rośnie. 

          Mężczyzna wydusił z siebie ciche "Błagam, przestań.", lecz Mariko nie mogła tego teraz zatrzymać. Nie chciała tego zatrzymać. Smakował zbyt dobrze. Na ułamek sekundy wyciągnęła kły i zaczerpnęła powietrza. Ponownie wbiła kły kilka centymetrów niżej, niż poprzednio i wróciła do picia zachłannymi łykami. Z każdą sekundą jej ofiara stawiała coraz mniejszy opór. W końcu zupełnie przestał się opierać. Stracił przytomność, mimo to cichy oddech świadczył o tym, że jeszcze żyje. 

          Mariko nie poprzestała na tym. Poprawiła się na jego plecach i piła dalej, aż ostatnia kropla krwi nie opuściła jego ciała. Dopiero wówczas - mocno zawiedziona, że posiłek dobiegł końca - spojrzała na ciało leżącego pod nią mężczyzny. Przyjrzała się paskudnym ranom po ugryzieniu, które zdobiły jego całą szyję i prawą łopatkę. 

          Chwilę później zauważyła krew na własnych rękach i uświadomiła sobie, że to ona jest odpowiedzialna za te rany. Świat wokół gwałtownie zawirował. Mariko objęła rękoma głowę i z niedowierzaniem spojrzała na resztki swojej "kolacji". Nie mogła uwierzyć, że właśnie zabiła człowieka. Przecież tak postępują jedynie potwory. Nie, nie, nie...

          A może on jeszcze żył? Z gorzką nadzieją pochyliła się nad nim i rozpaczliwie zaczęła szukać pulsu, nasłuchiwać oddechu. Jednak grzybiarz nie posiadał już żadnej z tych rzeczy. Jego twarz zastygła w grymasie cierpienia, gdy odchodził z tego świata. 

          Mariko zagryzła wargę. Jej własna krew trysnęła jej w usta. Smak był ohydny. Wypluła wszystko na ziemię i usiadła nieopodal. Właśnie zabiła człowieka. Była młodym wampirem, który nie był na tym nowym świecie więcej niż trzy godziny, a ona już zdążyła zabić. I to jeszcze niewinnego grzybiarza, który wyglądał dość miło i chciał jej pomóc. Jej oczy ponownie zaszkliły się na wspomnienie pierwszego zaniepokojonego spojrzenia, jakie jej posłał. 

          Cholera...! 

          Uderzyła pięścią w drzewo i skrzywiła się, gdy kora boleśnie zraniła jej dłoń. Na jej oczach otarcia zagoiły się. Kolejny dowód na to, że nie była już człowiekiem. "Jakby grzybiarz nie był na to wystarczającym dowodem" - pomyślała gorzko.  

Wake me up ~ Shu x MarikoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz