Rozdział XI

145 10 2
                                    

          Gdzie jest serce? Jakie serce? Przecież raczej nie chodzi mu o organ wewnętrzny, bo odpowiedź "między mostkiem a kręgosłupem, lekko bardziej przesunięte na lewą stronę" chyba nie była tą właściwą. Mariko odmówiła w głowie błagalną modlitwę i ponownie spojrzała na swojego oprawcę, mierząc go niepewnym wzrokiem. Oj, nie wyglądało to dobrze...

- O jakie serce chodzi?

          Mariko stwierdziła, że to raczej na pewno była jedna ze "złych odpowiedzi", bo ciemna aura wokół mężczyzny stała się wręcz namacalna. Usta wykrzywiły się w bardzo niezadowolonym grymasie, a oczy stwardniały jeszcze bardziej. Dziewczyna opuściła zrezygnowana głowę i przymknęła lekko oczy. To nie wyglądało dobrze. Ku jej zdziwieniu, kolejny cios nie nadszedł. Zamiast tego mężczyzna podszedł bliżej i gwałtownym ruchem pociągnął jej głowę w górę, zmuszając ją do nawiązania z nim kontaktu wzrokowego. 

- Nie udawaj głupiej, Asai. Nie chcesz chyba, żeby tym razem twoja matka miała "wypadek", tak jak ostatnim razem ojciec. On był głupcem i odmówił udzielenia informacji, ale ty przecież jesteś rozsądna i wiesz, co dla ciebie dobre, dlatego zacznij współpracować. 

- Chciałabym pomóc, naprawdę. Ale nie wiem, o jakie serce chodzi.

          Tym razem cios nadszedł. Był mocny i niepodziewany, tak jak ostatni. Jej głowa odskoczyła w lewą stronę, a prawy policzek zapiekł żywym ogniem. W oczach stanęły jej łzy i mocno zagryzła wargę, starając się powstrzymać przed płaczem przy nim. Mężczyzna wyglądał na niewzruszonego zaistniałą sytuacją, zdawał się być bardziej zirytowany i zniecierpliwiony niż poruszony. 

- Jak pewnie wiesz, twój ojciec współpracował z Kościołem. Był jedną z osób odpowiedzialnych za wybór ofiarnych narzeczonych, które następnie przybywały do Sakamakich. To on podpisał końcową zgodę, na mocy której do tych śmieci trafiła Komori Yui. Od pewnego czasu nie pojawia się w szkole. Wszelki słuch po niej zaginął. Jaki z tego wniosek?

          Mariko miała wrażenie, że cały jej światopogląd właśnie runął. Ojciec... wiedział o tym, co się tu działo. Ba! Był w to zaangażowany. Ten sam wesoły człowiek, którego pamiętała sprzed kilku lat wysyłał tu dziewczyny na pewną śmierć. Dlaczego...? Przecież... Nigdy nie brakowało im pieniędzy, ojciec nie miał długów, miał stabilną pracę w kancelarii prawniczej. Czemu miałby wchodzić w układ z Kościołem? To się nie trzymało kupy...

          I jeszcze jakaś Komori Yume... Nie, nie Yume. Komori, Komori... Yu... Yui. Tak Komori Yui. Mówi, że ojciec podpisał jakąś decyzję, dziewczyna została przysłana do Sakamakich, ale od jakiegoś czasu nie pojawia się w szkole. To dziwne, bo w rezydencji też jej nie spotkała. Misaki nie wspomniała o tym ani razu, ani Shu - ale to jej jakoś wybitnie nie dziwiło.

- Może... wyjechała...?

          Mariko postanowiła trzymać się wrodzonego optymizmu i liczyć na "najlepszy scenariusz".

- Bzdura - rzucił zimno. - Oni nigdy nie pozwoliliby jej uciec albo wyjechać. Myśl, dziewczyno. Co się mogło z nią stać?

          Nagle poczuła się, jak przysłowiowa mysz w znanej grze. On - jak to kot - bawił się z nią, przeciągał jej niepewność. Sam doskonale znał odpowiedź, a jednak chciał, by sama doszła do tych wniosków. Mariko jeszcze raz przeanalizowała fakty i przełknęła narastającą w gardle gulę. 

- Nie żyje. 

- Wspaniale - rzucił sarkastycznie. To jedyne logiczne wyjście. Teraz pozostaje pytanie, gdzie ją pochowali i - uprzedzę twoją pierwszą odpowiedź - nie jest to cmentarz, sprawdzaliśmy. 

          Mariko zastanowiła się nad tym chwilę. Po co ją o to pyta? Przecież to nie tak, że wie cokolwiek o ich życiu zanim się u nich pojawiła. Poza tym, skoro znał odpowiedzi na poprzednie pytania, to nie może sobie odpowiedzieć również na to? Do tej pory całkiem nieźle sobie radził w tej grze... Chyba że na to konkretne nie znał odpowiedzi. Cóż... Wtedy miał kolosalnego pecha, bo ona również nic nie wiedziała. 

          Chociaż z drugiej strony pewnie postanowi wyładować na niej swoją frustrację, co zdecydowanie nie skończy się dobrze. Hm... gdyby od niej zależała decyzja o tymczasowym ukryciu ciała, gdzie by to było...? Cmentarz odpadał. Las pewnie też sprawdzili. W takim razie... Nie... Nie byliby aż tak głupi, żeby trzymać go w lochach. Chociaż to by wyjaśniało, czemu nie pozwalali jej tam wchodzić. 

          Mariko odkaszlnęła lekko i powiedziała niepewnie:

- Skoro sprawdziliście cmentarz i zakładam, że pobliski las też - spojrzała na niego, w oczekiwaniu na potwierdzenie, a gdy je otrzymała, kontynuowała - to pozostają jedynie lochy pod rezydencją. 

- To twoje przypuszczenia, czy rzeczywiście widziałaś tam ciało? - zapytał, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.

- Ja... - jej głos zatrząsł się lekko. - Nie jestem pewna. Nie pozwalali mi tam wchodzić. 

- Czyli właśnie zmarnowałaś mój czas. 

          Od czasu pamiętnej rozmowy z Shu w klasie, Shin chodził po ogrodzie żwawym krokiem i zastanawiał się nad beznadziejnością swojej sytuacji

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

          Od czasu pamiętnej rozmowy z Shu w klasie, Shin chodził po ogrodzie żwawym krokiem i zastanawiał się nad beznadziejnością swojej sytuacji. Drugą myślą było to, o ile prostsze byłoby zabicie ich wszystkich, niż bawienie się w jakąś durną wymianę zakładników. Wszystko byłoby pięknie, ale oni mają Yumi. SZLAG BY TO! 

          Shin wściekle kopnął ziemię, po której spacerował i gwałtownie przeczesał włosy palcami. Przecież Nii-san go zabije. Gorzej. Najpierw zabije jego, a później położy swoje łapy na Yumi i ją też zabije, albo zmieni kolejność i każe mu patrzeć na jej śmierć... Nie, nie i jeszcze raz: NIE! Może i wdepnął w to bagno, ale w końcu wygrzebywał się nie z takich sytuacji. Musi to tylko w miarę rozsądnie (tsk... od kiedy przejmował się rozsądkiem?) rozegrać. Miał tylko szczerą nadzieję, że brat nie uszkodził tej głupiej dziewczyny zbyt mocno. W końcu grozili, że jeśli wróci skrzywdzona, to oni zrobią to samo Yumi. 

          Na samą myśl o ich łapskach na niej zrobiło mu się niedobrze. To było gniazdo popaprańców. Nie ma czasu, powinien zacząć działać. Tylko najpierw Carla powinien zniknąć z radaru na chwilę, żeby mógł zabrać Mariko i w końcu odebrać Yumi szaleńcom. Nie rozumiał tego, jak nisko musieli upaść, żeby dobierać się do niego przez nią? Amatorzy... pomyślał z pogardą. 

          Shin właśnie wracał szybkim krokiem do zamku, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i wyszedł przez nie wściekły Carla. Jego brat nigdy nie okazywał zdenerwowania w tradycyjny sposób. Wszystko za to odbijało się w jego oczach, a teraz Carla był ewidentnie wściekły ponad wszelką skalę. 

- Wychodzę na jakiś czas, Shin. Pilnuj więźnia. Chociaż nie jestem pewien, czy jest jeszcze czego pilnować. Była bardzo nieużyteczna. Mogliśmy porwać tę, która mieszka z nimi dłużej, ale jej szczelniej pilnują te... - Carla zważył na języku słowo, zupełnie jakby sama wymowa go przyprawiała go o odrazę - chowańce Sakamakich. 

          Młodszy z braci przeklął w duchu. Mówił, żeby porwali tę pierwszą! Przecież udałoby im się to, ale nie! Musieli stosować środki bezpieczeństwa. W rezultacie dowiedzieli się absolutnie niczego, Yumi porwali a on ma prawdopodobnie trupa do wskrzeszenia. Jakby jego życie nie było wystarczająco porąbane i bez tego ostatniego! 

Wake me up ~ Shu x MarikoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz