XI

15 0 0
                                    

Dzień drugi naszej podróży. Rano po przebudzeniu, od razu przebrałyśmy się z piżam. Naszym śniadaniem były znalezione przez Anę w lesie mirabelki i trochę kanapek z wczoraj ( i nie straciły ważności :o). By uzupełnić zapas wody, Millie podgrzała wodę z strumyka, by oczyścić ją z bakterii, i była zdatna do picia. Zwinęłyśmy namiot, osiodłałyśmy konie, sprawdziłyśmy czy nic nie zostało, i ruszyłyśmy dalej przez las. Anabelle podczas stępu mamrotała coś pod nosem, wiecznie obracając wielką mapę.

- Według tej mapy od Macieja, będzie nas czekało przejście przez rzekę.- rzekła, składając kawałek papieru.

-Oho, mam nadzieję że będzie jakiś most lub coś w tym stylu.- powiedziałam, a Winter tylko pokiwał łbem.
Znowu. Jazda w ciszy i nasłuchiwanie dźwięków lasu. Większość czasu podróżyły podzieliłyśmy na połowy: "Do rzeki" czyli pierwsza część dnia to jak wskazuje nazwa: Do dotarcia do rzeki. Gdy już przejdziemy przez Rzekę Diamentowych Łez, znajdujemy miejsce na chwilowy odpoczynek i idziemy dalej. Gdy się ściemnia, rozkładamy namiot i powtórzamy czynność ze wczoraj. To cała połowa "Jak najszybciej sen". Nie pytajcie o szczegóły.
Po 3 godzinach usłyszałam charakterystyczny skrzek mew, które zobaczyłam po podniesieniu głowy do góry. Musiałam zasłonić oczy dłonią, gdyż słońce nadawało dziś na ogromnych obrotach.

-Hę? Przecież według mapy jesteśmy jeszcze daleko od naszej rzeczki, i nie jest też zaznaczony tu inny zbiornik wodny. - powiedziała Ana, gdy ona również zapragneła zobaczyć co zauważyłam na niebie.
- A może jednak jesteśmy już blisko?- spytałam.
Rockwell wzdrygnęła ramionami i zakłusowała. Ja szybko zrobiłam to samo.
Po kilometrze, lub dwóch, usłyszałyśmy charakterystyczny dźwięk wody, która chlupała o brzeg.
- Wiedziałam że jesteśmy blisko.- powiedziałam, zatrzymując się.
-Szkoda tylko że nie wiedziałyśmy że nie ma mostu.
-Spodziewałam się tego, przecież to kompletne odludzie.
-No nic, co teraz zrobimy?- spytała.
-Mam pomysł. Chodź Winter, pomożesz mi. - zsiadłam z ogiera i podeszłam do tafli wody jak najbliżej mogłam.
-Co masz zamiar zrobić?- Ana podjechała bliżej.
-Patrz i się ucz. - powiedziałam.
Dotknęłam delikatnie ciepłej wody. Winter zrozumiał o co mi chodzi i dotknął tafli swoim rogiem. Na tej pojawił się szron. Skupiłam swoje myśli tylko na tym. Wtedy postawiłam delikatnie nogę na tafli. Nie duży obszar wokół niej zarósł grubym lodem.  Dostawiłam więc drugą nogę. Znowu to samo. Dalej byłam skupiona tylko na wodzie. Potem wykonałam taki ruch ręką, jakbym rzucała "kaczkę". Do drugiego brzegu pojawił się lód.
-Dawaj Winter! Przejdź na drugi brzeg tym szlakiem który zrobiłam ja, i pogrób lód, ok?
-Jasne.- powiedział niebiesko-grzywy, i wszedł pewnie na lód. Nic się nie zarwało. Za moim wierzchowcem ruszyłam ja, a dalej Millie z Aną na grzbiecie.
Trochę zmęczyłam się naszą budową mostu, gdyż część siły mentalnej poświęciłam na utworzenie lodu, a potem Winter pożyczył odemnie energii, by utwardzić przejście. Pierwszy raz doświadczyłam tego o czym mówił Winter na początku naszej przygody z magią.
-To było niesamowite! Zazdroszczę ci odwagi, bo ten lód mógł się zarwać w każdej chwili- pogratulowała mi Ana.
-To nic takiego, ale z każdym dniem mam coraz więcej siły mentalnej, więc w drodze powrotnej napewno się tak nie zmęczę.- uśmiechnęłam się.
Usiadłyśmy w cieniu, wyjełyśmy boróweczki które zebrałam, i zaczęłyśmy jeść. Po przekąsce ruszyłyśmy dalej. Spojrzałam na zegarek. Była godzina 17:52. Gęsto porośnięte drzewa blokowały dużą część światła słonecznego, więc było ciemniej niż na normalnej przestrzeni. Szczerze: Powieki same mi się zamykały ze zmęczenia, i gdyby nie masywna szyja Winterka, spadłabym. Po prostu zasnęłam.
-Może już rozbijemy namiot?- spytała Ana.
-Nie możemy, każdego dnia musimy wyciskać z siebie wszystko.- wymamrotałam, przecierając oczy.
-Ty już dałaś. Nie każ mi się prosić.- powiedziała stanowczo.
Nie chciałam się kłócić, więc pokiwałam głową, na znak zgody.
Po 30 minutach, namiot był rozłożony, a woda w kociołku gotowała się. Ja leżąc na kocyku przed ogniskiem w piżamie, od niechcenia machałam palcami, tworząc wokół nich obłoki, które po chwili zwiewał delikatny wiatr. Po kolacji rozsiodłane konie zasnęły, tak jak i my, w swoich komorkach namiotu. Tak minął dzień drugi.

~~~~~~~
Hej wszystkim! Przepraszam za moją nieobecność na watt, ale przygotowywałam się do kilku ważnych zawodów które miałam w zeszłym tygodniu i wcześniej. Mam nadzieję że nie macie mi tego za złe. Do zobaczenia w następnym rozdziale!

 Do zobaczenia w następnym rozdziale!

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Przyjaciel czy Wróg: Powstanie LegendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz