XII

16 0 0
                                    

Dzień 3, 4 i 5 minęły właściwie tak samo. Las, las i jeszcze raz las, przecinany co jakia czas, polanami z kwiatami jaśminu lub strumykiem. Nadszedł dzień 6 w którym zaczeły dziać się dziwne rzeczy. Chodzące kamienie, Latające szyszki czy niebieskawe ogniki, które zazwyczaj prowadziły w środek lasu, lub przepaści w ziemi. Ale najgorszy stał się cień, który czułam, że prześladuje nas. Ciągle kręcił się pomiędzy drzewami w krańcach zasięgu mojego wzroku, a gdy tylko obracałam się za siebie, magicznie znikał. Zignorowałam to, myśląc, że to jedynie efekty uboczne ciągłego przebywania w lesie. Na naszej trasie nagle pojawił się wielki budynek, stojący na łące. Millie wyczuła silną woń Strażniczej Magii, którą posiadały Partnerzy Duszy. Uznałyśmy to za niemożliwe, a jednak weszłyśmh tam. Naszym oczom ukazały się konie, dokładniej 4. 3 były kasztankami, a jeden był gniady.
-No cześć Winter, dawno się nie widzieliśmy. - Odezwał się najwyższy kasztan.
-Rapsod? To ty?- Winter podszedł bliżej boksu w którym stał owy Rapsod.
-Millie z zdumieniem rozejżała się po stajni, rozpoznając resztę przyjaciół.
-Rewia? Rewela? Rywalka? A gdzie Nela? - Karuska spytała o siwą klacz jej wzrostu.
-Nela jest z Gosią na spacerze. Niedługo wrócą.
Po opowiedzeniu celu wyprawy, konie zaproponowały porządny posiłek u ich właścicielki, widząc nasze sylwetki.
              ~~~3 godziny później~~~
Zasnełyśmy oparte o ciała naszych koni, w jednym z pustych boksów wypełnionego słomą. I nie zdziwiło by was, gdybym powiedziała że znowu śnił mi się ten koszmar, ten sam który miałam po przyniesieniu figurki do domu. Z drzemi wyrwała nas właścicielka stajni i domku, która spytała:
-Kim jesteście?
Zaspana Anabelle odrzekła: nowym pokoleniem Strażniczek Losu.
-Chyba już rozpoznaję. Wasze konie to Millie i Winter prawda?
-Tak, zgadza się.- odpowiedział Winter.
Podejrzewam że jesteście głodne. Moje konie opowiedziały mi wszystko o waszej podróży, chodźcie, zrobie wam coś porządnego.- powiedziała kobieta  o blond włosach, spiętymi w koński ogon.
Po wypiciu ciepłej herbaty, i zjedzeniu zupy, wyszłyśmy na zewnątrz. Pani Gosia, była Strażniczką z Północnych Gór, jednak zeszła bardziej w ląd, by strzec wjazdu na szlak. Spakowała nam kanapki, i oznajmiła że jesteśmy już bardzo blisko, i życzy nam powodzenia.  Potem wyszeptała niezrozumiałe dla nas słowa prawdopodbnie w języku Północnych, i wystawiła rękę w kierunku wielkiego żywopłotu. Ten rozstąpił się, ukazując ścieżkę przez łąki, która była już prostą drogą ku szczytowi. Po 6 godzinnej, ciężkiej dla nas i koni wspinaczce doszłyśmy do wodospadu, który był prawdopodobnie początkiem Rzeki Diamentowych Łez.
-Wydaje mi się, że musimy przeskoczyć tą przepaść, i przejechać za wodospadem, by znaleść się na miejscu.- powiedziałam
-Tak, to chyba ostatnia przeszkoda.- powiedział Winter. - Millie, ty pierwsza.
Klacz wykonała tylko kilka kroków w tył, przeszła do kłusa i zagalopowała, rozpędziła się i wykonała skok. Najlepsza była chyba mina Any, która wyrażała więcej niż 1000 słów. Potem ja z Winterem, wierzyłam w niego, więc wykonał to co Millie, ale żyby się nie zmęczyć, szedł barfzo mocno od zadu, i wyskok był bez problemowy. Przejechałyśmy za Diamentowym wodospadem, i widok był zapierający dech w piersiach. Wielka zielona łąka, a na niej jednorożce takie jak Winter, zimno i gorącokrwiste. Na dole krystalicznie czyste jezioro, a w tle lasy, inne szczyty z Północnego łąńcucha górskiego.
-N-No nareszcie! Kolejne pokolenie Strażniczek Losu! Co was tu sprowadza?- Staruszek w zielonej szacie, ukłonił się.
My schodząc z wierzchowców, również się ukłoniłyśmy i rzekłyśmy:
-Przychodzimy paktować o pomoc. Strażnicy wyczuli przebudzenie niebezpiecznej mocy Pustki, więc powołali nas do służby.
-Rozumiem. Chodzcie do naszych koni, tam zostawicie swoje rumaki, a przy okazji porozmawiamy. Wybaczcie mnie i mojej sklerozie, ale nazywam się William. A wy?
-Ja jestem Victoria Winterwell. A moja towarzyszka podróży to Anabelle Rockwell. Miło nam.
-Chodźmy. - Staruszek puścił nas przodem, i zanim ruszył za nami, z niepokojem obejrzał się na skałę. Wzruszył ramionami, i zaczął iść za nami.
-Co do paktu, oczywiście jesteśmy jednym społeczeństwem, i powinniśmy dobie pomagać. Przy okazji w końcu spłacimy dług, który jesteśmy winni wam, gdyż Strażnicy pomogli nam podczas ataku Stworów Z Pandorii. - powiedział - No, możecie już puścić swoje konie.
Rozsiodłałyśmy konie, a sprzęt zostawiłyśmy na skałce. Winter i Millie pogalopowali do swoich przyjaciół z Szkoły Partnerów.
-Chmura! Dobrze Cię znowu widzieć!- zarżała Millie, na widok srokatej klaczki o białej grzywie.
-Winter! Jak tam moja siostra?- spytał ogier o imieniu Jaśmin.
-Ymmm, możemy wykąpać się w jeziorze? Przez naszą całą wyprawę nie brałyśmy kąpieli.
-Tak, oczywiście.
Zdjęłam więc ramiączkowy golf i bryczesy, i wskoczyłam w piance* do wody. Czułam bardzo duże odświeżenie.
- No dobrze, chodźmy już do naszych chatek. Przenocujecie się.- powiedział, gdy już wyszłyśmy z wody.

Przyjaciel czy Wróg: Powstanie LegendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz