Rozdział 8- Say that u love me.

265 21 51
                                    

Hej to znowu ja

sorke za opóźnienia

miłego czytania !

---------------------------------------

*Deidara*

Nie wiem ile już minęło od zabrania Obito. 

Godzina ? Dwie ? A może już cały dzień. Nie zwracałem na to zbyt wielkiej uwagi. Stres i tak zjadał mnie od samego początku. Moje paznokcie były już całkowicie poobgryzane a czarny płaszcz wymiętolony. Włosy zaś w kompletnym nieładzie. Burczało mi strasznie w brzuchu ale nie mogłem się przemóc do wyjścia z pokoju i znalezienia czegokolwiek do jedzenia.

Nie mogłem się do tego zmotywować.

Głowa cały czas mi napierdalała a ja tym bardziej nie potrafiłem się skupić. Mimo ogromnej niechęci, podniosłem się z łóżka i zacząłem krążyć po pokoju i intensywnie ( na ile to było możliwe ) myśleć. Już chwilę temu zauważyłem, że nie słychać pełnych bólu krzyków Obito. Nie powiedziałbym, że mi ulżyło. Teraz nawet bardziej się niepokoiłem. Bałem się usłyszeć z ust Orochimaru, że chłopak nie żyje.

Przez miliony zagubionych wspomnień, które krążyły mi po głowie szukając właściwej luki do zapełnienia, najciekawiej przyglądałem się tym, na których Obito ze znanych mi już przyczyn, groził mi palcem lub próbował mnie do czegoś przekonać. 

Wiedziałem, że był zazdrosny o Sasoriego.

Przez ten cały czas, gdy tutaj siedziałem, zbierałem informację. Jedno wspomnienie po drugim i tak w kółko. Wiedziałem już, że ten niedoceniający sztuki czerwonowłosy chłopak, był moją pierwszą miłością, którą Tobi darzył czystą nienawiścią. Tak, uznałem tamten "sen" za czystą prawdę. W kolejnych przebłyskach ukazywały mi się jeszcze obrazy patrzącego na mnie perwersyjnym wzrokiem lalkarza. Było to okropne uczucie. Jakby ktoś obdzierał mnie z mojej godności, jeśli oczywiście można tak powiedzieć. 

Pamiętam także, że najciekawsze co na ten temat odgrzebałem, była chwila, w której Tobi podszedł ze wściekłością do Sasoriego i pełen przekonania powiedział:

-Jeśli jeszcze raz go dotkniesz- wysyczał ze wściekłości, przybliżając swoją twarz do tej mężczyzny- zabiję cię.-szepnął.

Sasori nie zareagował, a przynajmniej tak mi się wydawało. Stałem wtedy z boku i psychicznie próbowałem się pozbierać po kolejnej "próbie" dobrania się do mnie. Moja twarz była blada i można było wyczytać z niej śmiertelne przerażenie. Włosy były potargane, a usta napuchnięte. Na mojej szyi widać było malinkę, która mocno odznaczała się na jasnej cerze. Na szczęście nie zaszedł dalej. 

Obito, kiedy dowiedział się o kolejnym "napadzie", szybko zareagował. Jak najszybciej przybiegł do miejsca w którym zobaczyła ich Konan. Odciągnął szybko Sasoriego, chwycił chłopaka za barki by nie mógł się uwolnić i kopnął w krocze na co on cicho stęknął, kuląc się. 

Nie było najgorzej- pomyślałem wtedy smutno się uśmiechając. Aż tak na tym nie ucierpiałem.

Nie wiem dlaczego ale po tym cały molestowaniu zawsze mu przebaczałem. Nie ważne ile razy to zrobił. Nie ważne jak daleko zaszedł. Nie protestowałem. Ale to było kiedyś. Teraz chętnie był mu przypierdolił za to, że wykorzystywał moją słabość. Obito pokazał mi jak się mu przeciwstawiać.

Nie rozumiem też dlaczego Obito miał na punkcie mojego bezpieczeństwa taką obsesję. Cały czas próbowałem sobie jakoś wytłumaczyć to jego chore zachowanie, grożenie po kryjomu nożem czerwonowłosemu, gdy się na mnie śmiał chociażby popatrzeć. Jednak nie wiedziałem już jak. To było nienormalne. 

Jednak uratował mnie i za to byłem mu wdzięczny. To on pokazał mi prawdziwą miłość. Nauczył mnie kochać. Nie robił mi niczego złego. Uwolnił mnie od toksycznego związku. 

Jak mnie wtedy pocałował naprawdę czułem się jak w niebie. Nie miałem nawet dobrego porównania dla tego uczucia. Wiedziałem jedynie, że chętnie mógłbym to powtórzyć. Robić to cały czas. 

Znowu o nim pomyślałem, a moje serce pokruszyło się na jeszcze mniejsze kawałeczki. O ile było to możliwe.

*Tobi*

Widziałem tylko ciemność.  Pustkę...

Czy ja jeszcze żyłem ?- zadałem sobie znaczące pytanie. Podobno po śmierci nic się nie czuje. Jednak w moim wypadku nie do końca było to prawdą. Albowiem wiedziałem kim jestem i na pewno nie straciłem moich uczuć. Szczególnie do ukochanego blondaska. 

Nagle usłyszałem dochodzący jakby z daleka znajomy głos :

-Czy on żyje ?!- Ktoś nerwowo dopytywał się o mój stan, którego sam nie do końca byłem pewien.

-Można tak powiedzieć.- Wężowy ton głosu wywołał ciarki na moim ciele. Ciarki ?- Jego życie zależy teraz od ciężkiej aparatury. Może za miesiąc będzie mógł normalnie funkcjonować. Jednak teraz stoi na krawędzi pomiędzy światem zmarłych a żywych.

Czyli jednak ...

Żyłem. 

Ta nieświadomie przekazana mi informacja dała mi siłę. Siłę do działania. Mogłem w tym momencie pokierować losem tak jak chciałem. Spróbowałem zawładnąć nad moim obolałym ciałem. Zrozumiałem, że byłem aktualnie duszą która ledwo trzymała się swojego pojemnika. Mogłem jeszcze na to zaradzić. Kiedyś znalazłem się w podobnej sytuacji gdy walczyłem z klanem Yamanaka. 

Wszystko robiłem dla Deidary. Musiałem przeżyć dla niego. Musiałem go chronić przed wszystkimi pokroju Sasoriego. Robie to dla ciebie, Deidara- powtórzyłem w myślach i z całą siłą, którą miałem spróbowałem ponownie pobudzić ciało do działania.

Najpierw odzyskałem czucie w rękach. Najpierw lewa, potem prawa. Kolejne były nogi a następnie każdy inny kawałek mojego palącego się żywcem z bólu ciała. Udało mi się nawet delikatnie przechylić głowę i zmrużyć oczy.

Światła uderzyły z ogromną mocą w moje biedne oczy. Na razie moje zmysły były stępione i ledwo mogłem cokolwiek usłyszeć. Wzrok miałem zamglony, a po całym ciele rozchodziło się nieprzyjemne uczucie mrowienia przez które nie mogłem normalnie funkcjonować.

Nagle poczułem jak coś mokrego spada na moją twarz. Byłem niemal pewny, że są to łzy.

Odwróciłem głowę ( na tyle na ile mogłem jako tako to zrobić ) i zobaczyłem przytulającego się do mnie ukochanego, który wylewał już pewnie kolejny litr łez. ( ej ale trzeba pić jak sie tyle płacze a Deidara nie pił ;o)

Uśmiechnąłem się i szepnąłem:

-Jestem  

*Deidara*

Kiedy Orochimaru zapukał do pokoju myślałem, że zajdę na zawał. Bałem się tam iść. Nie chciałem. Mimo tego dzielnie ruszyłem przez ciemny korytarz.   

Serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi gdy zobaczyłem Obito w takim stanie. Był cały owinięty bandażami a ręce i klatka piersiowa była pokryta kanalikami prowadzącymi do aparatury.

-Czy on żyje ?!- wykrzyknąłem w stronę Orochimaru.

-Można tak powiedzieć.- Kiedy tylko usłyszałem te słowa znów zalałem się łzami. Nie słuchałem dalej Orochimaru.

Podbiegłem szybko do chłopaka i przytuliłem go jak najdelikatniej umiałem. Nie chciałem go przecież uszkodzić. Oparłem się głową o jego tors i pozwoliłem moim łzom płynąć.

-Jestem- Usłyszałem cichy szept, który spowodował na moim ciele gęsią skórkę. 

Niby tylko jedno słowo a znaczyło dla mnie tak wiele. Było ucieleśnieniem moich marzeń. Euforia była zbyt "małym" słowem by wyrazić moje uczucia.

Znałem tylko jedno takie słowo:

-Kocham cię- Powiedzieliśmy w tym samym czasie.

---------------

Hejoo <3

Jak było TvT

Troche sie zestresowałam na końcu ( idk why hehe )

widzimy się jutro~

&quot;Ten ostatni- a może pierwszy raz&quot;- TobideiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz