Rozdział 18- Because it was the last - but the first time.

146 14 44
                                    

Oto ostatni

najbardziej zaskakujący rozdział

tak mi smutnoo mogę to podzielić na 2 części ale nie chcę przykro mi xD

idę po kawkę i zaczynam pisanko <3 widzimy się za 3 godziki jej ;-;

jeszcze tak dopisze, że była debata czym pachnie Deidara i wyszło na czekoladę xDDD dziękuję za pomoc xD

-------------------

*Obito*

Madara nie mówił dużo. Jego plan polegał na zebraniu chakry pozostałych jinchu i wskrzeszeniu dziesięcioogoniastego. Miał w planach wywołać kolejną wielką wojnę. W duszy walczyłem sam ze sobą czy na pewno tego chce. Jednak miłość była dla mnie w tym momencie wszystkim. Poddałem się, nie byłem w stanie zdziałać w tym świecie niczego więcej. Byłem w złym stanie psychicznym. Nieskończone tsukuyomi było aktualnie najłatwiejszym i najlepszym wyjściem. 

Usiadłem wygodnie na kanapie, w oczekiwaniu na sygnał Madary. Miał mi on go dać, kiedy skończy przygotowywać armię białych Zetsu i będzie mnie potrzebował. Stałem się jego marionetką. Nie mogłem w żaden sposób siebie kontrolować. Tylko sercem czułem, że źle postąpiłem. Wiedziałem, że powinien był teraz znaleźć Deidarę, gdziekolwiek się nie znajdował. Jednak nie mogłem. Izanami zawładnęło nad moją duszą, a Madara przejął kontrolę nad umysłem, ciałem.  

Ta popieprzona sytuacja wyglądała coraz gorzej. Chętnie zostałbym jeszcze u Orochimaru. Byłbym tam z moim blondaskiem i nikt by nam nie przeszkadzał. No może Kabuto. Już wolałem rygorystyczną opiekę, niż jej brak, a tego podopiecznego węża, trzeba by było z nim spiknąć, dałby nam święty spokój.

Moje myśli wypełniał w całości Deidara. Nie wiem kim, czy czym był, jednak oślepiał mnie jego blask, pasja wylewająca się z każdego najmniejszego ruchu, który robił. Kochałem się mu przyglądać. Wielbiłem go, gdy jego sprawne ręce dokładnie ugniatały glinę. Cieszyłem się ogromnie, gdy lepił z niej moją podobiznę. 

-Trzymaj- un.- Mówił słodko naburmuszony, wręczając mi figurkę, jak zawsze dokładną, idealnie mnie odzwierciedlającą.

Chciałem chronić jego talent, pasję. Chciałem sprawić, by ten artysta mnie pokochał, tak jak ja pokochałem jego sztukę. Potrzeba kochania i bycia z blondaskiem wzrastała we mnie każdego, wspólnie spędzonego dnia.

Moje marzenia się spełniły. Wysiłek i ciężka praca, chodzenie i dowiadywanie się o nim coraz więcej... to wszystko wreszcie oddało swoje plony, które aktualnie niszczyłem, niweczyłem. Skazałem się na ogromne cierpienie. Moje nogi były jak z waty. Przed oczyma miałem tysiące scenariuszy, jak Deidara musi teraz cierpieć. Słowa, które wypowiedział, złość, przekleństwa, łzy. To wszystko musi go teraz nękać. Nie rozumiał, że ja kompletnie nie kochałem Rin, a on nie jest moją zabawką, tylko kimś dla mnie szalenie ważnym. Moim nieuleczonym artystą. 

Chciałbym mu wykrzyczeć te słowa w twarz, powiedzieć, że to koniec męki, że jestem przy nim i do śmierci, czy jeszcze dłużej, nie zamierzam go puścić. Chcę wdychać jego delikatny zapach czekolady, którą tak kochał. Nie wiem, jak to robił, ale zawsze nią pachniał. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał żel o tym zapachu. 

Uśmiechnąłem się smutno. Tak dużo z nim przeżyłem. Nigdy nie myślałem, że skończy się to w ten sposób. Pieprzone życie. 

Zamarłem, słysząc, jak ktoś otwiera okno. Dźwięk dobiegał z naszej sypialni. Przestraszyłem się, drgnąłem, wyrwany z przemyśleń, i lekko się podniosłem, próbując zidentyfikować sprawcę. Wiedziałem jednak dobrze kto to. Deidara nie wyszedł by z pokoju drzwiami. Kusiło mnie by za nim pójść, wytłumaczyć mu mój punkt widzenia, jednak nie mogłem. 

&quot;Ten ostatni- a może pierwszy raz&quot;- TobideiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz