Chapter I

1.4K 28 3
                                    


 Alea iacta est - kości rzucone

6 lat temu

 Zimne listopadowe krople deszczu wygrywały chaotyczną melodie, kiedy spotykały się one z rozświetlonymi oknami bogatego kasyna Londyńskiej ulicy. Wiatr niósł ze sobą cichuteńkim echem, melancholijne nuty jakie wydobywały się ze śmietanki zamążnych - "ludzi biznesu".

 Sami ważni ludzie - Oh, ironio - zamieszani w podejrzane interesy. Dorobek zbity na kasynie i pożyczkach z niewiarygodnymi odsetkami, handlu żywym towarem, narkotykach i tym podobnych rzeczy. Jednak był w tym człowiek z przypadku, jego łódź tonęła a z tym wiązało się taplanie w bagnie bezkresności. Chciał ponownie zaznać smaku wygranej, obsesja związana szelestem gotówki. 
Cel do kasa - w czym był sekret? - Może w tym co mąż i ojciec skrywa pod płaszczykiem.
Johann Harris z ogromnym skupieniem obserwował, puszczoną w ruch ruletkę - zastawił ostatek pożyczki w niemałej sumie, mając nadzieję na wygraną.

 Gorączkowo zaciskał dłonie w pięści na masywnym dębowym stole, nikłe a nawet sfrustrowane drganie kącików ust. Był punktem zerknięć wyższości innych mężczyzn, ale jednego z nich był szczególnie, sprawiał rozbawienie jegomościa. 
Los nie był przychylny wobec Harris'a.
Przegrał. Niedowierzający złapał się za głowę, przejeżdżając od szorstkiego zarostu na twarzy aż po krótko ścięte mieszki włosów. W desperacji wciągnął powietrze, czując okropny smak rozczarowania.
Ponownego zawodu.

 Z przeciwnej strony rozbrzmiało prychnięcie, był to nikt inny jak Blake Styles. Częsty gość kasyna, "przyjaciel" upadłych oraz poszanowany z wyrobioną pozycją, bogaty mężczyzna.
   - Nie, cholera - rzucił do siebie Johann. Wiedział kto czerpał radość z jego potknięcia, przecież wiedział u kogo się zapożyczał i za każdym zapewniał oddać z nawiązką. 
Ludzie przy stole obojętnie i pogardliwie patrzyli na zaistniałą sytuację, ale nie przerywali zastawu swoich pieniędzy. 
W przypływie emocji, przegrany, opuścił salę. Potrzebował odetchnąć, dlatego skierował się w stronę toalet, jednak za nim podążyła trójka gości.

  - Ponownie Harris - chrząknął Blake. Harris jak oparzony odwrócił się w stronę dźwięku, krople wody spływały po jego twarzy, skapując na białą koszulę. 
- Ponownie jesteś bankrutem, a jeszcze całkiem niedawno obiecywałeś wygraną oraz spłatę z nawiązką co przypieczętowałeś też na papierku. Co teraz będziesz chciał zrobić? - Johann otworzył usta chcąc powiedzieć coś lecz zostało mu przerwane. - Zapożyczyć się? 

- Ja naprawdę to oddam, co do grosza, ale daj mi jeszcze czas - poprosił dłużnik, ale spotkało się to z prychnięciem i większym zdegustowaniem.
 - Oboje doskonale wiemy, że nie uregulujesz zaległych wpłat - Styles wygiął w dół policzek, skinieniem głowy dał znać swojej ochronie aby wyciągnęli broń. 
- Nie ma możliwości uregulowania w tego inny sposób? - spanikował.

Blake powolnie stawiał kroki do Johanna, śmiejąc się cicho pod nosem z jego głupoty.
- Zastawisz może żonę? Tak się składa że brakuje moim pracownikom dobrej zabawy, oh albo wiem chcesz ją sprzedać? - zadrwił.

Marry, żona którą Johann kochał a jednocześnie od czasu do czasu, wykorzystywał dla swoich celów w firmie. Żona i matka - a jednocześnie klucz do po zysku. 

Z braku odpowiedzi kontynuował, widział wstyd w oczach dłużnika.
- Myślę przyszłościowo, możemy spisać umowę, oczywiście zapewnię wszystko co potrzebne. Nietykalność dla twojej żony oraz pierworodnej córki. Z twojej firmy przez lata będę ściągał trzydzieści procent zysku co będzie spłatą twojej pożyczki, z interesu jaki kręcisz na boku będę ściągał dziesięć procent w zamian za to, że nie zginiesz dziś - uśmiechnął się. - Przystajesz na takie warunki umowy?

Brzmiało to naprawdę sensownie, był gotowy podpisać tą umowę i zrobił to. Nie zastanawiał się nad drugim dnem i konsekwencjami płynącymi z tego, ale czy mogło coś takiego mieć miejsce?
Tonął wręcz w umowach, dziwnego rodzaju.
Ale to wszystko nie było dla jego dobra, a "rodziny" - tak to sobie tłumaczył. 
Z nowo podsuniętymi papierami nawet się nie obeznawał, chyba wiedział co podpisuje - J.Harris

***

 Zimny wiatr wraz z kroplami deszczu lawirował po pustych ulicach londynu. Dni były wiele krótsze, już nie tak ciepłe jak w słonecznym sierpniu gdzie zachody słońca kompały ziemię w złocistych promieniach. Jedyny złocisty kolor, malowały jesienne liście układające się niczym dywan, na szarych stu letnich ulicach które widywały już tak wiele twarzy i słyszały tyle wypowiedzianych słów.

Roztargnieni, ponagleni tułaczą się po ziemi, poszukując skrawka szczęścia. Jednak nic nie bywa trwałe, pozostanie życie szare. Ciche westchniecie nie przebiło się przez głośne rozmowy czy śmiechy w klasie, znów siedziałam pod ścianą, sama. Męczyły mnie ciągłe obgadywanie innych ludzi przez "cud" dzieci, ale cóż. To norma w gronie tych lepszych popularnych, lubianych influencerów. Wręcz ironiczne było ich zachowanie, też żenujące! Żyje w świecie gdzie liczy się pieniądz i pokazywanie tego która dziewczyna jest większa zdzirą czy rich bitch girl - Bezmózgowce - jednym słowem.

 Ja trzymam się na uboczu, nie wyróżniam się a nawet trzymałam mój związek w tajemnicy. To głupie? - Tak, zdaję sobie z tego sprawę ale Clark darzy mnie prawdziwym uczuciem i nie zwraca uwagi na inne dziewczyny wzdychające do koszykarzy. Szczerze mówiąc, chciałam aby ten dzień się skończył. Chciałam wrócić do domu, założyć cieplutkie kapcioszki i coś luźnego a potym chłonąć seriale. Rozmarzyłam się tak bardzo, że czułam przyjemne ciepło i zapach herbaty z cynamonem. Jednak mój spokój został zrujnowany.. 

 - Aven! - krzyknął do ucha Eric. Otrząsnęłam się i spojrzałam na twarze moich znajomych siedzących przy stole i grzebiących w talerzach stołówkowych z nałożonym obiadem. - Mówimy do ciebie ale ty jak zawsze myślisz o twoim kochasiu - zauważyła Mel podkreślając zbyt pieszczotliwie ostatnie słowo. - To nie tak, ja po prostu się zamyśliłam - wyjaśniłam i odchrząknęłam. - I od razu mówię nie. Nigdzie dziś nie idę - Oh! - jęknął Eric. - Daj spokój! To jedna z najlepszych bib, wszyscy tam będą - oczywiście pojawiło się przytakiwanie ze strony reszty a ja śmiechnęłam ironicznie. - Musimy się wkr.. Przerwałam jego wywód krótkim nie a on dokończył cichnąc z każdym słowem. - ęcić do reszty elity.. - Możecie iść śmiało, ale beze mnie To była impreza u Tiffany, oczywiście miała być tam cała śmietanka szkolna i jak sądzę całą szkoła. Jej rodzicie wyjechali zostawiając obrzydliwe bogatej córeczce wspaniałą willę do użytku młodych upojonych alkoholem nastolatków a może nie tylko pijanych. - Przedstawię Ci kilka argumentów dlaczego musisz iść - wtrąciła nagle dziewczyna, wyglądająca niczym postać z anime, Sara. - Bez ciebie nic nie smakuje tak samo, parkiet aż tak bardzo nie zachęca i na dodatek... - Masz okazje pomacać trochę tego fajnego ciałka! - wtrącił podekscytowany Eric a jego wywód poparł James, wbijając gwóźdź do trumny z głupim usmiechem. - I stracisz dziewictwo - Co? - parsknęłam. - Słyszycie się? Znaczy fakt mogłabym dotknąć... - powiedziałam lekko zawstydzona ale otrząsnęłam się. - Jednak ja nie jestem pierwsza lepsza.. - Dobra! Ryjec wszyscy. - wstał "rozsądek" nas wszystkich Matheo unosząc ręce do góry którymi po chwili nas uspokajał. - Decyzja jest jasna, idziemy.. - przejechał po naszych twarzach wzrokiem. - Wszyscy ale na dwa auta, okej? Okej. Decyzja podjęta, super a teraz spierdalajcie pod klasy - powiedział surowo niczym ojciec po wywiadówce, ale po dłuższej chwili uśmiechnął się delikatnie i radośnie odparł krótkie podziękowanie. Zwyczajnie wyszedł, a my za nim. Super ale się cieszę! - ironia, zabierzcie mnie stąd.

Shadow Of Hell || H.StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz