Miami a Floryda

222 8 21
                                    

Nowy Jork, Manhattan
9.02.1976, poniedziałek

Poczułam delikatny chłód. Sama nie wiem, czy spałam, czy też nie. Nie kontaktowałam zupełnie, choć miałam wrażenie, że kontroluję swoje ruchy.
Sięgnęłam ręką po kołdrę, jednak jej nie poczułam. Obróciłam się na drugi bok i zwinęłam w kulkę, co nic nie dało. Dalej było mi zimno. Zaczęłam się wiercić we wszystkie strony, w poszukiwaniu czegokolwiek do przykrycia się, aż w końcu zleciałam z łóżka.

Usłyszałam nad sobą śmiech. Przez zaspane oczy mało widziałam, ale te włosy... te lśniące, blond włosy...

- Co cię tak bawi? - zapytałam zdenerwowana, próbując się podnieść.
- Mnie? Ależ nic, kotku.
Chciałam wstać, ale kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Rozłożyłam się na podłodze jak długa. Trudno, mogę spać i tutaj.
Chłopak nie mógł powstrzymać się od ciągłego śmiechu.
- Kurwa, Roger! Skończ już i podaj mi jebaną kołdrę!
Nachylił się nade mną. Miał na sobie rozszerzane jeansy i rozpiętą koszulę, narzuconą na nagi tors.
- Jesteś słodka, jak się złościsz - szepnął, podnosząc mnie na rękach. Położył mnie z powrotem na łożku i W KONCU podał kołdrę.
- Pośpij jeszcze chwilę - zaczął. - Przed tobą pracowity dzień. Przyniosłem ci śniadanie. Miało być „do łóżka", ale spałaś. Tak czy siak, leży na stoliku.
Uśmiechnął się w moją stronę serdecznie i wyszedł.

Serce waliło mi jak opętane. Nie wiem, o co chodziło. Dzieliłam z nim łóżko od kilku dni, a i tak nie przestawałam czuć tych głupich motyli w brzuchu za każdym razem, gdy się odzywał. Ugh, jak ja tego nienawidzę!

* * *

Dochodziła 12:00, gdy doszedł do mnie dźwięk pukania:

- Zbieraj się, skarbie, wychodzimy!
„Może mówi do Petera", pomyślałam.

Postanowiłam zignorować nawoływania i z powrotem się położyłam. Jednak krzyki nie ustawały. W końcu ktoś wszedł do pokoju Rogera. Gwałtownie wstałam i spojrzałam w stronę drzwi - Freddie.

- Maeve, ile razy mam powtarzać? Ubieraj się!
- O chuj ci chodzi?
Chłopak rozłożył ręce.
- Jak o co? Jedziemy kurwa ogarniać ci managera!
Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Że kogo?
- Jaaaaa pierdoleeee... - powiedział na wydechu i przyłożył dłoń do czoła. - Nie pamiętasz? Wczoraj gadaliśmy z Miami, mówił, że kogoś dla ciebie ogarnął. Umówił cię na spotkanie dzisiaj. Naprawdę zapomniałaś?
- Skarbie, mnie tam chyba nie było...
- No jak, gadałem z nim ja, Rog, Bri... - wtedy urwał.
- Fred, masz mi coś do powiedzenia? - spytałam, unosząc brwi.
Ten podrapał się nerwowo po karku.
- No dobra, sory. Miałaś rację, kochanie, nie było cię tam. No ale nieważne, zbieraj się, bo za dwadzieścia minut jedziemy!

Ubrałam się i zjadłam przygotowane przez Roga śniadanie. Zbiegłam na dół, gdzie czekali na mnie wszyscy.
Wsiedliśmy do samochodu - ja, Freddie, Brian, Miami, John i Roger.
Ruszyliśmy. Nie jechaliśmy zbyt długo, około pół godziny. Zatrzymaliśmy się przed jednym z budynków - było to studio nagraniowe.
Weszliśmy do środka. Musieliśmy chwilę poczekać, zanim mężczyzna się pokazał.

Usiedliśmy na kanapie, znajdującej się na korytarzu. Chłopcy tłumaczyli mi, jak to wszystko będzie wyglądać i co będę musiała zrobić.

- Nie stresuj się, skarbie. Wiesz, że jesteś świetna, prawda?
Uśmiechnęłam się.
- Dzięki, Fred. Ale nie wiem, czy dostatecznie świetna...
- Co ty pieprzysz? - zapytał Brian. - Dziewczyno, trochę więcej wiary w siebie! Myślisz, że gdybyśmy m y tak mówili, zaszlibyśmy tak daleko?
- Chyba bez różnicy...
- Gówno prawda! - kontynuował. - Początki nie były łatwe, Maeve. Tak naprawdę dopiero nasz nowy album nas bardziej wypromował. Pierwsze dwa nie przyjęły się prawie wcale. Przynajmniej na początku, bo teraz są bardzo popularne. Z Sheer Heart Attack było już trochę lepiej. Potem Fred napisał Bohemian Rhapsody. Myślisz, że to się spodobało produkcji?
- A nie?
- Absolutnie! Nie chcieli tego przepuścić! Bo za długie, bo bez sensu i bo nie można łączyć rocka z operą.
- Jejku, ale przecież to jest teraz wasz największy hit!
- Ja to wiem. Od początku wiedziałem. Nie zwątpiłem ani na chwilę.
- A ja owszem - przerwał Freddie.
- Naprawdę? - zapytałam zdziwiona. - Dlaczego?
- Za bardzo wziąłem do siebie słowa naszego ówczesnego managera. Jak wyszliśmy od niego, gadałem z chłopakami. Ci mówili, że mam go nie słuchać. Cały czas wierzyli we mnie i w zespół. W Queen. Dlatego jak wyszliśmy, rozjebałem mu szybę kamieniem...
Zaśmiałam się.
- I wtedy przejąłem ich ja - wtrącił Jim.
- Chłopaki, to takie wspaniałe... Jesteście niesamowitym zespołem. Łączy was nie tylko niezwykła muzyka i ogromny talent - jesteście dla siebie jak rodzina. Szkoda, że ja nie mam takiego Briana, Roga, Deakiego...
- Jak nie masz? - zapytał John. - A my to niby kto?
- Chodzi mi o zespół, Johny.
- Przecież jesteśmy tu z tobą.
- Ja wiem, Rog, ale...
- Ciiii, nic nie mów przez chwilę. Naprawdę myślisz, że zostaniesz z tym sama? Jeśli tak, wiedz, że się grubo mylisz. Będziemy z tobą do końca. Jak tylko będzie czas, możemy wpadać na twoje próby. O! A nawet grać ci do piosenek! Bo założę się, że przydałby ci się jakiś perkusista.
- Gitarzysta też, Roger. I basista. Nie zapominaj o nas.
Blondyn zaśmiał się.
- Pewnie, pewnie. Możemy nawet pomagać ci w pisaniu tekstów.
- Rog, przepraszam skarbie, ale t y w pisaniu tekstów jej akurat nie pomożesz.
- O co ci chodzi, Fred? - zapytał rozdrażniony.
- I'm in love with my car? Serio?
Perkusista przewrócił oczami.
- Wracając. Maeve, chodzi mi o to, że nie zostawimy cię samej. Nigdy nie będziesz sama. Więc nie stresuj się i uwierz w siebie, a zapewniam cię - drugiego takiego głosu jak twój nie ma nikt na świecie.
Uśmiechnęłam się ciepło - najpierw w stronę Rogera, a potem reszty.

You And I {Roger Taylor}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz