Skryci w mroku nocy (1/3)

797 42 200
                                    

      Stałem w bezruchu na lekko rozstawionych nogach, nasłuchując w skupieniu. Przez chwilę słyszałem tylko zewsząd ciężkie oddechy gotowych do biegu przyjaciół, ale te zamarły, gdy rozległo się odliczanie:
      – Trzy... dwa... jeden... START! Wraz z ostatnim słowem, oprócz dźwięków startujących z trawnika wokół mnie siedmiu par butów, rozległ się też dźwięk dzwoneczka, kiedy piłka została wyrzucona w górę.

      Wiedząc, że Len zawsze starał się wyrzucić ją jak najdokładniej wprost nade mnie, wyciągnąłem ręce i cofnąłem się jedynie ociupinę, gdy dźwięk rozległ się znowu wraz z tym, jak zaczęła spadać. Tym razem nie wyszło tak, by wpadła mi w ramiona, ale usłyszałem uderzenia o ziemię tylko troszkę dalej niż stałem. Natychmiast rzuciłem się w stronę dwóch głośnych – "dzyń, dzyń" – wydawanych przez nią przy spotkaniach z trawnikiem, nie pozwalając zabawce odbić się trzeci raz i krzycząc:
      – STOP! gdy jej dotknąłem, od razu przyciskając do piersi. Dźwięki szybkich kroków natychmiast ucichły, a przyjaciele zaczęli dawać mi wskazówki.

      – Obrócisz się ciutkę w prawo i masz Mo, jest najbliżej!
      – Gucio prawda, nie słuchaj jej, dajesz w lewo do Lena, jest bliżej ode mnie!
      – Na moje oko, stoicie w jednej linii...
      – Na moje też. Wybieraj, Woods. Głos kończący dyskusję należał oczywiście do Leonarda, a po jego tonie wyczułem, że ten się uśmiecha. Też się więc uśmiechnąłem i rzecz jasna zwróciłem w jego stronę, obracając o kilka centymetrów w lewo.

      – Jeszcze troszkę usłyszałem wskazówkę, której usłuchałem i dostałem zielone światło, wraz ze słowem: – Dajesz! które oznaczało, że mam cel idealnie przed sobą i mogę zacząć się do niego zbliżać. Zgodnie z zasadami gry miałem na to trzy kroki.
      Wziąłem piłkę pod pachę, czemu towarzyszyło dzwonienie znajdującego się w jej środku i obijającego o ścianki dzwoneczka, rozhuśtałem się i zrobiłem pierwszy skok, w towarzystwie rozpoczętego przez resztę chóralnego odliczania.
      – JEDEN!

      Niektórzy wykorzystywali metodę robienia powolnych, wielkich kroków, przy których niemal robili szpagaty, ale ja i moje nie tak długie nogi woleliśmy skoki, mimo że nie można było się rozpędzać, a utrzymanie równowagi i zatrzymanie dokładnie w miejscu, w którym się wylądowało, było dość trudne. Nie udało mi się to przy pierwszym lądowaniu, gdyż poleciałem trochę do przodu i musiałem się cofnąć, aż reszta nie zakomunikowała mi, że wróciłem do miejsca, w którym pierwszy raz dotknąłem ziemi. Dopiero wtedy znowu się rozhuśtałem i zrobiłem kolejny "krok", w akompaniamencie głośnego:
      – DWA!

      Trochę się przy nim obróciłem, więc Chip nakierował mnie z powrotem na Lena. Wziąłem głęboki oddech i odbiłem się od ziemi ostatni raz, z towarzyszącym temu okrzykiem:
      – TRZY!
      Którego jednak nie potrzebowałem, aby stwierdzić, że dotarłem do celu.

      Gdy tylko się wyprostowałem, dotknąłem nosem nosa Lena, a nasze szybkie po dniu biegania i skakania oddechy się zmieszały.

      Jego wargi prawie że otarły się o moje, kiedy się odezwał:
      – Nie muszę chyba komunikować, gdzie jestem? mając na myśli to, że zawsze gdy to ja byłem berkiem, inni zamiast unikać piłki, którą miałem za zadanie ich trafić, stali w bezruchu i zaczynali coś mówić (zazwyczaj się wygłupiając i wydając dziwne odgłosy), abym po dźwiękach spróbował dobrze rzucić.

      Zarumieniłem się – opuszczając głowę, by tego nie widział – i wyciągnąłem ręce z piłką, by przytknąć ją do jego twarzy i odsunąć od siebie.
      – Berek.

Nocna seria |boys love stories|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz