W czerwonym ci nie do twarzy🎃

981 60 352
                                    

      Trzynastoletni, wysoki jak na swój wiek, ciemnowłosy chłopak spieszył do domu z poczty, bo choć ta była dość blisko, to nie wziął pod uwagę, że już zaczęło wcześniej robić się ciemno. Wymachiwał reklamówką ze swoim zamówieniem – "dinozaurową-bluzą" – która na szczęście jednak doszła na czas przed jutrzejszym Halloween.
      Jego przyjaciel Roddie uwidział sobie w tym roku, że razem z jego znajomymi (którzy chcąc nie chcąc stali się przez niego ich wspólnymi znajomymi) zrobią grupowy cosplay ekipy z Toy Story, Dennisowi, z racji imienia zdrabnianego do "Dino", zlecając przebranie się za Reksia. Roddie miał być kowbojem Chudym, Mike Buzzem Astralem, Zoe kowbojką Jessie, a Angelina pastereczką Bou. Ponoć w ten sposób dostaną więcej cukierków.

      Nie do końca podobał mu się ten pomysł, a bardziej jego w nim rola, zresztą tak jak samo przezwisko, ale Roddie tego chciał, a on zawsze robi to, czego szatyn chce. No i pragnął dalej należeć do paczki, bo mimo że czasami czuł się w niej jak piąte koło u wozu, nie chciał zostać sam. Choć przede wszystkim bez Roddiego, resztę w sumie wciąż niezbyt dobrze znał i nawet nie wiedział, czy lubił.
      Najchętniej dalej przyjaźniłby się tylko z nim, tak jak kiedyś, kiedy byli mali i nierozłączni, ale prawie o rok starszy od niego chłopak szybciej zaczął dorastać i zmieniać się w przebojowego, pragnącego bogatego życia towarzyskiego nastolatka i taki ktoś jak Danny – wolący granie w gry z jednym najlepszym przyjacielem niż szlajanie się z całą paczką, trochę nieśmiały dzieciak – przestał mu wystarczać.
      Czasami miał wrażenie, że im szybciej za nim biegnie, tym ten tylko bardziej się oddala...

      Potrząsnął głową, burząc i tak zawsze sterczącą na wszystkie strony czuprynę i odganiając przykre myśli. Wieczór był w miarę ciepły, a on szybko stawiał kroki w swoich brązowych trepach, dlatego brudnozieloną, przydługą kurtkę, którą wcisnęła na niego mama, miał rozpiętą, ale gdy dotarł do cmentarza, przeszedł go zimny dreszcz.
      Nie lubił cmentarzy, przerażały go, lecz najkrótsza droga do domu prowadziła właśnie przez to tu ogromne miejsce spoczynku zmarłych. Dał więc sobie mentalnego kopniaka, każąc w myślach przestać zachowywać się jak małe dziecko, i przekroczył cmentarną bramę.
      Za nią powitały go różnokolorowe światełka mnóstwa zniczy, ale wszystkie rozmazały mu się przed oczami, tworząc tylko podłużne, niewyraźne smugi, na które ciężko było patrzeć. Opuścił głowę, która go od tego rozbolała, i ścisnął dłoń na kieszeni kurtki, w której tkwiły nowe, nieużywane jeszcze okulary, jednak nie zamierzał się ugiąć i wreszcie je założyć. Oszukiwał sam siebie, że jego niedawno zdiagnozowana wada nie jest jeszcze tak uciążliwa, żeby musiał to robić, i naiwnie wierzył, że może się przez to nie pogorszy i nie będzie musiał tego robić nigdy.

      Nie chciał, żeby znajomi widzieli go w okularach.

      Jeszcze mama, przed którą udawał, że je nosi, tak naprawdę nie robiąc tego na nosie, a jedynie w kieszeni, kupiła mu takie lamerskie oprawki – brązowe w żółte paski – twierdząc, że "ładnie" podkreślają kolor jego tęczówek.
      Też mi coś... – Prychnął na samą myśl.

      Tak więc szedł z lekko spuszczoną głową, starając się nie mrużyć oczu, gdyż to podobno pogarsza ich stan, gdy w ich prawym kąciku mignęło mu coś białego. Spojrzał tam i aż się cofnął, gdy na sporym, jasno oświetlonym grobie zobaczył białą, rozmytą plamę, wiszącą nad nim niczym zjawa.
      Szybko sięgnął po okulary, a gdy podnosił głowę już z nimi na nosie, plama nagle nabrała ostrości i okazała się być siedzącym na pomniku drobnym chłopcem, nie dość, że całym ubranym w jasne barwy, to jeszcze posiadającym długie włosy w kolorze mleka, bladą cerę, tak jasnobłękitne i przy tym jakby wyblakłe oczy, że niemal białe, a nawet brwi i długie rzęsy w tym właśnie kolorze.

Nocna seria |boys love stories|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz