T̶y̶l̶k̶o aż my

260 13 28
                                    

      – Jedz-jedz skarbie, wyglądasz jak cień człowieka, masz, weź sobie jeszcze ziemniaczków, jedz-jedz – Mama Dennisa stała nad Roddie'm niczym cerber, pilnując, by jak tylko czegoś zaczynało ubywać z jego talerza, zaraz zostało mu dołożone. Jednocześnie jedną rękę zaciskała na chudym ramieniu niby policjant pilnujący więźnia, a drugą głaskała kompulsywnie brązową głowę, biadoląc o wszystkim i o niczym, przerywając jedynie w celu dokładek właśnie.
      – A może jeszcze jedną kiełbaskę?

      – Mama, uspokój się trochę, zabijesz go – spróbował przemówić jej do rozsądku siedzący po drugiej stronie ich niewielkiego stolika syn.
      – Prędzej ciebie zabije ta twoja mieszanka cukrów z garstką pomidorowego przecieru! Czy ty właśnie polałeś tym świństwem nawet moją marchewkę z groszkiem? Przekierowała nań na chwilę swoje cerberowe skupienie.

      No co? tylko w ten sposób te zielone bobki są jakkolwiek zjadliwe. A ty dokładasz mu już ich trzecią porcję, zamęczysz biedaka.
      Nonsens. Roddie, kochanie, czy ja cię męczę? Lubisz mój groszek, prawda? Położyła obie dłonie na ramionach szatyna i pochyliła się, by zajrzeć w bladą twarzyczkę o podkrążonych oczach, a ta się do niej uśmiechnęła.
      – Nie, proszę pani, wszystko jest pycha powiedział Roddie zgodnie z prawdą. W końcu to ona była jego pierwszym wzorem w nauce gotowania, a jej troska na razie tylko go rozczulała. Pamiętała nawet, by jemu nie polewać dennisowym "pomidorowym przecierem" nawet kiełbasek.

      – No, grzeczne dziecko. – Znowu pogłaskała go po głowie, na co podpierający policzek o dłoń i obserwujący to Dennis westchnął, ale się uśmiechnął.

      Zaraz jednak ten uśmiech zamarł, kiedy nie kłopocząc się zamykaniem po sobie roztworzonych nagle drzwi wejściowych, od razu do kuchni wpadła niezapowiedzianie najmniej odpowiednia osoba, jaka mogła to teraz zrobić.
      – Deen! zobacz tylko na co wy... – urwał Gabe, gdy uniósł w przejściu wzrok znad jakiejś kolorowej gazetki, którą trzymał, i zobaczył swojego chłopaka jedzącego sobie jak gdyby nigdy nic obiad z... z...

      Jasne oczy z nieziemskim rozbieganiem zeskanowały ten widok, wyrażając emocje przysłowiowego męża wracającego wcześniej z delegacji i przyłapującego małżonkę w łóżku z kimś innym, a te z charakterystyczną żółtą obwódką rozszerzyły się tak, jakby ich właściciel faktycznie na tym właśnie został przyłapany.

      Na podłogę z hukiem upadła gazetka, widelec z brzdękiem uderzył o stół... Zaledwie sekundę po tym, jak Gabriel wybiegł przez otwarte drzwi, Dennis popędził za nim, krzycząc:
      – GABE! CZEKAJ, TO NIE TAK! – I już obydwu nie było.

      Lekko najpierw zaszokowana pani Henderson szybko doszła do siebie, ponownie głaszcząc zastygłego ze swoim widelcem w ręku, wpatrzonego w puste już, roztwarte przejście Roddie'ego po głowie.
      – Nie przejmuj się skarbie, to nie o ciebie chodzi, oni tak co jakiś czas, jedz sobie jedz – wytłumaczyła, nim poszła najzwyczajniej w świecie zamknąć drzwi, jakby nic wielkiego się nie stało.

      Taylor tylko skulił się w sobie, opuszczając posmutniały wzrok na talerz i mówiąc do siebie w duchu, że owszem, to właśnie o niego chodzi. I jest to coś aż nazbyt wielkiego.

~~*~~

      – Gabe! – krzyknął Deen, wbiegając do rezydencji. Najpierw zajrzał do kuchni, a tam robiący coś przy blacie Zachary, o nic nie pytając wskazał mu palcem sufit.
      – W swoim pokoju.
      Natychmiast tam pospieszył, a mężczyzna przerwał swe zajęcie i zawołał jeszcze do pokonującego schody chłopaka, wychodząc z kuchni:
      – W razie co, będę u twojej matki! – Złapał za kilka rzeczy i się ulotnił, by mogli w spokoju załatwić swoje sprawy.

Nocna seria |boys love stories|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz