Wytchnienie (3/6)

249 24 96
                                    

      Ku zdziwieniu Rodneya, dzięki Robertowi szybko i sprawnie załatwili sprawę w aptece. Po wyjściu z niej już z odpowiednim lekiem, brunet zaprowadził go jakimiś podejrzanymi, mało uczęszczanymi i z dala od podobnych budynków cywilizacyjnych, nieasfaltowymi nawet ścieżkami do... Przystanął zaskoczony, gdy po wyjściu z jakichś krzaczorów rozpostarła się przed nim metalowa siatka z licznymi tablicami o tak uprzejmych napisach jak "keep out". Odgradzała teren wielkiego, pełnego usypanych w wysokie stosy gratów, strzeżonego wysypiska.

      Nie zważając na zakazy, Robin wskoczył na przeszkodę i zaczął się wspinać.
      – No co tam? Jednak tchórzysz– Obejrzał się na Roddie'ego w połowie drogi, na co ten zmienił minę z zaskoczonej na zmarszczoną i również złapał za oczka siatki, wciskając w nie czubki butów.

      – To jest ta twoja super zabawa? Brodzenie wśród śmieci? – zironizował, zeskakując po drugiej stronie zaraz po poprzedniku i rozglądając się wokół nieprzychylnie.
      – Dobra-dobra, pogadamy za jakiś czas. Na razie chodź i nie marudź, muszę coś odszukać – zbył go chłopak, ruszając dziarsko przodem, a on westchnął i powlókł się za nim.

      Weszli w głąb kłębowiska rupieci, szybko zostając otoczonymi przez nie z każdej strony. W pewnym momencie Robin kazał Roddie'mu zaczekać, a sam pobiegł za jeden z wyższych stosów. Wrócił trzymając coś za plecami, a stanąwszy z powrotem przed towarzyszem, wyciągnął w jego stronę ręce z pytaniem:
      – Który preferujesz? – w jednej dzierżąc kij baseballowy, a w drugiej golfowy.

      Roddie uniósł brew, ze sceptycznym spojrzeniem wyciągając niepewnie dłoń i zaciskając ją na cieńszym trzonie tego lżejszego.
      – Do czego mi to?
      – Do wszystkiego, jeśli ma się trochę wyobraźni – odpowiedział Webster niejasno, po czym zamachnął się trzymanym baseballem tak raptownie, że Taylor aż odskoczył, gdy w akompaniamencie głośnego tłuczenia się żarówki zmiótł nim stojącą na niewielkim stosiku innych rzeczy lampę.
      – Ale ja najlepiej zacząłbym od tego cacuszka – kontynuował jak gdyby nigdy nic, podbiegając do innego pobliskiego stosu i wytargując zza starego materaca zużyty, ale wciąż w dobrym wizualnie stanie... telewizor.
      – Chcesz uczynić honory? – zapytał, wskazując prezentująco na lśniący, niestłuczony jeszcze ekran.

      Patrząc nań Rodney przypomniał sobie, ile razy miał ochotę co najmniej rzucić czymś we własny, i to mu wystarczyło, by – podrzucając kij w dłoni i łapiąc go pewniej – podejść tam z ochoczym:
      – Kurde, no jacha.

      Rob się uśmiechnął i zrobił mu miejsce, aby się ustawił, wycelował, wziął mocny zamach iiiii... BAM! Gulowaty koniec metalowej broni walnął w sam środek pięknej, błyszczącej tafli, a ta rozbiła się z głośnym, jakże satysfakcjonującym dźwiękiem. Obserwując to i wyczuwając pod rękami lekkie drgania kija po uderzeniu, Roddie poczuł, jak ta satysfakcja zalewa jego mózg, a Robert całkiem się roześmiał i nie czekając dłużej, dołożył niezbyt lubianemu wynalazkowi od góry, robiąc w obudowie spore, półokrągłe wgniecenie. Potem zaczął okładać zupełnie na chybił trafił, wciąż śmiejąc się przy tym głośno, szybko zarażając kolegę obiema tymi rzeczami; i wkrótce obaj już tłukli radośnie telewizor na kwaśne jabłko, wyładowując się jak nigdy.

      Na koniec Robin skoczył na urządzenie z kupki złomu nad nim, przewracając na "pysk" i skacząc po grzbiecie, a jego ciężkie buciory powodowały niezgorsze obrażenia od kija. Zadając temu przedmiotowi "fatality", zeskoczył zeń i z iście psychopatycznym śmiechem pobiegł szukać następnych ofiar, wymachując bronią niemal na ślepo i trafiając wszystko na swojej drodze.
      Taylor obrócił się, patrząc za nim uśmiechającymi się, błyszczącymi oczami, a wkrótce usta do nich dołączyły i pobiegł za towarzyszem, w niedługim czasie dając mu się całkowicie porwać i zatracić w totalnej, jakże wyzwalającej demolce i zabawie.

Nocna seria |boys love stories|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz