Wytchnienie (1/6)

339 22 137
                                    

      Jakiś czas temu Rodney Taylor zauważył, że się dusi.

      Najpierw głównie rankami. Potem miał wrażenie, że duszności nasilają się w poniedziałki. Teraz już ciągle, nawet na imprezach, cały czas musiał funkcjonować na bezdechu.
      Robił jeden rano – nie miał wyboru, nie było innego wyjścia, jak wstać – a potem jadł, brał prysznic, uczył się, bawił, a nawet lenił – wszystko na tym jednym, małym wdechu. Następnie, kładąc się spać, po odgonieniu szczególnego gatunku aktywnych wieczorami myśli gnębliwych, wypuszczał w końcu wstrzymywane przez cały dzień niewystarczające zapasy powietrza, ale nie przynosiło to ulgi. Rankiem znowu będzie musiał zrobić wdech.

      O ile tylko jeszcze da radę.

      Tamtej nocy też, idąc chodnikiem przez miasto ze swoimi kumplami (choć "idąc" to optymistycznie powiedziane, bo przez piwo, którego kończącą się kolejną butelkę trzymał w ręku, to chodzenie coś krzywo mu wychodziło), w dużej, czarnej bluzie z kapturem, z podkrążonymi, przekrwionymi oczami i wzrokiem wymęczonego życiem ćpuna, dusił się nieustannie. Ale na tym etapie był do duszenia się tak przyzwyczajony, jak do oddychania, dało się z tym funkcjonować, co usilnie praktykował.
      Zresztą, duszenie to też dużo powiedziane, nawet jak na metaforę. Dobrze wiedział, co znaczy naprawdę się dusić, a to z czym ostatnio żył jako stałym stanem mentalnym nazwałby raczej niemocą oddychania. Tak, nie dusił się, po prostu nie mógł oddychać. To nic takiego Roddie, zwyczajnie zrób kolejny krok, weź kolejny łyk, zaśmiej się z żartu kolegi, sam rzuć sprośnym żartem w stronę koleżanki, a nikt nic nie zauważy.

      – Hahaha, ty to jesteś, Rodsie!  Roześmiana, pijana brunetka szturchnęła go w ramię, zaraz znowu je obejmując – wieszając się na nim – tak jakby i bez tego nie miał już problemów z chodzeniem. Spojrzał na nią zamglonym od alkoholu wzrokiem, zdziwiony, że faktycznie udało mu się odezwać, podczas gdy potrzebował takiego wysiłku do samego oddychania, i nawet nie wiedząc, co takiego zabawnego powiedział. Widać nie potrzebuje myśleć, żeby ją zadowolić, bo oparła ukontentowana głowę o jego bark, tuląc się do niego z rozmarzonym uśmiechem na twarzy.

      Przez to uwieszanie się go sprawiała wrażenie niższej, ale prawda była taka, że byli tego samego wzrostu, jak większość dziewczyn, z którymi jakoś pewnością siebie i charyzmą zdołał się umówić. Rzadko spotykał się z niższą od siebie, zwłaszcza że choć już stuknęła mu osiemnastka, niewiele urósł i według wszelkiego genetycznego prawdopodobieństwa raczej już niewiele urośnie. Laski typu "sto osiemdziesiąt albo nie istniejesz" sprawiały, że miał ochotę krzyczeć z frustracji.
      Tej tu obok jednak, w przeciwieństwie do tych które same były krasnalami, jego wzrost niespecjalnie przeszkadzał, przynajmniej dopóki nie była wyższa od niego, ale coś czuł, że niedługo i tak wszystko się z nią posypie. I chciałby sobie wmówić, że to z tego powodu.

      Ale nie, wkrótce ta dziewczyna, tak jak każda inna na jej miejscu, zapragnie od niego czegoś więcej od pocałunków i macanek. A on, niczym ostatni przegryw, nie będzie w stanie jej zadowolić. Wiedział to. Już próbował, z inną, lecz skończyło się katastrofą i od tamtego czasu, choć bardzo chciałby przestać być cholernym prawiczkiem, bał się znowu spróbować. Bał się kolejnej kompromitacji.
      Za dużo już ich było w jego życiu.

      Nie żeby dziewczyny nie pociągały go na tyle, by nie mógł stanąć na wysokości zadania, nie, nie, nie, kochał laski, a mały stawał na zawołanie jak u każdego zdrowego nastolatka, to zupełnie inny rodzaj problemu i inna kompromitacja. Chociaż, będąc szczerym... stawał też na myśl o takich rzeczach, że nie wiedział, czy to było z kolei takie zdrowe i normalne, czy jednak to większy problem...

Nocna seria |boys love stories|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz