Rozdział 31

243 25 0
                                    

Spędziłam w szpitalu ponad tydzień. Dostałam polecenie, by pić jak najwięcej wody i bardziej o siebie dbać. Pielęgniarka dała mi też adres przychodni, w której jest dobry psycholog. Powiedziała, że dobrze będzie, jeśli porozmawiam z nim o swoich uczuciach a na pewno pogodzę się ze śmiercią "przyjaciółki". Wzięłam adres, ale nie czułam, by mogło mi to pomóc. Nic mi nie pomoże...

Rodzice przywieźli mnie do domu. Znów zamknęłam się w swoim pokoju ale tym razem mama zaglądała do mnie często i przynosiła mi posiłki. Wciąż nie miałam ochoty jeść ale czasem coś zjadłam, żeby zostawiła mnie w spokoju. Wieczorem mama zajrzała do mojego pokoju.
- Lindsay? Przyszła ta dziewczyna, co odwiedzała cię w szpitalu. Wpuścić ją?
- Tak, możesz... - odpowiedziałam.
Po chwili zjawiła się u mnie Loretta. Usiadła obok mnie.
- Tak bardzo mi ciebie żal... - pogłaskała mnie po głowie. - Wciąż czujesz się tak samo?
Przytaknęłam.
- Kupiłam ci twoje ulubione ciastka z kremem. Wiesz, te, które często kupowałyśmy sobie po zajęciach w środę - wyjęła z torebki pudełko.
- Nie mam ochoty, ale dzięki - uśmiechnęłam się lekko do niej.
- Wrócisz na uczelnie? Wiesz, nie było cię od dwóch tygodni. Jeszcze tydzień i skreślą cię z listy za nieobecność.
- Nie chcę nigdzie wychodzić...
- Rozumiem to, ale szkoda by było gdybyś zawaliła studia. Dokończ je lepiej.
- Nie wiem, czy mam na to siłę...
- Pomogę ci, obiecuję. Będę przy tobie ile dam radę. Znam dobrze twoją sytuację. Przyjaźnimy się, Lindsay. Możesz na mnie liczyć.
- Poprosisz kogoś z mojego kierunku o notatki z wykładów z ostatnich dwóch tygodni? Zobaczę czy jestem w stanie to nadrobić...
- Oczywiście. Przyniosę ci je za parę dni.
- Cieszę się, że jesteś, wiesz? Tylko ty wiesz o tym, że kocham Charlotte...
- Dlaczego nikomu nigdy nie powiedziałyście? Rozumiem, że ukrywałyście związek w miejscach publicznych, ale dlaczego przed rodziną?
- Moi rodzice są homofobiczni. Nie chciałam ich stracić przez to... No a... Charlotte... - przerwałam na chwilę, bo znów zebrało mi się na płacz. - Jej rodzice zawsze oczekiwali od niej, że wyjdzie za mąż i urodzi im wnuki. Sami nie mogli mieć więcej dzieci po Charlotte, więc wciąż marzyli, że to ona da im gromadkę dzieci w domu. Dlatego bała się przyznać...
- To rzeczywiście skomplikowane. Współczuję. Cieszę się, że wtedy przypadkiem poznałam prawdę. Teraz przynajmniej mogę cię odpowiednio wspierać.
Przytuliłam się do niej.
- Lora, mam do ciebie prośbę... Oczywiście wiem, że masz męża i swoje życie, ale... Czy mogłabyś zostać dziś ze mną w nocy?
- Dlaczego?
- Gdy jesteś ze mną jest mi łatwiej. Będąc sama w pokoju mam złe myśli... Zaczynam wtedy myśleć o śmierci...
- Dobrze, Lindsay. Zostanę. Ale musisz mi obiecać, że od poniedziałku wrócisz na uczelnię.
- Postaram się, dobrze?
- Trzymam cię za słowo.

I tak Loretta została u mnie na noc. Rzeczywiście miało to na mnie dobry wpływ. Zaopiekowała się mną. Siedziała przy mnie aż nie zasnęłam. Od dawna nie usnęłam tak szybko. Następny dzień również spędziła u mnie. W jej towarzystwie było mi lepiej, choć nadal nie mogłam zapomnieć o stracie ukochanej. Nie miałam pojęcia co teraz będzie z moim życiem. 

Po paru dniach Loretta ponownie mnie odwiedziła. Przyniosła mi zaległy materiał z wykładów. Została u mnie na całą sobotę i niedzielę. Uczyłyśmy się razem. Dotrzymywała mi towarzystwa ile tylko mogła. Tylko przy niej czułam się lepiej. I jak obiecałam od poniedziałku wróciłam na studia. Było mi dość ciężko. Wciąż spoglądałam na to puste miejsce w ławce obok. Zaraz po zajęciach wracałam prosto do domu. Czasem sama, czasem z Lorą. Unikałam wszystkich innych znajomych. Nie miałam ochoty, by rozmawiać z kimś poza Lorettą. Zrezygnowałam również z pracy. Czas spędzałam tylko w domu a wychodziłam jedynie na uczelnie. W ten sposób mijały mi kolejne miesiące. Moje uczucia nie zmieniały się wcale. Wciąż nie miałam chęci do życia i dopuszczałam do siebie jedynie Lorette. Nasza przyjaźń stawała się coraz bliższa. Dziewczyna bardzo zaangażowała się, by mi pomagać. Do tego stopnia, że nie było tygodnia w którym nie zostałaby u mnie choć jedną noc. Praktycznie pomieszkiwała u mnie. Chciała nawet sprobować mi pomóc zaprowadzając mnie do psychologa, ale nic mi to nie pomogło. Nie potrafiłam mu powiedzieć, że moja zmarła przyjaciółka była moją dziewczyną. Po trzeciej wizycie zrezygnowałam.

Minęło parę miesięcy. Był zimny styczeń. Wychodziłam właśnie z uczelni, gdy zobaczyłam przed budynkiem Bradleya. Nie pierwszy raz tu stał. Wypatrywał mnie, wiem to. W końcu zabroniłam mamie wpuszczać go do naszego domu. Ostatni raz rozmawialiśmy na pogrzebie Charlotte. Zawsze, gdy przychodził pod uczelnię skutecznie omijałam go w tłumie, by mnie nie zobaczył. Jednak tym razem się nie udało. Dojrzał mnie idącą za grupą innych studentów.
- Lindsay! - zawołał.
Nie zareagowałam. Miałam nadzieję, że odpuści, ale niestety pomyliłam się. Dogonił mnie i złapał za rękę.
- Lindsay? Dlaczego się przede mną chowasz?
- Cześć. Nie chowałam się. Nie zayważyłam cię po prostu.
- Co u ciebie słychać? Nie widziałem cię od końca marca, gdy...
- Wiem... - przerwałam mu. - To dla mnie bardzo trudne... Ona była dla mnie jak siostra, Bradley... Wciąż nie mogę się z tym pogodzić...
- Rozumiem cię. Mi też bardzo brakuje Charlotte... Tylko nie rozumiem dlaczego z tego powodu odcięłaś się od wszystkich. Nie widzieliśmy cię tyle miesięcy.
- Po prostu chcę być teraz sama, tak? Daj mi już spokój...
Włożyłam ręce do kieszeni i zaczęłam iść przed siebie.
- Linz, zaczekaj - dogonił mnie. - Może mogę ci jakoś pomóc?
- Najlepiej będzie jak mnie zostawisz... Dla mnie już nie ma nadziei...
Zatrzymał się a ja poszłam dalej. Chyba zrozumiał, że potrzebuję samotności.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Znów czekał na mnie pod szkołą. Tylko tym razem wychodziłam z Lorettą.
- Nie wierzę, on znowu tu stoi... - powiedziałam.
- Bradley? - zdziwiła się Loretta.
- Wczoraj też tu był. Zaczepił mnie. Kazałam mu mnie zostawić ale najwyraźniej to do niego nie dotarło. Spróbujmy przejść tak, by nas nie zobaczył...
Niestety tak, jak wczoraj zobaczył mnie.
- Lindsay, czekaj! - podbiegł do mnie.
- Co znów tutaj robisz?
- Zastanowiłem się i może jednak mógłbym coś dla ciebie zrobić? Nie wyglądasz dobrze... Twoje oczy nie błyszczą jak dawniej. Wiem, że wciąż cierpisz po śmierci Charlotte. Chcę ci pomóc. Przyjaźnimy się.
- Jest ze mną Loretta i ona mi wystarczy. Potrzebuje spokoju.
- Twoje chęci są dobre i wiem, że bardzo lubisz Lindsay, ale teraz naprawdę odpuść. Powiedziała ci już, że dajemy radę. Linz potrzebuje teraz kogoś, kto pomoże jej przetrwać trudne chwile a ty ją niepokoisz - powiedziała Loretta.
- Ja bym bardzo chciał żebyś nie zamykała się na mnie, Lindsay. Też mogę ci pomóc. Znamy się dłużej niż ty i ona.
- Doceniam starania ale naprawdę sobie poradzę. Cześć, Bradley.
Zostawiłyśmy go w tyle.
- Mam nadzieję, że teraz da mi spokój... Lubię go bardzo ale w tym momencie nie chcę niczyjego towarzystwa poza tobą, Lora.
- Jak najbardziej to rozumiem.
- Zostaniesz dziś u mnie?
- Zostanę - uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję, że nie robię kłopotu... Mark pewnie jest na mnie zły, że mu ciebie zabieram.
- Jest trochę zazdrosny, ale staram się mu to wynagradzać. Nie martw się o niego. Jesteś dla mnie ważna i teraz przede wszystkim muszę pomóc ci się podnieść. I wydaje mi się, że jest już coraz lepiej.
- Ja nie czuję zmiany... Na samą myśl o niej chcę mi się płakać... Czuję się niepotrzebna i bezradna...
- W końcu będzie dobrze. Razem damy radę, tak?
- Chciałabym... Choć wciąż mam jeszcze myśli, że może powinnam odejść tak, jak ona...
- Nie, Lindsay, wcale nie. Charlotte na pewno chciałaby żebyś odnalazła znów szczęście. I ja ci w tym pomogę. Nie pozwolę ci się poddać.
Uśmiechnęłam się lekko. Razem poszłyśmy do mnie.

Zawsze będę cię kochaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz