Rozdział 4

412 9 6
                                    

Pojawili się w Odessie (Miasto na Ukrainie). Nie wiedzieli dokładnie gdzie się znajdowali. Było tam mnóstwo drzew i kwiatów. Była też fontanna i kilka ławek, dlatego domyślili się, że znajdują się w jakimś parku. Rozejrzeli się dookoła. Nie było żywej duszy. Z jednej strony to dobrze, bo mogli na spokojnie poszukać perły, ale z drugiej strony, było to wszystko podejrzane. Przeszli parę kroków, gdy nagle Porpentina poczuła czyjąś dłoń, ściskającą jej prawe ramię. Odwracając się dostrzegła starszą kobietę zalaną potem i z oczami pełnymi przerażenia.

- Uciekajcie z tąd, zanim was dorwie! - krzyczała kobieta ciągnąc Tinę za rękaw.

Brunetka rozglądnęła się dookoła

- Ale kto? - zapytała z niezamierzonym podniesionym tonem

Kobieta jednak nie odpowiedziała tylko wskazała palcem na teren za nimi. Odwrócili się. Wyrósł przed nimi gigantyczny smok o grubej, szarej skórze. Jego skrzydła były 10 razy większe od jego głowy, z której wyrastały kolce, tak jak na grzbiecie. Newt znał ten gatunek, ale zdziwiło go, że jest tutaj sam.

- Na brodę Merlina! Przecież to Spiżobrzuch Ukraiński. Są wyjątkowo rzadkie i wyjątkowo niebezpieczne - powiedział Scamander z mocno wytrzeszczonymi oczami.

Podszedł bliżej i ukłonił się. Jednak reakcja smoka nie była taka, jakiej wszyscy oczekiwali. Stwór podleciał do bruneta i chwytając go zębami o płaszcz, posadził na swoim grzbiecie, aby następnie odlecieć. Brązowooka czarownica krzyknęła imię przyjaciela i razem z Jacob'em, pobiegli za odlatującym smokiem.

* * *
Dotarli do ciemnego kawałka parku. Smok zostawił zielonookiego czarodzieja na trawie, a Porpentina i czarnowłosy schowali się za drzewem, aby nikt ich nie zobaczył. Nagle pojawili się dwaj mężczyźni w okularach przeciwsłonecznych i zbliżyli się do Newta.

- Czekaliśmy na Pana, Panie Scamander - powiedział jeden z nich, dając drugiemu jakieś znaki, których nikt oprócz nich nie rozumiał.

Drugi z nich wyciągnął różdżkę i skierował w stronę bruneta.

- Cruccio! - rzucił zaklęcie, a na twarzy zielonookiego czarodzieja pojawiła się rana.

- Cruccio! - krzyknął drugi raz i Newt upadł na ziemię

- Cruccio! - krzyknął 3 raz a Scamander krzyknął głośno

Mężczyźni odeszli bez słowa. Tina i niebieskooki mężczyzna wyszli z ukrycia i podeszli do rannego przyjaciela. Brunetka uklęknęła przy nim i podniosła jego głowę opierając ją na swoich kolanach. Syknął z bólu co zaniepokoiło brązowooką czarownicę. Odłożyła jego głowę i spojrzała na swoje dłonie. Brunatno czerwona krew pokryła jej palce. Serce przyspieszyło tempa, a łzy napłynęły jej do oczu, które po chwili znalazły się na policzkach Scamandera.

- Cz-czemu p-płaczesz? - jąkał

Porpentina otarła łzy.

- Jesteś ranny. Znowu! - krzyknęła, wcale tego nie chcąc.

Nie odpowiedział. Oddychał płytko. Tina oparła się na łokciu i głaskała go palcem po policzku. Odgarnęła jego grzywkę, opadającą mu na oko.

- Newt? - powiedziała
- T-tak? - zapytał ledwo dosłyszalnie
- Obiecujesz że mnie nie zostawisz? - zapytała coraz bardziej przez łzy
- D-dlaczego m-miałbym Cię z-zostawić? - zapytał i spojrzał na nią.

Brunetka pociągnęła nosem.

- Ale jeżeli teraz umrzesz.... - powiedziała i urwała
- T-to nie znaczy ż-że Cię zostawię. P-pamiętaj, że nawet po śmierci, zawsze będę z Tobą - wyjaśnił, dotykając jej policzka.
- Nie zobaczysz mnie, ale będę - dokończył

Brązowooka czarownica wtuliła się w tors przyjaciela po czym zasnęła.

                           *   *   *

Porpentina obudziła się. Rozejrzała się dookoła ale widziała tylko Jacob'a. Wróciła do pozycji klęczącej i nachyliła się nad nieprzytomnym przyjacielem.

- Newt? - zapytała Porpentina, szturchając go za ramię

- Newt! Halo! - powtórzyła i potrząsnęła nim trochę mocniej, aż wkońcu zaczęła szarpać

- Newt, nie rób sobie żartów! To wcale nie jest śmieszne! - ciągnęła dalej

Poklepała go po policzku. Zero reakcji. Ruszyła jego ramieniem, ale i to nie pomogło. 

- Proszę! - krzyknęła i przyłożyła ucho do jego ust lecz nie wyczuła oddechu

- Newt, kretynie! Obudź się! Nie zostawiaj mnie! - krzyczała przez łzy, które były już wszędzie

- Dlaczego mi to robisz, co?! Dlaczego mi nie powiesz, że wszystko będzie dobrze?! - powiedziała i odgarnęła zwisający kosmyk włosów z jego policzka

- Myślisz, że skoro jestem aurorem to widok martwych ciał nie robi na mnie wrażenia?! Masz rację! Nie robi, bo na szczęście nie byłeś to ty! - krzyczała, ale nawet to nie spowodowało jego reakcji

Przybliżyła do niego swoją twarz, ocierając ją z łez i musnęła jego usta, delikatnie je przygryzając.

- D-długo czekałam na ten moment, ale nie chciałam aby wyglądał w taki sposób - kontynuowała 

- Kocham Cię - powiedziała ciszej i wtuliła się do jego piersi

Popatrzyła jeszcze kątem oka na Jacoba, który wycierał łzy spływające mu po policzku, rękawem garnituru.

- Żegnaj, przyjacielu - powiedział i  sięgnął po Pickett'a, który wyłonił się zza ciała właściciela.

Tina pogładziła ukochanego po zimnym policzku. Nadal była w niego wtulona. Spojrzała na Jacob'a i dostrzegła łzy spływające po jego policzkach. W drżącej dłoni miał walizkę bruneta. Niebieskookiego mężczyznę oślepił blask. Spójrzał pod siebie. Błękitna perła leżała tuż pod jego stopami, A on tego nie zauważył. Schylił się aby ją podnieść i schował do kieszeni garnituru.

- Musimy iść - powiedział i pociągnął ją lekko za ramię.

Tina z trudem oderwała się od ciała zielonookiego czarodzieja. Kowalski sięgnął do kieszeni, po czym wyjął z niej małą, niebieską kulkę i położył na ziemi. Brunetka ostatni raz spojrzała na martwe ciało i zniknęli w cieniu złotej mgły. Nie zdążyli już zobaczyć jak ciało znika powoli, aby po chwili rozpłynąć się w powietrzu.

Rozdział 4 już za nami! Nie wiedząc czemu, jestem z niego trochę dumna ;).
Proszę o ⭐ i komentarze, bo to naprawdę bardzo motywuje ❤

Edit: Następny rozdział za 10 ⭐.

Perły są drogą do szczęścia |Fantastyczne Zwierzęta| - Emi_0505Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz