Rozdział 11

174 19 6
                                    

Typowy dla świąt zapach piernika, pomarańczy i żywych choinek unosił się po całym Hogwarcie. Wielka Sala, która na co dzień zajmowana była przez cztery, masywne stoły zmieniła się nie do poznania. Została powiększona, a zaczarowane sklepienie odzwierciedlało pogodę na zewnątrz, prósząc delikatnym śniegiem. Pojedyncze kremowe świece, ozdobione czerwono-złotym paskiem krążyły w powietrzu z przyczepionymi do siebie gałązkami jemioły.

Przed podwyższeniem, na którym zawsze znajdował się stół kadry nauczycielskiej, stanęły wysokie, przyozdobione z przepychem, choinki. Prosty stół prezydialny, zastąpił inny, półokrągły, który tworzył bardziej rodzinną i przyjazną atmosferę. Cztery stoły uczniowskie zastąpione zostały ośmioosobowymi okrągłymi stolikami poustawianymi po bokach sali. Obrusy nie były śnieżnobiałe, a w lekkim odcieniu żółtego złota, które przyjemnie mieniło się w blasku świec.

Wenancja stojąca przy bocznym wejściu obserwowała, jak pomieszczenie powoli przybiera ostateczny wygląd. Nauczyciele i skrzaty domowe dopinali wszystko na ostatni guzik, układając najmniejszą rzecz z największą dbałością. Tak, hogwarckie bale słynęły z wyjątkowej dbałości o szczegóły. Dumbledore zadbał nawet o zespół muzyczny, które zajmował miejsce na specjalnie zawieszonej platformie po lewej stronie od głównych drzwi. Wenancja nie wiedziała kto będzie grać, ale niezbyt się tym interesowała. Szczerze oczekiwała tej zabawy. W Beauxbatons wszystkie przyjęcia były bardzo wyszukane, eleganckie i najzwyczajniej w świecie sztywne. Madame Maxime chociaż miała duszę osoby bardzo towarzyskiej i chętnej do zabaw nie popierała hucznych balang w swojej akademii.

– Jak ci się podoba, moja droga?

– Zapowiada się interesująco – odparła Wenancja, opierając się o ścianę. – Jestem zaskoczona, że Minerwa tak entuzjastycznie podchodzi do organizacji.

Dumbledore pogładził dłonią długą brodę i z uśmiechem pokiwał głową. Kobieta zerknęła na niego kątem oka i stwierdziła, że jednak nie chce wiedzieć co staruszkowi kłębi się w głowie. Poprawiła golf, który załaskotał ją w skórę i zerknęła na pozłacany zegarek, który miała na nadgarstku.

– Przyjęcie zacznie się za jakieś dwie godziny – stwierdziła rzeczowo. – Muszę jeszcze wpaść do wieży Gryffindoru.

– W jakim celu?

– Ktoś musi ujarzmić loki panny Granger, a widziałam, jak robi to panna Weasley i Brown. Boję się, że jeśli połączą siły, to panna Granger straci wszystkie włosy.

Dyrektor zaśmiał się i poklepał szczupłą dłonią ramie córki. Wiedział, że lubi ona tą dziewczynę i nie zamierzał odsuwać tych dwóch od siebie. Póki miały te same cele i potrafiły się dogadać nie widział w tym problemu. Wenancja pokręciła z rozbawieniem głową, wiedząc, że staruszek w każdej znajomości i działaniu doszukuje się drugiego dna. Jednak, to dobrze. Jest głową Zakonu Feniksa, musi myśleć strategicznie, wykorzystywać wszystkie karty, jakie trzyma w dłoni. Zawsze istnieje szansa, że wyciągnie prawdziwego asa.

Kasztanowłosa zniknęła w korytarzu uprzednio rzucając na siebie zaklęcie kameleona. Nieustannie mijała jakiś biegnących uczniów, głównie starszych klas, którzy gnali w poszukiwaniu cholernego szczęścia. Ewentualnie pasty do butów lub formułki prasującej odzież. Wbrew pozorom skrzaty domowe nie robiły w zamku wszystkiego. Nauczyciele wieki temu uznali, że szkoła to nie miejsce, w którym dzieci nie maja żadnych obowiązków i nakazali, by podstawowe czynności wykonywali sami.

Kobieta sunęła opuszkami po drewnianych ramach obrazów i celebrowała chwilę pozornego spokoju. Pozornego, bo dosłownie po kilku metrach szczupła i silna dłoń zacisnęła się na jej szyi. Wystawiła do tyłu rękę i bezbłędnie wyczuła pod palcami rząd guzików. Zdjęła z siebie zaklęcie kameleona i odchyliła głowę do tyłu. Niesforne loki opadły na ramiona, a usta rozciągnęły się w uśmiechu.

Znak Lustrzany [S.Snape x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz