14

1.3K 73 104
                                    

Narracja 3-osobowa

Nadszedł długo wyczekiwany przez wszystkich dzień. To właśnie dziś miał się odbyć pierwszy mecz Quidditch'a w sezonie. W dodatku grały przeciwko sobie dwa wrogie domy, Gryffindor przeciwko Slytherin'owi. Od razu było wiadome, że będzie to mecz pełen emocji, niespodziewanych zwrotów akcji i oczywiście, jak przystało uczniom domu Salazara, nieczystych zagrań. To było wydarzenie, na które nawet Krukoni odkładali swoje książki i przychodzili popatrzeć. 

Od rana trwały przygotowania do meczu. Drużyny powtarzały swoje taktyki, rozgrzewały się i popisywały się swoimi umiejętnościami przed innymi.

Lecz nie tylko zawodnicy byli gotowi już zanim słońce wzeszło. Uczniowie, mimo iż była to sobota, a mecz zaczynał się o 11, już przed śniadaniem chodzili poubierani w barwy domu, któremu kibicowali. Niektórzy pomalowali sobie nawet twarze. 

Wyglądało to jakby odbywały się tu co najmniej Mistrzostwa Świata.

Powszechnie wiadomo, że Quidditch jest dość brutalną grą, a każdy wypadek zawodników jest tragedią dla rodzin, przyjaciół czy nawet fanów. Jednak czy naprawdę zawsze jest to tylko tragedia? Co jeśli los pociągnie tak za sznurki i zamiast tragedii wyjdzie jej przeciwieństwo?


************************************

Pov. Elizabeth

Nie spałam.

Nie zmrużyłam dzisiaj praktycznie oka. Miałam świadomość tego, że dziś gramy mecz. jednak to nawet nie był stres ani nic. Po prostu... nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok przez bite kilka godzin. Wypróbowałam wszystkie znane mi sposoby. Liczenie owiec, gorące mleko, kołysanki. Nic. Wiem, że to się może wydawać dziwne ale serio nie chciałam dzisiaj nawalić. 

Za to na śniadaniu praktycznie spałam. Gdzie tu logika? Nawet nie dają tu kawy, czy wy to rozumiecie? Jak ja mam teraz normalnie funkcjonować i nie spaść z miotły? Mogą od razu szykowa nosze specjalnie dla mnie. 

Mieliśmy zbiórkę na boisku o 9 więc zostało mi jeszcze trochę czasu. Spakowałam strój do torby i ruszyłam w stronę boiska. Wzięłam także pierścień i naszyjnik, z którymi się teraz praktycznie nie rozstaję. Miotły mieliśmy w magazynku więc musiałam się przejść niestety na nogach. Może choć to mnie trochę orzeźwi. 

Pogoda nie była zła. Słonecznie aczkolwiek nie gorąco. Lekki jesienny wiaterek i trochę chmur. Jak na tą porę było naprawdę dobrze. Idealna pogoda bym nawet powiedziała.

W szatni było już kilka osób z mojej drużyny. Na moje nieszczęście byłam jedyną dziewczyną, a o oddzielnej szatni nikt nie pomyślał. Kto wie co oni tam mają w głowach?  Nie chwila. Oni tam nic nie mają. Jak mogłam zapomnieć. Tak więc zostaje mi tylko łazienka. Zaczęłam się przebierać w swój strój i związywać włosy w warkocz. Co jak co ale włosy w buzi to nie to na co mam ochotę podczas lotu. Wyszłam poprawiając trochę za duży strój. Dostaliśmy stroje po dawnych zawodnikach więc nie ma się co dziwić, że są duże. No i strasznie cuchną. Trzeba będzie się tym z pewnością zająć. 

Nim zeszła się cała drużyna minęła prawie cała godzina. Siedzieliśmy już w pełni gotowi czekając tylko na kapitana, który miał przedstawić nam plan działania. Mia być tu już jakiś czas temu i co? Ehh, a nam zabronił się spóźnić. W tym czasie zdążyliśmy zrobić przegląd sprzętu, by upewnić się, że tym gryfgłupkom nie przyszło do głowy zaczarowanie go czy coś w tym stylu. Ostrożności nigdy za wiele. Gdy byliśmy już pewni, że nic z nim nie zrobili nie zostało nam już nic innego niż czekanie na tą tlenioną księżniczkę. 

Panienka GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz