huit

515 19 11
                                    

Obudziła się w dużym łóżku z miską obok, w żółtym kombinezonie i rozmazaną szminką na twarzy.

– Wymiotowałaś – powiedział niewyraźnie, stając w drzwiach, których nie było. – Naprawdę nie jesteś w ciąży? Bo jeśli jesteś, będę musiał pogratulować twojemu wyimaginowanemu mężowi – dodał, kiedy zdejmowała but, sandał na około pięcio-centymetrowej szpilce. Gdy skończył swoje pierdolenie, rzuciła nim w niego, ale się uchylił.

– Która godzina? – wychrypiała.

– Po jedenastej – wyciągnął z buzi nakładkę na zęby i włożył do kieszeni spodni, które miał na sobie. Oczywiście już je umył, ale została godzina do wymaganych dwunastu. Nosił ją tylko po to, żeby nie wróciły mu na ich dawne, powykrzywiane miejsca, raz w tygodniu, całą noc. Ciotka załatwiła mu ortodontę, a on, jako grzeczny siostrzeniec, nie chciał wyrzucać jej pieniędzy w błoto.

– Szef mnie zabije – zaczęła jęczeć, łapiąc się za głowę – mój samolot jest już nad Alpami. Do tego przespałam się z... – urwała i zerknęła na niego, kiedy siorbał coś z kubka.

– Powiedz to, z kim? – podszedł do łóżka i usiadł na nim, podając jej ten sam kubek. – Z człowiekiem, którego jeszcze dwa tygodnie temu nienawidziłam, ale okazał się w porządku i zaopiekował mną? – dokończył za nią pytająco. – Wieczorem mamy lot.

– O której?

– Jeszcze nie wiem – wyjął telefon z kieszeni szarego dresu i odblokował go, sprawdzając coś na ekranie.

– Lecimy razem? – upiła kawy z kubka, to była ta sama kawa, którą piła dzień wcześniej i podczas ich pierwszego spotkania.

– Tak, klasą business. Mówiłem ci o tym wczoraj.

– Nie pamiętam – skrzywiła się, mówiąc cicho i opuściła głowę w dół.

Podniósł ją za brodę, pomyślała, że zaraz pewnie znowu mnie pocałuje, ale nic takiego się nie stało, po prostu się jej przyglądał.

– Gdzie się zatrzymałaś?

Wymamrotała nazwę miejsca.

– Podjadę tam po twoje rzeczy, za godzinę będę z powrotem, umyj się i czuj jak u siebie – powiedział niskim głosem, od którego dostała dziwnego uczucia w brzuchu, i zbliżył się jeszcze bardziej. Jego oddech pachniał pastą do zębów.

Wyciągnął otwartą dłoń w jej stronę. Oddała mu kluczyk do pokoju i zacisnął na nim palce.

Odsunął się nagle, wstał i wyszedł z pokoju, przez co rzuciła się z powrotem na łóżko i zakryła twarz poduszką, krzycząc w nią.

Kiedy usłyszał ten dźwięk w salonie, uśmiechnął się do siebie. Czyli jednak nie jestem jej, aż tak, obojętny.

Nagle wybiegła z pokoju na bosaka.

– Zaczekaj, gdzie jest łazienka?

– Tam, gdzie jedyne drzwi – wskazał je podbródkiem.

Ruszyła w tamtym kierunku. W łazience obejrzała się dokładnie, zwłaszcza uda i włożyła sobie dwa palce do waginy. Wyjęła.

– Cholera – powiedziała.

Gdy wyszła i w szlafroku poszła w stronę pokoju w którym spała, zobaczyła swoją różową walizkę, a na łóżku trzy części garderoby: sukienkę, pończochy i wysokie szpilki; nie były nawet jej. Zignorowała je i podeszła do walizki.

Adrien w tym czasie szukał lotu na wieczór w salonie z laptopem na kolanach.

– Czemu nie założyłaś tego, co tam przygotowałem, krasnalu? – zapytał powoli, kiedy wyszła w dresie i czesała włosy, nie rzucając jej nawet spojrzenia, za to wpisując coś do laptopa.

La Patte 🔞 || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz