#10

199 11 0
                                    

Per. Harry

Skierowałem się do dormitorium, aby od razu zacząć czytać tą „zakazaną" książkę. Tyle myślałem jak ją wypożyczyć, a tu proszę, poszło całkiem sprawnie. Chociaż byłem chyba bliski zawału przez tę babę. Nie chciałem być nieuprzejmy i nawet rozumiem jej złość, ale bez przesady. To tylko książka, co ona ma w sobie takiego zakazanego? Z tego co wiem, transmutacja jest bardzo pożądaną umiejętnością, na przykład zostanie animagiem. Tak jak profesor McGonagall, zmienia się w całkiem uroczego, burego kota. Teraz naszła mnie myśl, co decyduje, w jakie zwierzę się zmienimy. Cóż zapewne cechy charakteru, ale to na pewno niejedyny czynnik. Hm, a co jeśli strach ma też w tym swój udział, przecież jak się czegoś boimy, to często pojawia nam się to w różnych myślach.

Już zaczynałem wymyślać kolejne argumenty za tą teorią, ale ktoś powstrzymał mnie, wchodząc centralnie na mnie. Na szczęście udało mi się złapać równowagę, ale jemu już nie wyszło. Stało się to szybko, że nie zdążyłem nawet dobrze o tym pomyśleć. Osoba upadła na plecy z cichym jękiem, spojrzałem na dół. Był to jakiś nieznany mi krukon, potarł się po karku i zwrócił wzrok w moją stronę. Dalej patrzyłem na niego, teraz mogę stwierdzić, że nie raz mignął mi przed oczami. Jednak nie znam go z imienia. Miał błękitne oczy, jakby dwa małe oceany, włosy ciemne i kręcone przypominające jakieś gniazdo.

Cóż śmiałbym się z tego, ale ta sytuacja nie powoduje we mnie nic oprócz niepokoju, czy z nim wszystko okej. Wydawało się, jakby całkiem mocno uderzył o posadzkę. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, po chwili zwrócił na nią uwagę i uśmiechnął się przepraszająco. Wstał z moją pomocą, poprawiając torbę, która na szczęście nie otworzyła się podczas upadku. Spojrzał potem na moją, cóż była prawie pusta oprócz książki, którą ewidentnie było widać. Przyznam, że była dość ciężka, ale to nic w porównaniu z sześcioma lekcjami. Spojrzałem jeszcze raz na chłopaka, wydawał się przyjazny, chociaż z moim szczęściem to nigdy nie wiadomo. Nie wiedziałem, czy zacząć rozmowę, nie chcę go speszyć. Nieprzyjemna cisza pomiędzy nami musiała go już dobijać, bo mruknął coś, czego nie dałem radę usłyszeć. Widziałem, że się zaczerwienił, domyśliłem się, że to ze wstydu. Sam teraz najlepiej poszedłbym przed siebie, zapominając o tej akcji.

- Cześć przepraszam, wiem, że to moja wina zamyśliłem się i cię nie zauważyłem. Mam nadzieję, że jesteś cały. - Odwrócił wzrok, teraz patrzył na ścianę, która nagle stała się dla niego interesująca.

- Powiesz coś? - Znowu spojrzał na mnie, a potem spojrzał za siebie. Jakby kogoś albo czegoś szukał, jednak potem się odezwał.

- Tak... Hej, cóż musisz ze mną pójść do pokoju wspólnego Gryffindoru. - Nie rozumiem po co, ja tam się nie wybieram.

- Niby dlaczego? Czyli mam rozumieć, że mnie szukałeś tak? - Czy nie mogę liczyć na trochę spokoju, chyba nigdy nie przeczytam tej książki. A mam tylko tydzień co jest bardziej absurdalne, cóż może nadgonię to w nocy.

Chłopak odwrócił się na pięcie i ruszył zapewne do miejsca docelowego, nawet nie poznałem jego imienia. Zaciekawił mnie, znaczy, nie wydaje się wyjątkowy czy dziwny, bardziej interesujący. No właśnie, trochę przypomina mi Daniela, jednak tylko z wyglądu. Charakter ma zbyt spokojny, nawet jak na jedną rozmowę mogę to stwierdzić. Może chociaż zamienimy jeszcze parę słów, ale z każdą chwilą, która przybliża nas do ruchomych schodów, już nie byłem tego pewien. Skoro poszedł po mnie, musiał rozmawiać z gryfonami, nie twierdzę, że się z nimi czasem nie przyjaźni. Wtedy mogę zapomnieć o jakimś dłuższym kontakcie. Skręciliśmy w prawo w pierwsze ruchome schody, ledwo zdążyłem do nich dobiec. Nic dziwnego, przecież ja tu praktycznie nie bywam, aż strach tu czasem być co z tego, że to wszystko jest magiczne. Ja wiem swoje, większość magicznych rzeczy ma jakiś haczyk, więc tutaj nie jest inaczej. Kiedy znowu stanąłem obok niego, chciałem jakoś zacząć, aby nie poczuł się nieswojo. Jednak on starał się nie zwracać na mnie uwagi, ale za bardzo mu to nie wychodziło. Już dwa razy przyłapałem go, że spogląda zza ramienia na mnie, jakby sprawdzał, czy dalej za nim idę. W sumie mógłbym zwyczajnie pójść do lochów i mieć to wszystko gdzieś, jednak jakoś nie mogę mu tego zrobić. Przecież są święta, nowe miejsce pora na zmiany czyż nie. Prędzej przez tę samotność dostanę świra, całe święta i dwa tygodnie ferii. Prawie trzy tygodnie nie będę gadał z żadną żywą duszą, a nawet jak bym chciał, to nie ma z kim. Znaczy, nie liczą profesora Quirrella on na pewno znajdzie czas, na, chociaż pocieszającą rozmowę. A jeśli nie, poudaje trochę załamanie nerwowe, wtedy nie powinno być problemu.

Głębia naszych dusz / Voldarry/ Harrymort /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz