1

566 26 2
                                    

Pierwszy dzień w nowej szkole jest zazwyczaj stresującym, a zarazem ekscytującym momentem w życiu każdego nastolatka... Tylko nie moim. Zawsze wyglądało to tak samo: starałam się ładnie wyglądać, szłam pełna nadziei na nowe przyjaźnie... A kończyło się na akcji z Amber, która za wszelką cenę starała się zdyskredytować mnie w oczach innych. Raz wylała na mnie wiśniowy sok i śmiała się, że powinnam zainwestować w podpaski, bo chyba przeciekam. Tak wiem, bardzo zabawne. Innym razem znalazła mój pamiętnik i rozwiesiła jego strony po całej szkole. Kiedyś nawet poprosiła swojego kolegę, żeby mnie poderwał, a potem tygodniami ze mnie drwiła, że takiego paszteta to nikt by kijem nie dotknął, a co dopiero umówił się na randkę. Wtedy nie wytrzymałam i poprosiłam tatę o zmianę szkoły, ale usłyszałam jedynie, że starsze rodzeństwo też chodzi do tej placówki, to najlepsza w mieście i mam nie wydziwiać. W moje wyjaśnienia nie wierzyli, bo Amber nigdy nie pozwoliła się złapać na złośliwościach. W domu odgrywała idealną córeczkę. Chris nigdy niczego nie widział, bo był zajęty swoimi kumplami. Poza tym nie chciał psuć sobie wizerunku stając po złej stronie towarzyskiej hierarchii. Moim jedynym wsparciem była Melanie, ale przez jej nieśmiałość nie była zbytnio pomocna. Można powiedzieć, że jedynie usuwała skutki wybryków naszej siostry.

Teraz rozumiecie, dlaczego zrezygnowana stanęłam przed szafą. Zapewne w normalnych okolicznościach długo zastanawiałabym się nad strojem, a pokój zamieniłabym w chaos latających ubrań. Szybko wyciągnęłam luźną białą koszulę i czarne rurki. Jedynie nad obuwiem zastanawiałam się nieco dłużej. Wahałam się pomiędzy klasycznymi beżowymi balerinami, złotymi szpilkami dodającymi mi pewności siebie, a znoszonymi glanami, które uważałam za najwygodniejsze i najładniejsze buty na świecie. Wiedziałam, że wyboru tych ostatnich nie pochwaliła by mama, która miała zawieźć całą czwórkę potomstwa do szkoły. Zaś szpilki nie pasowały do stroju kujonki, który od lat podkreślałam. Także ostatecznie nie pozostawało mi nic innego jak pierwsza propozycja. Przełknęłam rozczarowanie i jako dopełnienie całości założyłam okulary. W dzieciństwie zdiagnozowano u mnie niewielką wadę wzroku, która na szczęście zniknęła po kilku miesiącach... Albo nigdy jej tak naprawdę nie było, jednak lekarzowi trudno było przyznać się do postawienia błędnej diagnozy. A może po prostu nawalił sprzęt? Niczego nie można wykluczyć. Niemniej ten element został już ze mną na stałe i gdy okulista stwierdził, że już ich nie potrzebuję, po prostu wymieniłam szkła na tak zwane "zerówki". W końcu w 100% pasowały do mojego wizerunku.

Wychodząc z pokoju chwyciłam torebkę i przelotnie zerknęłam w lustro, jednak nie zobaczyłam tam nic niezwykłego. Schodząc na dół słyszałam, że pozostali już siedzą w jadalni i pewnie zjadają śniadanie.

- Siostrzyczko, długo ci to zajęło- "powitała" mnie Amber.- Jak zwykle wyglądasz nieziemsko.

W jej wykonaniu oznaczało to mniej więcej: "Wyglądasz okropnie, nawet nie masz co się starać". Powiedzmy, że lata doświadczeń nauczyły mnie odczytywać ukryty sens jej słów.

- Powinnaś podziękować siostrze za komplement- skomentował ojciec, kiedy nic nie odpowiedziałam.

Wymruczałam kilka przekleństw pod nosem, ale domownicy najwidoczniej odebrali to jako wdzięczność, bo już nic więcej na ten temat nie powiedziano. Nie mogłam się doczekać pełnoletności i możliwości wyjechania na studia. Bez sztywnych i wymagających rodziców, wrednego rodzeństwa. Pełna anonimowość.

W tamtym momencie odechciało mi się jeść. Wszystko było sztuczne i jakby na pokaz. Obraz idealnej amerykańskiej rodziny niczym z filmu. Tak cukierkowe. Aż zbierało mi się na wymioty. Zastanawiałam się tylko kto ile chowa trupów w szafie. Oczywiście nie mówię o prawdziwych trupach, chociaż prawdę powiedziawszy już nic by mnie nie zdziwiło.

- Jako że się spóźniłaś, nie zdążysz zjeść śniadania, a ja nie zamierzam na ciebie czekać- ozięble przerwała moje rozmyślania mama.

Bez słowa wstałam i ruszyłam do drzwi. Jakoś mało obchodziło mnie czy zjem te spalone tosty, czy nie. Matka była tragiczną kucharką, ale nikt nie miał odwagi tego przyznać. Nie wiadomo czy następnym razem nie dodałaby do jedzenia trutki na szczury... Chociaż bardziej prawdopodobne, że ojciec zrobiłby nam wykład o poszanowaniu jedzenia, szacunku i należytym traktowaniu uczuć jego małżonki.

Drogę do szkoły spędziliśmy w ciszy. Chris z kimś bez przerwy smsował, Melanie założyła słuchawki i zapewne słuchała muzyki klasycznej, a Amber kończyła suszyć świeżo pomalowane paznokcie. Ja za to tępo patrzyłam przez okno. Na szczęście jazda samochodem zajęła nam jedynie kilkanaście minut i ponownie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Perfumy unoszące się w tej żelaznej puszce były wręcz nie do zniesienia. Kwintesencja osobowości mojej najstarszej siostry.

Rozejrzałam się i zauważyłam, że mama wysadziła nas na parkingu jakieś 5 minut pieszo od naszej placówki edukacyjnej i bez pożegnania odjechała. To też było typowe dla Jonesów. Amber bez słowa odeszła, za to zdziwiłam się, gdy Christian przez moment się zawahał.

- Jakby co w szkole się nie znamy- powiedział niechętnie.- Wybacz, ale nie jesteś kimś, kim chciałbym się chwalić przed kolegami.

Wzruszyłam tylko ramionami i jakby nic, ruszyłam w kierunku liceum. Przyzwyczaiłam się do bycia czarną owcą.

Arma- Balaur MC #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz