Warsztat ojca Sam-Joya był jak wielka baza i magazyn sprzętu jakieś grupy mafijnej. Po za tym, że dość trudno było do niego trafić, sprawiał wrażenie jakby był owiany tajemnicą półświadków. Pomyślałam jednak, że raczej nie są to ludzie z kręgów mafii, inaczej nie zaprosiliby obcej dziewczyny do siebie. Kiedy wjechałam do warsztatu, niemal natychmiast Sam-Joy pokazał mi gdzie mam stanąć.
- Cześć! - Sam-Joy przywitał mnie mocnym uściskiem dłoni kiedy wyszłam z auta. - Tato to Lexie Rozdriguez, przyjechała do nas z Los Angeles.
Ku mojemu zdziwieniu, tata chłopaka był biały, ale sprawiał wrażenie równie sympatycznego co jego syn.
- Miło cię poznać - mężczyzna w średnim wieku, o ciemnych włosach, podniósł rękę do góry i uśmiechnął się przyjacielsko. - Byłem kiedyś w LA. Strasznie tłoczno miasto.
- Ale za to mamy fajne wyścigi.
- Często jeździłaś?
- Zdarzyło się - zaśmiałam się nerwowo.
- Wygrała wyścig z rozmachem. Można by ją wystawić w Greendale - zza reperowanego samochodu wyłonił się James Harney. - Psy zajmują się szukaniem zabójcy tej blondyny, więc mamy spokój.
Poczułam się nieswojo kiedy wspomniał o martwej koleżance Nicka. Mówił to z taką lekkością jakby nie obchodziło go to, że ona nie żyje.
- Wiadomo kto ją zabił? - zapytałam opierając się o maskę samochodu
- Typowali ciebie, ale skoro wiadomo, że ty w tym czasie przebywałaś w swoim apartamencie to kandydaci się skończyli.
- Skąd to wiesz? - zapytałam zdziwiona. Wiedziałam, że małe miasta mają szybki przepływ informacji, ale nie sądziłam, że wieści roznoszą się tak szybko. Liczyłam, też że wpadną na ślad Misztala, chodź znając go nie pozostawił za sobą śladu.
- Mama przyjaźni się z szeryfem. Powiedział nam o twoim alibi - chłopak zaśmiał się.
- Dobra dzieciaki to skoro wiemy, że Lexie nie jest morderczynią to może zabierzemy się za jej bryczke? - tata Sam-Joya podszedł do mojego auta i uderzył w maskę. - Trzeba odświeżyć to autko.***
Kilka godzin później moje auto było prawie gotowe. Po rysach z ostatniego wyścigu nie było ani śladu. Dodatkowo zamontowaliśmy lepsze butle z nitro i dodaliśmy kilka zabawek, podkręcających moc auta.
- Gotowe - powiedział Harney. - Masz teraz bryke tak dobrą jak moja.
- Chyba chciałeś powiedzieć lepszą - szturchnęłam chłopaka.
- Chciałabyś.
- Dzięki za pomoc. Ile się należy? - zapytałam wyciągając książeczkę czekową.
- Co łaska - powiedział Sam-Joy. Niepewnie spojrzałam na czarnego. Wypisałam kwotę, która wydała mi się należyta. Podałam czek chłopakowi. Ten wybałuszył oczy. - To chyba trochę za dużo.
- Nie, jest dobrze - mrugnęłam do niego porozumiewawczo. - Harney, to gdzie ta twoja sławna fura.
- W jego garażu - zaśmiał się Sam-Joy, siadając na biurku. - Po ostatniej akcji matks zabrania mu jeździć.
- Zamknij się Joy - James rzucił w niego puszka po coli.
- Chodź podwioze cię. Już późno, a w mieście grasuje morderca. Do zobaczenia w poniedziałek w szkole Sam. Do widzenia!
Wsiadłam do auta, a Harney trochę niezadowolony zajął miejsce obok kierowcy.
Wyjechaliśmy z warsztatu. Przez kilka minut milczeliśmy, czekałam, aż James wbije adres w nawigację.
- No więc, co to za akcja? - zapytałam, spoglądając na niego.
- Wow, wytrzymałaś całe 5 minut. Obstawiałem, że zapytasz po 2...
- Oj dawaj.
Harney westchnął.
- Szmuglowałem dragi dla kumpla.
- Serio? - zapytałam z powątpieniem.
- Nie - zaśmiał się. - Jechałem w wyścigu. Rywalizowałem z takim gościem i zamiast jechać wyznaczoną trasą pojechaliśmy przez miasto. Nie wiedzieliśmy, że na drodze był wypadek. Ja walnąłem w radiowóz, a on w drzewa.
Nie byłam pewna co odpowiedzieć, więc pokiwalam głową.
- I mama cię uziemiła?
- Ta.
- Dobrze, że straciłeś tylko dostęp do auta, a nie jakąś rękę czy coś.
- Pewnie tak.
Westchnęłam lekko. Nie lubiłam mało rozmownych typów.
- A jaka jest twoja mama?
- Czemu pytasz?
- Bo w serialach beznadziejni faceci mają super mamy.
Chłopak uśmiechał się.
- Jest w porządku.
- Ależ z ciebie gadatliwy typek - rzuciłam.
-Cóż nie ufam obcym panno Rodriguez - westchnął, a ja nie byłam pewna czy mówił na serio, czy żartem.
- W takim razie musisz mnie poznać - szepnęłam. Zaparkowałam w pobliżu domu chłopaka. Podziękował mi szybko i wyszedł z samochodu, kierując się w stronę domu. Kątem oka zauważyłam szybki ruch. Po drugiej stronie ulicy zauważyłam stojącą w cieniu postać. Misztal gapił się w moją stronę. Chciałam wysiąść z auta i mu dowalić, ale uznałam, że lepiej nie dawać mu tej satysfakcji. Zamiast tego wyciągnęłam ze schowka szklaną świeczkę z szałwią.
Zapaliłam ją, po czym wyszeptałam kilka słów. W samochodzie pojawił się lekki dym, unaszący się znad palącego się knota. Uśmiechnęłam się w kierunku nadal stojącego w miejscu Misztala. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer kolegi.
- Steven - rzuciłam, opierając łokieć o szybę. Misztal wytężał słuch, wiedziałam jednak, że to na nic. - On mi przeszkadza w robocie.
- Mam coś z tym zrobić?
- Nie możemy go dopaść. Ale daj mu powód by wrócił do Los Angeles, dobrze?
- Załatwione.
- Dzięki Steven...
- Jesteś bliżej celu, jeśli mogę to tak nazwać? - zapytał lekkim tonem, jakbyśmy rozmawiali o obiedzie.
- Poniekąd. Zbliżyłam się do jej syna.
- To dobra metoda - zaśmiał się. - Tylko pamiętaj, to nie jest śmiertelnik.
- Wiem. Będę ostrożna.
- Załatwię ci kilka dni bez obserwacji - obiecał, po czym się rozłączył. Z satysfakcją uśmiechnęłam się w stronę mojego obserwatora. Może i byłam upadłą diwą, ale wciąż byłam dobra w tym co robiłam. Z tą myślą odjechałam spod domu Harneya.
CZYTASZ
The Evilness: zaginione
VampireAmerykański sen to jedna wielka ściema. Mieszkając w LA nie zaznałam dobrych snów. Nawet jako dziecko. Śniły mi się za to koszmary, pełne krwi i złych czarownic, które później stały się moją codziennością. Jako dziecko myślałam, że gdybym miała być...