¹⁶

50 8 4
                                    

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

Minął dzień, a może dwa? Pięć? Już sam nie wiem. Wszystko zlewa się w jedną, mdłą i szarą całość. Wszyscy są tacy sami, ja wciąż jestem taki sam.

Podnoszę się z łóżka i przecieram twarz rękoma. Podchodzę chwiejnym krokiem do okna. Opieram się o parapet, a wzrok wbijam w otoczenie za szybą. Krople deszczu stukają w szybę, a widok świata zewnętrznego wydaje się pochmurny.

Odchodzę od okna i zarzucam na siebie bluzę. Przeczesuje włosy palcami i wychodzę z pokoju. Czuję głód, więc schodzę po schodach i kieruję się w stronę stołówki.

Przekraczam próg pomieszczenia, a jasne światło uderza we mnie. Przecieram oczy i próbuje dostosować się do owych ciepłych kolorów. Dopiero po chwili mogę normalnie spojrzeć na salę, która jest wyjątkowo schludnie udekorowana.

Nagle, jak spod ziemi, wyskakuje mi przed twarzą Karuto. Prycham cicho i z kamienną miną lustruję go wzrokiem. Ten wydaje się nie robić nic z mojej postawy. Uśmiecha się szeroko, czuje się tak jakbym miał zaraz oglądać jak tańczy jakiś taniec szczęścia.

— Dobrze się czujesz? — pytam zachrypniętym głosem.

— Wspaniale! Co sądzisz o tym wystroju?

— Jest spoko — przewracam oczami.

—Spróbuj mi coś pobrudzić, a nie dostaniesz swojej racji! — przez moment patrzy na mnie gniewnie, po czym znów promienieje.

— Po co to wszystko? — rezygnuje z kłótni.

— Spałeś przez ostatnie dni pod kamieniem? — rzuca z poważnym wyrazem twarzy — Feng Zifu przyjeżdża! No i dama Huang Hua.

— Hę? I co w tym takiego wspaniałego? — jego mina od razu zmusza mnie do szybkiej zmiany tematu — Mogę dostać śniadanie?

— Ale jesz u siebie — mówi całkowicie poważnie.

Kiwam głową i wysilam się na lekki uśmiech. Dopiero wtedy mężczyzna wraca do kuchni, a ja podchodzę do lady. Opieram się o nią plecami, a wzrokiem analizuje nowe elementy. Zdecydowanie największą zmianę widać na podłodze. W końcu ktoś ją dokładnie umył. Na stoły zostały ułożone śnieżnobiałe obrusy, a wręcz świecące się krzesła idealnie do nich pasują. Do tego całość zdobią kryształowe żyrandole.

Śmieję się pod nosem. Tak bardzo boją się, że ktoś z wyższych sfer ich oceni za porządek? Czy ich wizytówką nie powinno być działanie, ochrona i gotować straży? Zamiast się szkolić przyozdabiają pomieszczenia, o które i tak później nie będzie nikt dbał.

Z wędrówki po myślach wyrywa mnie uderzenie obok mnie. Odwracam się, a na przeciwko mnie stoi Karuto wraz z miską. Unoszę jedną brew do góry i zerkam na jej zawartość.

— Masz farta. Zostały ostatnie dwie — parska.

— Co to?

— Owsianka z malinami. Coś nie pasuje? — spogląda na mnie spod byka.

— Nic, po prostu mam uczulenie na maliny — wzdycham.

Zapada cisza.

— Może spróbuj się z kimś wymienić, niektórzy są na tyle zapracowani, że mogli nie zdążyć zjeść.

— Spróbuję, dziękuję.

Biorę do rąk naczynie i opuszczam salę. Zatrzymuje się przed schodami i wzdycham. Czuje jak mój żołądek nieprzyjemnie się zaciska. Wspinam się mozolnie po schodach, a brak dostarczania organizmowi pożywienia daje swoje znaki.

Za ścianą kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz