79 12 64
                                    

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

Zacisnąłem palce na umywalce, a mój wzrok powędrował na lustro. Lustrowałem wzrokiem swoją twarz czując jak w moim ciele gromadzi się zła energia. Nie mogłem wytrzymać. Dzień, w dzień to samo. Ciągłe krzyki, pretensje. To trzeba w końcu skończyć. Na mojej twarzy wymalował się mały, złowrogi uśmiech, a oczy rozjaśniały.

Spokojnym krokiem powędrowałem do salonu. Otworzyłem drzwi i wkroczyłem do środka. Plativ od razu podniósł na mnie swój wzrok. Nie odezwałem się, a jedynie powoli podszedłem, przy okazji zatrzaskując drzwi. Wyprostowałem się, a mój lodowaty wzrok padł na jego sylwetkę.

— Villend? — uniósł jedną brew ku górze. — Potrzebujesz czegoś?

Szybko obszedłem biurko, dzięki czemu znalazłem się tuż obok niego. Usiadłem na meblu, a chłopak odsunął się trochę na krześle. Zbliżyłem swoją twarz do jego. Zawarczałem cicho, oczekując jakiejkolwiek reakcji.

— To nie jest śmieszne — warknął.

Przekręciłem głowę na jeden bok i uśmiechnąłem się ukazując kły. W tym momencie wampir wstał, przy okazji przewracając krzesło. Patrzył na mnie nie wiedząc o co chodzi. Przeczesałem włosy palcami i zeskoczyłem z drewna. Następnie podszedłem bliżej, przez co ten zaczął się cofać. Już po chwili jego plecy zetknęły się ze ścianą. Utknął między murem, a mną. Zbliżyłem do niego swoją twarz. Jego serce zaczęło bić znacznie szybciej. Moja lewa dłoń wylądowała na jego szyi, a palce zacisnęły się na jego skórze.

Podniosłem głowę ku górze, a ten zaczął się wyrywać. Z kieszeni wyciągnąłem swój niezawodny sztylet. Przystawiłem go do gardła mężczyzny, a jego źrenice stały się większe. Szybko się otrząsnął i podciął mi nogi. Przez to górował nade mną. Jedyne co zrobiłem to zaśmiałem się, po czym przewróciłem nas tak, że to on leżał pode mną.

— Sam mówiłeś, że jestem najlepszy w te klocki — wychrypiałem — więc teraz możesz przekonać się o tym na własnej skórze.

Próbował się uwolnić, ale z każdym ruchem mój uścisk stawał się mocniejszy. Czułem narastającą satysfakcję. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Złapałem go mocno za rękę, która już po chwili wydała z siebie dźwięk pęknięcia. Jedyne co chłopak mógł zrobić, to zawyć z bólu.

Nie chciałem kończyć tej zabawy tak szybko. Dlatego też, moje ostrze szybko zatopiło się w jego boku. Do moich uszu dobiegł krzyk bólu, a na koszuli zaczęła pojawiać się czerwona plama. Zaśmiałem się i rozpiąłem jego koszulę. Ostrzem zacząłem jeździć po jego klatce piersiowej gdzie nie gdzie robiąc głębokie nacięcia. Zwłaszcza na bokach. Dobrze wiedziałem gdzie wtopić metal tak, aby zrobić krzywdę, ale nie zabić. Przy czynnościach ciągle towarzyszyły mi krzyki oraz jęki bólu.

Zabawa w końcu mi się znudziła. Ponad to krew zasłaniała mi czystą, nienaciętą skórę. Dlatego postanowiłem to zakończyć. Sztylet przystawiłem do gardła, wykrwawiającego się wampira. Przycisnąłem go trochę mocniej, ale nie przebił się.

— Pozdrów ode mnie wszystkich z piekła — zaśmiałem się.

Syknąłem i wbiłem ostrze w jego gardło. Krew od razu trysnęła w moją stronę. Od razu poczułem na swoim ciele mokrą ciecz. Towarzyszył mi ten zapach i odgłosy krztuszenia się. Usiadłem na ciele chłopaka i zabrałem z niego dłonie. Dyszałem patrząc jak szkarłatna ciecz wypływa na podłogę oraz nasze ubrania. Spojrzałem na swoje ręce, z których kapał czerwony płyn.

Mój wzrok padł na jego twarz. Jego oczy już zgasły, a z ust wypłynęła krew. Wyciągnąłem z niego sztylet i odrzuciłem na bok. Moje serce dalej biło jak szalone. Czułem jak ubrania przylegają do mojego ciała. Jak z każdą sekundą się uspokajam, a to że chłopak nie żyje, jest coraz pewniejsze.

Nagle ogarnęło mnie ukojenie. Po prostu zacząłem się śmiać. Panicznie, a równocześnie złowrogo. Czułem ulgę. W końcu wstałem i powędrowałem za biurko. Podniosłem krzesło i usiadłem na nim. Wyłożyłem nogi na mebel, a mój wzrok dalej wędrował po podłodze oraz ciele chłopaka.

Przez ponad godzinę nie zmieniałem swojej pozycji. Najzwyczajniej w świecie napawałem się tym widokiem. Kiedy się ogarnąłem opuściłem pomieszczenie z późniejszym zamiarem posprzątania. Nogi zaniosły mnie do łazienki. Od razu zrzuciłem lepkie, śmierdzące ubrania. Spojrzałem na swoje odbicie. Krew przesiąknęła na wylot.

Odkręciłem kran, a na moją skórę zaczęła spadać chłodnawa woda, która od razu zaczęła dawać ukojenie dla mojego rozgrzanego ciała. Patrzyłem pod nogi, a do odpływu nie spływała przeźroczysta, a czerwona ciecz. Po chwili przekręciłem kurek, a zimno zmieniło się w przyjemne ciepło. Następnie wsadziłem głowę pod odkręconą wodę. Czułem ulgę.

Zabiłem go. Staje się wolny, ale równocześnie jeszcze bardziej samotny. Tak długo chciałem odciąć się od niego, jednak co teraz zrobię? Siedzę pod prysznicem, a ścianę obok leży zmasakrowane ciało. Nauczył mnie tego, wyszkoliłem się. Mógł to przewidzieć. Jednak w mojej głowie wyglądało to inaczej. Byłem przygotowany na to, że to ja ucierpię, że będzie się bronił. Poszło całkiem łatwo. Nie żałuję, ani trochę.

𝚡

Nastał nowy dzień. Praktycznie w ogóle nie spałem. Całą noc rozmyślałem. Zastanawiałem się co robić, jak to rozwiązać.

Przetarłem twarz rękoma i wyszedłem do kuchni. Zabrałem z niej worek oraz sznur. Następnie przeszedłem do salonu. W moje nozdrza uderzył odór. Następnie kucnąłem obok ciała i otworzyłem worek. Plativ zawsze go używał. Teraz sam może się przekonać o jego skuteczności.

Chcąc mieć to z głowy, jak najszybciej przełożyłem truchło to folii. Następnie całość związałem sznurem. Uśmiechnąłem się, a w mojej głowie zrodziło się pytanie. Jak domyje dywan?

Nie marnując czasu zacząłem ciągnąć wór na zewnątrz. Następnie zawlekłem go w głąb lasu. Wybrałem idealne miejsce i zacząłem kopać. Rzeka, czy jezioro było nazbyt oklepane i niebezpieczne. Gdyby ciało wypłynęło mogłoby zacząć się problemy. Zwłaszcza, że na razie nie mam gdzie się przenieść. Także z uśmiechem pod nosem kopałem dół. Kiedy skończyłem ułożyłem zwłoki koło dziury.

— W końcu nasza współpraca się rozpada. Chciałem tego od dawna. Miło mi, że zgodziłeś się na to tak polubownie — parsknąłem śmiechem.

Trąciłem nogą worek, a ten wpadł w ziemię. Zadowolony przysypałem wszystko i zacząłem się oddalać. Po kilku metrach odwróciłem się na pięcie. Ukłoniłem się teatralnie i powróciłem do swojej wędrówki. Nim się obejrzałem znów, byłem w kryjówce.

____
962

Za ścianą kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz