Szliśmy przez las, omijając resztki pozostałego po zimie śniegu. Prześwitujące między gałęziami słońce nadawało otoczeniu bajkowy wygląd, delikatnie oświetlając pozostałe na liściach roślin krople deszczu.
Kochałam las.
Las mnie wyciszał, uspokajał, pocieszał.
Jednak nie dzisiaj.
Szłam koło Tony'ego nic nie mówiąc. Cisza między nami nigdy nie była niezręczna, lubiliśmy siedzieć w ciszy.
Nagle Tony zatrzymał się i popatrzył na mnie.
Prosto w moje oczy.
Jako, że byłam blisko, byłam przez nie zahipnotyzowana.
Ciemnobrązowe, ale nie jak jakaś tam pierwsza lepsza kredka.
Jego oczy były czymś pomiędzy czekoladą, a pięknym, ciemnym drewnem. Głębokie, zawsze mogłam w nich zobaczyć te tak dobrze mi znane i tak przeze mnie uwielbiane iskierki.
Teraz jego oczy patrzyły w te moje, jakby wglądał w moją duszę. Nie poruszyłam się, dałam mu czytać w moich tęczówkach, patrzeć mu wgłąb mnie, odczytać to, czego słowami nie byłam w stanie wyrazić: obawę, troskę, chęć bronienia jego i Idis, to wszystko co mnie dręczyło, zżerało mnie od środka i potrzebowałam, żeby ktoś to ze mnie wydobył.Potrzebowałam, żeby ktoś wydobył ze mnie mój strach.
Gdybym powiedziała Idis, że się boję, zapewne rozśmieszyłaby mnie, pocieszyła, i zapewniła, że wszystko będzie w porządku. Usunęła by strach.
Ale ja wiem, że on by powrócił.
Nie widzieli, że się boję.
Nie widzieli, jak się boję.
Nie wiedzieli, że zżerał mnie strach gorszy niż ten przed ciemnością.
Bałam się czegoś, czego nie mogłam okiełznać, czego nie mogłam zwalczyć, bałam się czegoś, co można tylko przyjąć, i niemal niemożliwe jest zmienienie tego, co do mnie przyjdzie.
Jeszcze wczoraj słowo niemal zadziałałoby jak usłyszane wyzwanie, uchwyciłabym się tego "niemal" jak czegoś pewnego.
Jednak teraz nie było tak łatwo.
O siebie nie bałam się nigdy. Bałam się tylko o moich bliskich, o tych których nie mogłam stracić.
O Idis i Tony'ego.
Moje oczy się zaszkliły, a ciało nie było w stanie zrobić najmniejszego chociaż ruchu. Tony objął mnie i przytulił, a ja ufnie wtuliłam się w niego, czując, jak strach powoli mnie opuszcza.
- Czego się boisz? - zapytał cicho.
- Że... - mój głos się załamał. - Boję się że was stracę - powiedziałam.
- Ale...
- Nie wiem dlaczego, ale ty i Idis uparliście się, że pojedziecie na tę misję ze mną. Jesteście moją jedyną rodziną, jeżeli stracę którekolwiek z was...
- Nie stracisz.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zapytałam, już niemalże krzycząc. Zgarbiłam się delikatnie.
- Nie znasz przyszłości, Tony. To przyszłość zna ciebie. Nigdy nie jesteś pewny co się stanie. Dlatego chcę, żebyś mi coś obiecał - powiedziałam cicho.
- Tobie mogę obiecać wszystko. O co chodzi?
- Cokolwiek się stanie tam, na misji, masz chronić siebie i Idis, jeżeli będziemy zagrożeni, ratujesz siebie i Idis.
- Co?! Ja- Nie mogę ci tego obiecać! Dobrze wiesz, że gdybym miał decydować pomiędzy mną a tobą, zawsze wybrałbym tak, żeby tobie nic się nie stało!
- Wiem - powiedziałam - i właśnie dlatego proszę cię, żebyś mi obiecał.
- Nie wiem, muszę pomyśleć.
- Okej - wyszeptałam. Przytuliłam go mocno, opierając głowę o jego tors, i wsłuchałam się w bicie jego serca.
Żałowałam, że nie mogę usłyszeć jego myśli - mogłam się tylko domyślać, co krążyło mu po głowie. Objął mnie ramionami.
- Chodźmy do domu - powiedziałam cicho po chwili, odrywając się od niego. Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę Domu.Tony
Po obiedzie od razu poszedłem do swojego pokoju, odprowadzając Dianę i Idis. Pierwsza z dziewczyn nadal była milcząca, jakby nieobecna, mruknęła coś na pożegnanie, wiedząc że pewnie i tak za chwilę zobaczy się ze mną albo z Idis, i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
- Martwię się o nią - usłyszałem. - Diana jest dzisiaj... Dość nieobecna jak na nią...
- Też to zauważyłem - odpowiedziałem cicho.
Idis parsknęła.
- Zdziwiłabym się, gdybyś nie zauważył - popatrzyła na mnie kpiąco. - Od rana wpatrujesz się w nią jak w obrazek.
Stanęła nagle, zostając w tyle, więc obróciłem się do niej.
- Czujesz do niej więcej, niż przyjaźń - stwierdziła z założonymi na piersiach rękami.
Zamurowało mnie.
A potem coś kliknęło mi w głowie, tak głośno, że byłem niemalże pewien, że Idis to usłyszała.
Byłem ślepy, nie umiejąc odnaleźć się w swoich uczuciach.
- Myślę, że... - zacząłem, zastanawiając się jak to powiedzieć. - Tak. Więcej niż przyjaźń - przyznałem się.
A potem przeraziłem.
- Tylko nic jej nie mów! Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby ją stracić...
- Nie, nie zamierzam psuć sobie zabawy - powiedziała Idis, uśmiechając się. - Poczekam, aż jej powiesz.... Albo sama się domyśli - mruknęła pod nosem ostatnie zdanie.
Odetchnąłem z ulgą.
- No nic, przyznałeś mi się, jestem zadowolona. A teraz wybacz - powiedziała radośnie - ale idę do siebie, poobmyślać różne rzeczy - zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Ja za to wszedłem do swojego, usiadłem na parapecie, i opierając czoło o zimną szybę, poddałem się myślom.Godzinę później dalej siedziałem na parapecie. Moje myśli wirowały wokół Diany i tego, co uświadomiła mi Idis - byłem w niej beznadziejnie zakochany.
Przyciągała mnie, jak magnes, każdym swoim ruchem, gestem, uśmiechem, słowem...
Sobą.
Zeskoczyłem z parapetu i wyszedłem z pokoju. Chciałem ją zobaczyć, uwielbiałem spędzać z nią czas. Podszedłem do drzwi jej pokoju i zapukałem.
Odpowiedziała mi cisza. Zaniepokojony tym, wszedłem do jej pokoju. Nikogo w nim nie było, a i z łazienki niczego nie było słychać.
Prawdopodobnie jest teraz na sali treningowej, pomyślałem. Wyszedłem z jej pokoju, zamykając drzwi, i skierowałem się w stronę schodów kierujących na niższe piętra, a zarazem do sal treningowych. W połowie schodów usłyszałem znajome dźwięki ostrzy wbijających się w tarcze. Musiała być smutna albo wściekła, albo po prostu chciała być lepsza - chociaż miała naprawdę wysoki poziom. Schody skończyły się, a ja pchnąłem drzwi do sali.Przysięgam wam wszystkim, widok Diany podczas treningu zapuszczał w każdym świadku poczucie respektu.
Każdy ruch perfekcyjnie wyważony, rzuty celne, a kukły do ćwiczeń - nabite strzałami jak jeże.
Widocznie zanim przyszedłem trenowała strzały z łuku. Przypomniałem sobie, jak po raz pierwszy wzięła łuk do ręki...***
- Diano, zdecydowanie masz talent - po godzinie ćwiczeń Diana po raz trzeci trafiła w środek tarczy.
Jak na 13 lat i pierwsze zetknięcie z łukiem - bardzo dobry wynik.
Skrzywiła się na komplement trenera.
Dla każdego z nas byłoby to jak najwyższa nagroda, ona tylko uniosła jeden kącik ust i wycelowała ponownie.
Strzała utkwiła w środku tarczy.
***- Długo już tak stoisz? - usłyszałem jej głos.
- Dopiero przyszedłem - odpowiedziałem. Kiwnęła głową, odwróciła się do tarczy i sięgnęła po strzałę, trafiła obok środka tarczy.
- Za daleko - mruknęła, podchodząc po strzałę.
- Diana, ja... Nie mogę obiecać ci tego, o co prosiłaś.
- Co?
- Nie mogę - odpowiedziałem, patrząc w podłogę.
- Rozumiem - odpowiedziała cicho. Popatrzyłem na nią. Jak na to, że właśnie potwierdziłem, że nie będę się martwić o swoje życie, jeśli tylko będę mógł ją uratować (co jej się nie podobało) była dość... Spokojna.Diana
- Rozumiem - odpowiedziałam cicho. Wiedziałam zresztą, że nawet gdyby jeśli złożył mi obietnicę, nie zawahał by się by ją złamać, i doskonale wiedział, że zrobiłabym to samo.
Popatrzyłam na niego.
- Tony, nawet nie wiesz jak się cieszę, że tam ze mną będziecie - powiedziałam patrząc na niego. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnęłam się do niego. - Tak, tak, ja wiem, jakie to niesamowite, cieszę się z towarzystwa, wow - zaśmiałam się, i poczułam, że żart rozluźnił atmosferę. Zerknęłam na tarczę strzelniczą. - Nie wiem nawet, na co tam idziemy, Tony, ja się po prostu zawsze o was martwię, a nawet nie wiem dlaczego ostatnio miałam ten koszmar, i to nie był jedyny w ostatnim czasie, ja nie wiem co się ze mną dzieje, ja nie dałabym tam sobie sama rady - wypaliłam na jednym oddechu. Poczułam na sobie zdumiony wzrok Tony'ego.- Ostatnio często cię zadziwiam, huh? - mruknęłam cicho, wbijając wzrok w swoje buty. Następne co poczułam, to mocny uścisk ramion Tony'ego. Wtuliłam się w niego, rozluźniając się. Mogłabym tak cały czas...
- Jesteś jedną z najsilniejszych i niezłamanych osób, jakie znam. Dasz sobie radę, wiem to - powiedział Tony - dasz sobie radę, a my będziemy cię wspierać.
- Dziękuję - odpowiedziałam mu, przytulając go trochę mocniej. Chwilę poźniej jednak wyplątałam się z jego ramion i podeszłam do worka treningowego, na którym zawieszone miałam bandaże służące mi za owijki.
- Skończę za chwilę - powiedziałam, nawijając kolejne warstwy bandaża wokół dłoni.
- Do zobaczenia na kolacji? - ni to spytał, ni to stwierdził chłopak.
- Do zobaczenia - odpowiedziałam.
Z największą przyjemnością.
![](https://img.wattpad.com/cover/202256710-288-k981648.jpg)
CZYTASZ
Wybrana
AvventuraChciałam tego. Naprawdę. Wtedy ich życie wydawało mi się idealne... Teraz już tak nie jest. Bo każda gwiazda kiedyś gaśnie.