~ XXI ~

195 23 2
                                    

Jeden...




Louis usłyszał łomotanie do drzwi i od razu spiął się, to raczej nie wróżyło nic dobrego. Podszedł do nich i otworzył je, a jego oczom ukazała się zakrwawiona twarz Harry'ego. Przez chwilę przypomniał mu się tamten wieczór, kiedy żołnierz stanął w progu jego domu i prosił o uratowanie życia.

– Harry, co się stało? – zapytał, kiedy chłopak wepchnął go do środka i zatrzasnął za nimi drzwi.

Charlotte wybiegła z pokoju, do którego przed chwilą poszła, słysząc nagły hałas, ale nikt nie kazał jej wyjść, prawdopodobnie nikt też nie zauważył, że tutaj jest.

– Musicie wyjechać – oznajmił Harry. – Zabierz dzieciaki i wyjedź, Louis. Jak najszybciej.

Wepchnął mu w ręce jakiś pakunek.

– To są pieniądze.

– Kto cię pobił? Dlaczego, Harry? – zapytał Louis, oczekując jakichś wyjaśnień, ale Harry ciągnął dalej.

– Zabierz wszystkich. Jedźcie do mojej rodziny, do Ameryki, ale nie możecie tutaj zostać. Proszę.

Charlotte obserwowała ich zaskoczona. Nie pojmowała tego, co się działo wokół niej, nie miała pojęcia, dlaczego Harry przyszedł tutaj w takim stanie i nagle każe im wyjechać, nie słyszała strzałów ani bomb, więc wojna jeszcze tutaj nie dotarła.

– Harry...

– Proszę, Louis. Nie zniósłbym, gdyby coś wam się stało przeze mnie, a tam moja rodzina się wami zaopiekuje.

– A co z tobą? – dopytał szatyn.

– Dam sobie radę – odpowiedział.

– Ale...

– Weź pieniądze i nie dyskutuj – wszedł mu w słowo Harry. – Zabierz dzieciaki, tam będzie wam lepiej. O mnie się nie martw.

Louis ponownie otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak żołnierz przerwał mu po raz kolejny.

– Nic mi nie będzie, Louis. Nieważne, co się stanie, wrócę do ciebie – powiedział i przyciągnął chłopaka, składając na jego ustach pocałunek. – Za dwie godziny odpływa statek.

– Kto cię pobił i dlaczego? – zapytał kolejny raz szatyn.

– Nie wiem, kto to był. Ludzie z mojej jednostki, ale nie znam ich, zrobili to, bo dowiedzieli się o tobie.

Louis wsunął palce we włosy i upadł na ziemię.

– Przepraszam, Harry. Doris, ona wczoraj powiedziała w restauracji, w której pracuję, że widziała, jak się całujemy. Nie wiedziałem, że ktokolwiek może jej uwierzyć, to dziecko. Przepraszam, to moja wina.

Po raz pierwszy od dawna francuz miał ochotę się rozpłakać. Nie czuł się tak bezradny i winny od śmierci swoich rodziców i przede wszystkim nie mógł znieść myśli, że anglik został pobity z jego powodu. Harry uklęknął obok niego i przyciągnął chłopaka do siebie, na co ten tylko wtulił się mocno w jego klatkę piersiową, ale żołnierz ignorował ból.

– To nie jest twoja wina – powiedział. – Niczyja. Wstań, musisz ich stąd zabrać.

Louis pokiwał tylko twierdząco głową. Tym razem nie zamierzał protestować, bo chodziło o jego rodzinę, poza tym nie widział innego sposobu, nic innego nie przychodziło mu w tym momencie do głowy, mógł tylko przystać na prośbę anglika.

– Charlotte, pakuj tylko niezbędne rzeczy – rozkazał Harry, a dziewczyna wzdrygnęła się od razu, bo nie przypuszczała, że któryś z nich ją dostrzegł, jednak obróciła się na pięcie i weszła do pokoju. – Wstań, Louis, macie mało czasu.

Żołnierz pociągnął francuza do góry i po chwili ten stał już na równych nogach. Jego umysł powoli zaczynał działać i obmyślać plan wyjazdu słuchając instrukcji Harry'ego. W tym planie był tylko jeden ogromny błąd, żołnierz nie powinien zostawać tutaj, powinien wyjechać razem z nimi. Louis miał mieszane uczucia, chciał ocalić ich wszystkich, ale musiał wybrać, a anglik wyraźnie kazał mu wybrać własną rodzinę. Przez chwilę nawet rozważał pozostanie z nim tutaj, jednak nie wiedział, czy nie byłby wtedy jeszcze większym ciężarem, było też jego rodzeństwo, zbyt małe, żeby samemu dostać się do Ameryki.

– Nie chcę, żeby coś ci się stało – powiedział, kiedy Harry złożył na jego ustach pożegnalny pocałunek.

– Nie stanie, obiecuję.

Harry już miał wyjść, kiedy młody francuz odezwał się ponownie.

– Harry?

– Tak? – zapytał, odwracając się do chłopaka, a Louis podszedł do niego i ujął jego dłonie w swoje.

– Uważaj na siebie.

Żołnierz tylko uśmiechnął się na te słowa.

– Ty również – odpowiedział, po czym pocałował go krótko jeszcze raz i wyszedł.

To był moment, w którym Louis najprawdopodobniej miał go zobaczyć po raz ostatni. Nie wiedział, co przyniosą kolejne dni, czy nawet godziny, wiedział jedynie, że musi zabrać swoją rodzinę do Ameryki i tam odnaleźć państwa Stylesów.

Kilka dni później był już w Anglii i czekał na statek do Nowego Jorku. Po drodze zauważał, jak wielu rzeczy zapomniał, pakując się w pośpiechu. Przez to wszystko nie wiedział nawet, czy rodzina Harry'ego będzie poinformowana o ich przybyciu, musiał jednak poradzić sobie i dowieźć tam bezpiecznie swoje rodzeństwo. Z tego, co się orientował, powinny mu na to wystarczyć jego oszczędności połączone z pieniędzmi, które dał mu anglik. Co chwilę gorączkowo sprawdzał, czy nadal ma w kieszeni zwitek papieru z adresem, który i tak znał już na pamięć. Tylko dla najmłodszej dwójki ta podróż była wielką atrakcją, reszta zbyt dobrze rozumiała, co się dzieje. Wszyscy wokół mówili o tym, co teraz ma miejsce tam, gdzie byli jeszcze kilka dni temu, krwawe walki i ewakuacja Brytyjczyków była w tej chwili najgorętszym tematem. Jedynie Charlotte wiedziała, co mógł czuć Louis, który łapczywie chwytał każde słowo przechodniów, licząc, że gdzieś wśród nich znajdzie informacje o tym, co stało się z Harrym. 

Love is warOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz