Rozdział 9

210 33 2
                                    

Gdy otworzyliśmy oczy, wszystko wokół już było inne. Pierwsze co nas uderzyło to chłód. Podłoże było chwiejne, śliskie. Stanęłam pewniej na nogach by się nie wywalić do śniegu. Staliśmy na zamarzniętym stawie. Rozejrzałam się. Las obsypany śniegiem. Popatrzałam na Karona. Dalej ściskał moją rękę. Najwyraźniej trzymał ją tylko po to by nie upaść. Ścisnęłam jego dłoń mocniej. Znam ten ból, wiem jakim jest się słabym po przeniesieniu, tym bardziej, gdy ktoś robi to po raz pierwszy. Wzięłam jego rękę na ramiona i przeszliśmy chwiejnym, ostrożnym krokiem do drzewa. Usiedliśmy w nieskazitelnie białym śniegu.  

Karon odetchnął głęboko. Pomimo tego zaraz poderwał się, chcąc udowodnić, że nie jest taki słaby. Sprowadziłam go z powrotem pod drzewo ciągnąc za wciąż nierozłączoną rękę. 

- Odpocznij. - nakazałam. 

Dlaczego udaje silnego skoro dobrze wie, że jest słaby? Ech ci faceci, Synir też tak robił.

Słyszałam jego płytki i ciężki oddech. Otworzył usta by zaczerpnąć więcej powietrza. Zachowywał się jakby przebiegł 50 kilometrów. Chociaż nie był czerwony ani spocony. Nawet się mu nie dziwię. 

- Jak ty to... - przeszkodził mu wdech – wytrzymujesz? - wydech.

- Przyzwyczajenie - odparłam. - Poczekamy aż będziesz w stanie iść. 

- Yhm. - mruknął krzywiąc się. 

Oparłam głowę o pień drzewa. Mój oddech również był przyśpieszony, jak i bicie serca. Też się zmęczyłam. Ale jak już mówiłam minione kilkanaście lat pozostawiło po sobie doświadczenie. 

Nie wiem ile tak siedzieliśmy. W końcu jednak Karon opanował zmęczenie. 

- Możemy iść. - powiedział normalnym, nie zdyszanym głosem.

- Na pewno? - zapytałam nieprzekonana. 

- Tak.  

Wstałam. Ręką którą wciąż trzymałam splecioną z jego dłonią podciągnęłam go do góry, pomagając mu wstać. 

- Jak się czujesz? - zapytałam. 

- Lepiej. - odpowiedział. - Wiesz, nie musisz się tak o mnie martwić. 

- Muszę, jesteś prawie moim bratem. - odparłam puszczając jego rękę. 

- Skoro tak stawiasz sprawę, to czemu nie. - rzekł uśmiechając się lekko. 

- Ehe, tylko się za bardzo do tego nie przyzwyczajaj. - mruknęłam rozbawiona zakładając kaptur. 

- Heh. A wiesz co, już nawet zacząłem. - uśmiech nie schodził z jego twarzy. 

Poszliśmy ścieżką do wyjścia z lasu. 

- Życzę powodzenia młodziku. - mruknęłam ironicznie, wciąż rozbawiona. 

Zaśmiał się krótko. 

- To, że są pomiędzy nami 3 lata różnicy nie znaczy, że masz mnie tak nazywać. - odparł.  

- Nie zgodzę się z tobą. - uśmiechnęłam się chytrze. 

- To już twój problem. - wyszczerzył się, ale zaraz mina mu zrzedła - Wiesz jest jeszcze taki jeden, mały problem. 

- Jaki? - zapytałam wyczuwając, że to już nie żarty. 

- Moje ubranie nie jest stąd i mam tylko nóż. 

CorvusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz