Rozdział 11

237 33 2
                                    

Drugi dzień. Kilka godzin przed starciem. Wynajęłam mały pokój w całkiem przyjemnej gospodzie. Dziwne ile można było znaleźć w tej sakiewce. 

Co teraz robię? Siedzę sobie na dachu gospody, patrzę na ulicę pode mną, oraz ostrzę ostrza. O czym myślę? O wielu sprawach. Na przykład o Corvusach, Demi, Karonie i stworzycielu. Myśli nie dają mi spokoju. To wszystko stało się tak szybko. Aż trudno uwierzyć, że to prawda. Myślę o Karonie... tak bardzo za nim tęsknię. Myślę o strażnikach stojących przed moim pokojem, pilnują bym ukradkiem nie uciekła. Myślę też o jutrzejszej walce. Nie mam pojęcia czym posłużą się ci dwaj wojownicy. Trzeba by sprawdzić...

Schowałam ostrza do butów. Położyłam nogi na spadzisty dach. Zjechałam trzymając rękę z tyłu. Nogi nagle straciły oparcie, złapałam się szybko krawędzi dachu, siła impetu popchnęła mnie w stronę otwartego okna mojego pokoju, puściłam dach i wleciałam do niego, przeturlałam się po podłodze, po czym wstałam lekko. 

Na dzień dobry zobaczyłam triklopa wchodzącego do pokoju. Minę miał zaciętą. Nie był zbyt potężnie zbudowany, ale mógł być szybki. 

- Czego tu szukasz? - rzuciłam oschle. 

W jego dłoni coś błysnęło. Nie, zapewne nie prezent na urodziny. Mój instynkt zareagował automatycznie. Nie myślałam o tym, ruchy były wyćwiczone, mięśnie reagowały same. W jednej chwili zrobiłam unik przed śmiercionośnym pchnięciem noża. Wyprostowałam się patrząc ze spokojem na istotę. Wyjęłam swoje ostrze z buta i rzuciłam w triklopa. Również zdołał się uchylić. Wyjął szablę jednym płynnym ruchem. Ja sięgnęłam po bułat. Obydwoje nie spuszczaliśmy z siebie wzroku. Okrążaliśmy powoli pokój szukając jak najlepszej sytuacji do pokonania przeciwnika. Spojrzałam mu w dwoje oczu. Jak to mówi stare dobre przysłowie, oczy zawsze cię zdradzą. Zobaczyłam w nich rosnącą adrenalinę. Wykonał nagle ruch szablą w moją stronę. Obroniłam się bułatem, obracając go w bok, pozwalając by szabla przeciwnika ześlizgnęła się po płazie bułatu, a napastnik poleciał za swoim impetem. Kopnęłam go w tyłek a ten upadł na podłogę. Nadepnęłam jego nadgarstek mocno, a ten z jękiem bólu puścił szablę. Kopnęłam ją drugą nogą daleko w czeluście pokoju. Spojrzałam na triklopa. Chwyciłam go za kołnierz i podniosłam. Przyłożyłam go plecami do ściany.  

- Kim jesteś? - zapytałam zimno. 

Przez jakiś czas nie odpowiadał, potem jednak zdołał coś wykrztusić. Wyraźnie się bał. 

- Mam na imię Teran. - wykrztusił. - Proszę nie zabijaj mnie. Nie jestem tu z własnej woli...

Patrzałam mu w oczy. Nie kłamał, albo był bardzo dobrym kłamcą. Wiem, że już od nowożytności inne rasy zaczęły być zniewalane i zabijane przez ludzi. W dodatku bał się. Więc zapewne nie kłamał. 

- Kto cię przysłał? - zapytałam spokojnie. 

- Mój pan... - odpowiedział.

- Bo dużo mi to mówi. - mruknęłam nie zadowolona. 

Bardziej przycisnęłam go do ściany. 

- Chciał się ciebie pozbyć, ten od pojedynku... - wydukał, błądząc oczami w popłochu (tak, wszystkimi trzema)

- A, ty.... Służysz mu? - spytałam nadal go nie puszczając. 

- Tak. - powiedział niepewnie, i pośpiesznie dodał: - Ale nienawidzę go...

Zmarszczyłam brwi. No jasne. Władca jest bardzo surowy, poddani za nim nie przepadają. Służą mu ze strachu o własne życie. Ten wyraźnie nie chce mu służyć, tym bardziej, że nie jest człowiekiem. Pomimo oczywistego faktu, zapytałam spokojniej: 

CorvusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz