Rozdział 2

514 51 3
                                    

Chyba przysnęłam siedząc nadal na krześle, podczas pakowania się Synira. Jak zawsze śniło mi się to samo. Zapiski, rysunki, często bardzo stare, wszystkie dotyczące mojego stworzenia, tak przynajmniej sądzę. Widziałam też obrazy które kiedyś pokazali mi naukowcy. To byłam ja, od zarodka aż po trzynastolatka. Przebywałam jeszcze wtedy w kopule. Nie wiesz o co chodzi? Wyjaśnię ci już niedługo.

Poczułam szturchanie w ramię powoli dochodzące do mojej świadomości. Otworzyłam niechętnie oczy mrugając. Zobaczyłam przed sobą twarz Synira. 

- Już..? - zapytałam zaspana.

- Tak. - powiedział szybko, usłyszałam w jego głosie lęk. - Musimy stąd uciekać. Właśnie ktoś wszedł do oberży i szuka ciebie. Pewnie tamci co chcieli cię powiesić. 

Mruknęłam coś niezrozumiałego dla niego w odpowiedzi, czym było: „Cholera z nimi” 

- Nie zamaskowałaś śladów? - zapytał zaskoczony. 

- Może tak może nie. - odparłam nie chcąc przyznać się do błędu - A teraz spadajmy. 

Wstałam. Przez chwilę patrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi. 

- To znaczy chodźmy już. Tak się u mnie mówi „spadajmy”.

Podeszłam do okna.

- Wiesz nigdy nie zrozumiem waszego języka, ani dialektu. W ogóle nigdy o nim nie słyszałem. 

- Bo pochodzę z bardzo bardzo daleka, opowiadałam ci. A teraz chodź i nie hałasuj z łaski swojej.

Mruknął coś niezadowolony ale poszedł za mną dźwigając swój mały dobytek. 

Okna nie otwierały się. Nie chciałam go wybijać bo spowodowałoby to zbyt duży hałas. Wyjęłam jedno z ostrzy ze swojej kamizelki i podważyłam ramę okna. Może to coś da, może nie. Usłyszeliśmy głośny skrzyp i okno poleciało na nas. Szybko je złapałam i z tłumionym jękiem przeniosłam na ziemię. Było dość ciężkie. 

- Ał...- jęknęłam puszczając. 

Schowałam ostrze z powrotem. Wdrapałam się na parapet i opuściłam się w dół. Poszukałam nogami dobrego podłoża wśród starych sypiących się cegieł. Stanęłam i zaczęłam schodzić. Synir poszedł zaraz za mną. Strasznie hałasował. 

Stanęłam w końcu na ziemi. On zaraz po mnie. 

- Żyjesz? - zapytałam go, widząc jak się pochyla.

- Trochę mi nie dobrze. - wyznał mętnie. 

- Masz lęk wysokości?

- Że co? - zapytał nie wiedząc o co chodzi. 

Jaka w tym średniowieczu żyła ciemnota. 

- Nieważne...dasz radę iść? - spytałam szybko.

Pokiwał głową i się wyprostował.

- Tylko uważaj bo nie zamierzam cię nieść. - ostrzegłam.

Uśmiechnął się blado. 

Poszłam dalej. On za mną. 

- Mówisz, że na zachód? - zapytałam sięgając do kieszeni.

Przytaknął skinieniem głowy. Wyciągnęłam mały kompas. Synir popatrzał na to ciekawie. 

- To kompas? - zapytał. 

- Może. 

Schowałam szybko urządzenie z powrotem nie dając Synirowi się zastanowić. Wskazałam ręką kierunek w którym się udamy. 

CorvusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz