Epilog

186 29 1
                                    

Marny ze mnie Cantet. Domyślam się co by powiedział teraz mój ojciec. Nie byłby zadowolony.

Nie wiem co robić dalej. Od czasu gdy uwolniłem D.T... stałem się nikim. Siedzie teraz w swoim domku, w górach, gdzie nie byłem już od kilku lat. Żona już dawno mnie opuściła. Tęsknię, pomimo wszystko.

Powiedzieć ci jak było na początku? Pewnie mi nie uwierzysz, ale spróbować nie zaszkodzi. Sądziłem, że Corvusi i Canteci to postacie z legend, że po prostu nasza nowoczesna technika chce nowego odkrycia, jakim było przemieszczanie się w czasie. Potem dopiero, gdy D.T. była już dwa lata po wyjściu z kopuły... ojciec opowiedział mi o wszystkim. Powiedział, że tak naprawdę ja sam też jestem Cantetem i wszyscy naukowcy również. Opowiedział i wyjaśnił mi wszystko. Na początku go wyśmiałem. Potem jednak... wszystko okazało się prawdą. Na początku byłem temu podporządkowany, nie widziałem w tym nic złego, głównie dlatego, że ojciec nie przedstawił mi ciemnej strony Cantetów. Ale z czasem dowiadywałem się coraz więcej. Zaczęło mi się to nie podobać. Udając głupka, pozwalałem by Denin powoli poznała prawdę. Pozwoliłem jej nawet na ucieczkę. Wszystko jednak się wydało gdy pomogłem jej w stanie zagrożenia życia. Nie uwierzyli bajeczkom, że mnie pobiła i uciekła. Od razu mnie wywalili. Od tamtego czasu mieszkam tu, nie wiedząc co będzie dalej.

Nagle usłyszałem cichy łopot skrzydeł. Spojrzałem tam zmęczonym wzrokiem. Spodziewałem się wrony, nawiedzającej mnie od czasu do czasu i przypominającej mi o złej przeszłości. Jednak co zobaczyłem? Całkowite przeciwieństwo. Białego kruka. Przez chwilę sądziłem, że mam halucynacje. Nie dowierzałem. Jednak zaraz wstałem i podszedłem wiedziony nikłą nadzieją albo głupotą.

Kruk patrzał na mnie inteligentnymi oczami. Westchnąłem cicho, zrezygnowany.
-
Już nie nadaję się nawet na twojego niewolnika - szepnąłem niby to do kruka, niby do siebie.
Kruk odleciał tak szybko jak się zjawił. Patrzałem za nim chwilę ze smutkiem. Wszystko straciłem. Nie mam nic.

Poszedłem do skromnej łazienki i spojrzałem w lustro. Moja samoocena uległa znacznym zmianom. Jest bardzo niska. Zarost którego nie goliłem od dłuższego czasu, tylko to podkreśla. Zacząłem wiązać włosy zamiast je ścinać. Mało mnie teraz obchodzi jak wyglądam. Jedyne co zachowuję, to higienę. Mniej też jem, piję i przebywam w towarzystwie innych, jeżeli nie wcale. Może w końcu popełnię samobójstwo? Przecież mam tylko wrogów, żadnych przyjaciół, nikogo. Niestety dalej jeszcze tli się we mnie uczucie, że będzie lepiej, że coś się w końcu stanie lepszego. I tak z każdym dniem, będzie lepiej... będzie lepiej...

Wyszedłem z łazienki po założeniu kamizelki. Zimno dziś. Chociaż może tylko mnie się tak wydaje? Na drzwiach zauważyłem małą kartkę. Zmarszczyłem brwi. Skąd ona się tu wzięła? Przecież niczego nie zamierzałem zapamiętać na jutro. Chyba, że coś mi umknęło. Zerwałem przylepioną kartkę. Było na niej napisane: Wyjdź tylnymi drzwiami.

Zmarszczyłem mocniej brwi, nie rozumiejąc. Może ktoś łaskawie chce się mnie w końcu pozbyć z tego świata? Wyjdę i dostanę kulkę w głowę?

Poszedłem tam i tak nie mając co robić. Popchnąłem mocno drzwi, nie bojąc się tego co za chwilę ujrzę. Najpierw usłyszałem krakanie kruka, stojącego przede mną i zlewającego się z otaczającym go śniegiem. Później zobaczyłem... nie, nie mogłem w to uwierzyć. To nie możliwe. Poczułem jak moje oczy zaszkliły się niekontrolowanie.

Podbiegłem do Denin najszybciej jak umiałem i przytuliłem ją mocno, z tęsknotą, z całej siły jaka mi została.
-
Tato... - powiedziała cicho przytulając mnie.
-
Denin...
W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia. Spojrzałem na jej wydoroślałą twarz. Nie było jej kilka ładnych lat. Miała pełno blizn i jeszcze nie zagojonych ran. Oczy miała zaszklone. Zapewne myślała, że najpierw zamiast ją przytulić to zabiję.
- Dlaczego tu jesteś? - zapytała.
Czułem jak stara się nie rozpłakać, jak jej tors wędruje wysoko w górę i w dół. Czyżby też za mną tęskniła?
- Wyrzucili mnie... - wyznałem z goryczą.
Skrzywiła się. Niadal nie wypuszczaliśmy się z ramion. Nastała długa chwila milczenia. Przerwała ją pierwsza:
- Tak więc możesz pomóc Corvusom? - zapytała z nadzieją patrząc mi w oczy.
Patrzałem na nią przez chwilę. Po jej stanie mogłem wnioskować, że prowadzą wojnę, ach... nawet po jej oczach było to widać. Śmierć, ból, rozpacz ale i radość.
- Oni nie przestaną szukać i zabijać - szepnąłem nie wiedząc czemu.
- Wiem. Szkoda, że nie da się nawiązać pokoju... - westchnęła ciężko, odwracając wzrok.
- Tak... ale pomogę - odpowiedziałem i przytuliłem ją znów. 


CorvusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz