Rozdział 22

212 28 0
                                    

Trening niemożliwie się ciągnął. Było ciężko, Merlin praktycznie nie dawał mi wytchnienia. W końcu padłam na materace, dysząc ciężko.
- Możesz odpocząć, masz godzinę do spotkania - pozwolił Merlin, po czym się skrzywił - I weź kąpiel, cuchniesz.
Warknęłam pod nosem przekleństwo, widząc kątem oka jak się oddala. Uniosłam się na łokciach. Spojrzałam pod siebie. Materac był mokry, nie mówiąc już o tym jak strasznie śmierdziałam potem. Usiadłam powoli, oddychając głęboko przez nos. Mięśnie były spięte, bolące i zmęczone, ale pomimo tego psychicznie czułam się dobrze. Mogłam się trochę odstresować i uspokoić. Przynajmniej na jakiś czas. Podejrzewam, że zaraz i tak to wszystko wróci. Nigdy się od tego nie uwolnię, choćbym nie wiem ile bitew stoczyła i ile bym odniosła ran... niepokój, ciągle mi towarzyszy. Niepokój przed przyszłością. I tęsknota. Do stworzyciela i nieżyjącego już Karona... nie potrafię ich zapomnieć. Po prostu nie mogę.

W końcu zeskoczyłam z góry materaców z cichym jękiem. Poczłapałam wykończona do szatni, która znajdowała się na końcu sali. Tak daleko...
Demi truchtała obok mnie, dodając mi otuchy. Zdawała się nie być w ogóle zmęczona.
- Jak ty to robisz? - wysapałam do niej zaskoczona.
Ona tylko spojrzała na mnie niewinnym wzrokiem. Westchnęłam ciężko, kręcąc głową.
Weszłam do szatni a potem do łazienki, zamknęłam drzwi i zrzuciłam z siebie przepocone ubranie. Weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę. Zimna. Przeszedł mnie dreszcz i zamknęłam oczy. Byłam cała nagrzana więc skok temperatury nieco mną wstrząsnął. No cóż... trudno. Wykapałam się i umyłam włosy. Muszę je kiedyś ściąć, przeszkadzają mi.

Krople głaskały przyjemnie moje ciało. Mała rzecz a cieszy. W końcu odcięłam dopływ wody. Sięgnęłam po ręcznik i wytarłam się mało dokładnie. Chciałam jeszcze zachować to orzeźwiające zimno. Wyszłam spod prysznica i spojrzałam z obrzydzeniem na moje cuchnące ciuchy. Śmierdziały bardziej niż przedtem. Choć może tylko mi się tak zdawało. Obok w niewyjaśnionych okolicznościach leżały czyste ubrania.

Podeszłam do lusterka. Poszukałam szczotki i rozczesałam moje rozczochrane włosy. Bolało ale to nic. Lekkie wkroczenie suszarki (Corvusi, widać, ukradli też to urządzenie, cóż odrobina wygody nigdy nie zaszkodzi). I włosy już tylko wilgotne związane gumką. Wyszłam z łazienki. Czekały tam na mnie lekkie, wysokie buty z miękkimi podeszwami, też czarne. Naciągnęłam je na stopę i nogawkę.

Zdziwił mnie fakt, że praktycznie cały ubiór wydawał się jak ściągnięty z około moich czasów. Może to konieczne na spotkanie? Szybko się z tym uporali.

Rozejrzałam się. Nikogo nie było, a jednak czułam czyjąś obecność. Niepewna, zarzuciłam kaptur na głowę. Hah odruch, no cóż. Poszłam w stronę wyjścia. Uczucie stawało się coraz silniejsze i nachalniejsze. Zmarszczyłam brwi. Czego ja się boję? Swojej wybujałej wyobraźni? Ledwie widocznie pokręciłam głową i nasunęłam mocniej kaptur na głowę. Ruszyłam pewnym krokiem do wyjścia.

Mój wzrok przyciągnęło ciche krakanie. Znałam je bardzo dobrze. Albis. Leciał w moją stronę ze ścianki wspinaczkowej. Wykrzywiłam wargi w półuśmiechu. Wystawiłam do niego rękę. Przycupnął na niej chętnie. Patrzałam na niego z podziwem. Zawsze tak patrzę, nawet nieświadomie. Nie ma się czemu dziwić. Jest wyjątkowym i pięknym ptakiem.
- Idziesz ze mną? - zapytałam, co dziwne poważnym tonem.
Pokiwał łebkiem. Nie zdziwiło mnie, że rozumie mowę. Widziałam już jego większe wyczyny, a więc resztę, chyba przyjmę ze spokojem. Choć pewnie jest tego jeszcze wiele.
Ruszyłam dalej do wyjścia. Założyłam broń która czekała tam na mnie, po czym poszłam pod górkę. Albis leciał obok mnie lub siadał na ramieniu albo głowie, za każdym razem wywołując mój ledwo widoczny uśmiech. Pchnęłam drzwi na końcu korytarza. Wyszłam. Byliśmy z powrotem w zakurzonej bibliotece.

CorvusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz