Minął kolejny dzień. Demi potrafi połowę alfabetu. Uczę ją już wypowiadać najprostsze słowa. Jak: Ala ma kota, a pies ma... czy jak to tam leciało. W każdym bądź razie...
Dzień zapowiadał się nudno i, że skończy się na dokończeniu alfabetu przez Demi, oraz odrętwieniu mojej nogi. I cóż, faktycznie doszłyśmy do ¾ alfabetu. Ale teraz nie o tym. Wpadłam na pomysł, aczkolwiek na początku wydawał mi się nikły do spełnienia, ale być może, kto wie? Może jednak się uda?
Zagłębiając cię w temacie: Zauważyłam wczoraj i dzisiaj rano pod oknem naszej celi krasnoluda. Po prostu sobie siedzi. Nie wiem, czy jest przyjazny, wrogi, czy neutralny. Ale gdyby się pojawił dziś jeszcze raz i udało mi się z nim porozmawiać byłoby świetnie.
Zapewne zapytasz: Dlaczego nie użyjemy magii skoro Demi potrafi czarować? Odpowiem tak: Demi z tego co się dowiedziałam jest jeszcze w połowie nowicjatu, poza tym nie ma wystarczającej ilości mocy. Ta cela ją jej pozbawia, została specjalnie zaprojektowana dla więźniów o magicznych umiejętnościach. Nie może się też przez to zamienić w wilczycę.
Usłyszałam jak strażnik odsuwa otwór w kratach, przez który dawał nam jedzenie. Czas na obiad. Wsunął do środka dwa talerze z... w każdym razie z czymś co miało przypominać zupę. Spojrzałyśmy tam. Dziewczyna poraczkowała do miski. Wzięła ją w ręce, włożyła łyżkę i zaczęła łapczywie jeść. Gdy po krótkim czasie zjadła swoją porcję, popatrzała to na mnie, to na drugą miskę, to znowu na mnie. Przez chwilę nic nie mówiła, widziałam, że chce coś powiedzieć. Nie przerywałam jej, niech ćwiczy.
- Nie? - zapytała wskazując na miskę.
Patrzałam przez chwilę ma miskę. No dobra mogę spróbować. Już i tak wystarczająco długo mój żołądek narzeka na brak pożywienia. Poraczkowałam do miski ciągnąc za sobą ranną nogę. Wzięłam ją w dłonie. Łyżka była w środku. Zaczerpnęłam trochę płynu na nią i włożyłam do ust. Zaraz wszystko to co spróbowałam połknąć, wyplułam na podłogę. To coś smakowało jak doświadczona opona terenówki, sok z cytryny, przeterminowany karmelek, i trochę starego oleju do smażenia. Zasłoniłam usta dłonią by nie zwymiotować. Po raz pierwszy w życiu zadam pytanie: Po jaką cholerę naukowcy wyostrzyli mi zmysły?!
Spojrzałam na Demi. Ta najwyraźniej była rozbawiona. Poklepała mnie po ramieniu jakby chcąc powiedzieć: „Przyzwyczaisz się." Pokręciłam głową.
- Nie... raczej nie... - mruknęłam cicho, hamując torsje.
Znów powstrzymałam się od zwymiotowania, choć i tak nie miałam czym.
Położyłam miskę z powrotem i nagle usłyszałam ciężkie kroki w korytarzu. Spojrzałam przez kraty. Na razie nikogo nie było widać. Zaraz jednak stanęła przed nami wysoka smukła postać kobiety w spodniach. Dość obcisłych spodniach. Ciekawe, nowożytność i spodnie na kobiecie. Patrzała na mnie z pogardą i szyderczym uśmiechem.
- Jak nisko upadł dwunasty Corvus... - wycedziła.
A więc Cantet. Przede mną stoi cantetka i patrzy na to jak zaraz zwymiotuję swój obiad. Hm...w sumie to... Kobieta odskoczyła gdy zobaczyła, że jej buty i nogi od kolan w dół są całe w moich wymiocinach wymieszanych z krwią. Niezbyt to schludne, ale teraz inaczej nie mogłam jej dokuczyć. Przynajmniej wyrzuciłam z siebie to co do niej czuję... i to coś wodnistego co strażnik śmie nazwać zupą. Ciekawe, że jeszcze to (chyba) jedzenie się nie rusza, to jest dopiero cud.
Spojrzałam z chytrym uśmiechem na cantetkę ocierając usta rękawem. Usłyszałam tłumione śmiechy za jej plecami.
- Jak śmiecie! - ryknęła oburzona. Spojrzała na strażnika. - Otwieraj to!
CZYTASZ
Corvus
Science FictionWitam. Jestem Denin Time. Tak, moje nazwisko to czas. Czemu? Może zacznijmy od początku? Naukowcy stworzyli mnie za pomocą genów różnych ludzi. Sprawili również, że przemieszczam się w czasie. Miałam być idealnym zabójcą. Miałam eliminować każdego...