Rozdział 28

893 34 12
                                    

Ostatkami sił zdołałam wyprowadzić Lewisa z klubu. Z każdym rokiem czuł się coraz gorzej, co absolutnie nie ułatwiało mi zadania szczególnie będąc lekko wstawioną i na wysokich obcasach. W takich ekstremalnych sytuacjach, kiedy adrenalina przerasta twoje logiczne myślenie rzeczy, które jesteś w stanie zrobić zwiększają się kilkukrotnie. Wychodząc na ulicę w błyskawicznym tempie, do zakrwawionego, słaniającego się na nogach Lewisa podskoczyła pierwsza z ekip ratunkowych, która na szczęście zdążyła dotrzeć. Kontem oka widziałam jak wkoło zbierają się gapie i jak ludzie w popłochu starają się uciec jak najdalej.
Ekipa ratowników przejęła Hamiltona i zaprowadziła go do karetki. Przerażona absolutnie nie dbałam o siebie i swoje zdrowie. Mimo, że Brytyjczyk był już w rękach specjalistów, a cały ten koszmar się skończył z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, a ja, coraz bardziej się o niego martwiłam.

- Proszę ze mną, opatrzę panią. - w towarzystwie ogromnego hałasu i zamieszania usłyszałam troskliwy damski głos. Dookoła było tyle bodźców sprawiających, że czułam się niczym jak na karuzeli, która nie pozwala zorientować się w przestrzeni. Zwróciłam wzrok ku drobnej brunetce nie do końca wiedząc czego ode mnie chce.

- Nie, nie trzeba. - odmówiłam próbując wdrapać się do karetki, w której na noszach leżał Hamilton. Z jego śnieżnobiałej koszuli zostały zakrwawione strzępki. W całkowitym amoku i dezorientacji przypatrywałam się działaniom dwóch mężczyzn.

- Krwawisz. Pozwolisz? - ta sama brunetka, chwyciła moją lewą dłoń. W tym tym momencie drzwi karetki się zamknęły a pojazd ruszył. Spojrzałam na swoje ręce, które znajdowały się w delikatnym ujęciu kobiety. Obie były zakrwawione. Dolna część mojej białej, krótkiej sukienki również nie była w idealnym stanie. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego co się dzieje spojrzałam z przerażeniem na kobietę.

W drodze do szpitala stan Hamiltona nie ulegał zmianie. Mężczyźni rozmawiali ze sobą językiem, którego absolutnie nie rozumiałam. Bałam się, że ich  spokój to tylko efekt wieloletniego doświadczenia zawodowego. Pani ratownik względnie obmyła moje dłonie i nakleiła na nie plastry. Zaklejone rany nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Nie czułam bólu.

Lewis odwrócił głowę w moją stronę. Jego oczy jeszcze nigdy nie wyrażały tak wielu emocji jak teraz. Po plecach przebiegł mnie dreszcz a serce zaczęło bić szybciej. Chcąc dodać mu otuchy złapałam jego dłoń.

- Ty idioto. - wysyczałam ze złością, że z własnej woli się tak załatwił a przyszłość nadal była niepewna i niejasna. Uśmiechnął się krzywo po czym bezszelestnie, za pomocą dwóch słów wyznał mi miłość. W kącikach moich oczu zebrały się zły i powoli zaczęły spływać po policzkach. Mimo tego, że nasza znajomość powstała na bazie nienawiści i sarkazmu nie wyobrażałam sobie bez niego życia. W głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie on pewnie role by się odwróciły, albo nawet skończyłabym gorzej.

Karetka, w bardzo brutalny sposób zatrzymała się a drzwi otworzyły. Ratownicy wyciągnęli Hamiltona na noszach nadal okładając go kolejnymi warstwami opatrunku. Nie mogło być gorszej lokalizacji do wzięcia udziału w napadzie niż Abu Zabi. Nie szło dogadać się z kimkolwiek, a wszystkie możliwe napisy na tabliczkach wyglądały jak szlaczki dziecka w przedszkolu.

Zapłakana, zdenerwowana i wyglądająca jak jedno wielkie nieszczęście siedziałam na korytarzu czekając na jakąkolwiek informację o stanie zdrowia Lewisa. Sama do końca nie zdawałam sobie sprawy jakim cudem nic mi nie jest po tym jak spadł na mnie żyrandol składający się z miliona części. Przez pomieszczenie, w którym siedziałam co chwila przebiegał ktoś ubrany na biało, albo docierała kolejna osoba, która również tak jak my znajdowała się w klubie dzisiejszego wieczoru.

Nagle oświeciła mnie jedna myśl. A co jeśli kierowcy McLarena i Arielle również zdążyli wejść do tego lokalu? A co jeśli im też coś się stało? Musiałam się z nimi skontaktować. Odruchowo chwyciłam za torebkę i dopiero wtedy, niczym w filmie uderzyła we mnie scena kiedy po otrzymaniu od przyjaciela wiadomości schowałam telefon i rzuciłam nią na kanapę naszej loży. Wypuściłam głośno powietrze i w niemocy odchyliłam głowę. Jedyny numer jaki znałam na pamięć należał do Charlesa. Z jednej strony nadal był moim bratem, ale z drugiej nie wiem czy chciałabym go tutaj zobaczyć i słuchać o tym jak bardzo Hamilton narażał mnie na niebezpieczeństwo. Tocząc bitwę w swojej głowie za i przeciw poderwałam się aby zaczepić jedną z pielęgniarek i prosić o jedno połączenie z jej telefonu.

Zaczepiając kobietę nie sądziłam, że tak trudno będzie mi się z nią porozumieć. Zakryłam dłonią twarzy tak jakby miałoby mi to pomóc w znalezieniu jakiegoś innego sposobu. Kiedy podniosłam wzrok z powrotem na zdezorientowaną pracownicę szpitala za jej plecami niczym duchy pojawiły się te osoby, których obecności jednak bardzo potrzebowałam. Widząc bladą twarz brata nogi mi się ugięły a łzy napłynęły do oczu. Niczym z procy wystrzeliłam w jego kierunku wpadając w niego z takim impetem, że byłam pewna, że oboje upadniemy na podłogę. Moje oczy zalały hektolitry słonej wody. Wtuliłam się w niego tak bardzo jak to tylko było możliwe. Opierając głowę na jego ramieniu poczułam zapach tak znanych mi perfum. Z każdym razem kiedy Charles przejeżdżał dłonią po moich plecach moje serce się uspokajało. Tak bardzo brakowało mi jego przez ten cały czas i mimo, że chciałam być na niego zła za to co mi zrobił nie potrafiłam.

Słysząc ciche pociąganie nosem odsunęłam się nieznacznie od torus brata. Patrząc w jego szkliste, zielone oczy wiedziałam wszystko czego nie był mi w stanie powiedzieć. Czułam jego ból i wstyd w związku z wypowiedzianymi słowami, jego strach o mnie i ulgę, że nic mi nie jest.

- Nie masz prawa robić tak nigdy więcej. - powiedział groźnie Lando ze złą miną i lekko zmrużonymi oczami. Nie wytrzymał długo w roli wkurzonego przyjaciela i objął moje ciało. - Masz szlaban na wychodzenie. - dodał równie poważnie a mi zrobiło się zdecydowanie lepiej na sercu. Zdałam sobie sprawę, że i tak długo wytrzymałam siedząc sama na tym korytarzu.

- Dobrze, że nic ci nie jest. - dodał z hiszpańskim akcentem Carlos również obejmując moje ciało. Oparłam głowę o jego tors i przymknęłam oczy. Ich obecność bardzo mi pomogła i uspokoiła. Na moment zapomniałam, że mój chłopak leży właśnie na sali operacyjnej i prawdopodobnie walczy o życie.

Siedzieliśmy na korytarzu opowiadając sobie wszystkie perspektywy z tego przerażającego wieczoru. Wszystkie wersje brzmiały niczym sceny z filmu akcji. Charles złapał mnie za dłoń a do moich oczu ponownie napłynęły łzy. Po tym jak powiedziałam co zrobił Lewis, mój brat nie wspomniał o nim słowem. Nie dopytywał, nie komentował co jednak trochę mnie niepokoiło.

Tłumacz w telefonie Arielle, nie był zbyt dokładny dlatego nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele od lekarza, który przyszedł poinformować nas o stanie zdrowia Lewisa. Z ogromną niepewnością wchodziłam do pokoi, który nam wskazał. Ręce drżały mi tak bardzo jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie obchodziło mnie nic innego niż to, żeby usłyszeć jego głos. Stałam nad łóżkiem patrząc na jego bark zaklejony opatrunkiem, kiedy z wielkim trudem i wysiłkiem podniósł powieki.

- Ty pieprzony dżentelmenie! - wyrzuciłam gdy spojrzał mi w oczy. Miałam ogromną ochotę soczyście mu przyłożyć za to jakiego stresu i strachu mi dostarczył. Hamilton pokazał rządek białych zębów. Czując jak gigantyczny kamień spada mi z serca pokręciłam głową.

- Też miło cię widzieć. - jego głos sprawił, że po plecach przeleciał mnie dreszcz. Jego śmiech to miód na moje uszy. Nachyliłam się nad nim i delikatnie zatopiłam palce w jego włosach po czym przesunęłam nimi po kilkudniowym zaroście. Tak spragnionego, wymarzonego pocałunku nie przeżyłam jeszcze nigdy w swoim życiu. - Może teraz w końcu sama powiesz to zdanie, którego tak bardzo unikałaś na balu? - powiedział zmęczonym głosem. Wypuściłam głośno powietrze przewracając oczami. Leżał na szpitalnym łóżku, tuż po operacji wyciągnięcia kuli z ciała a w głowie nadal miał same durne pomysły. Patrzył na mnie wyczekując aż spełnię jego prośbę.

- Tak. Pragnę cię. I kocham cię tak bardzo jak jeszcze nikogo na świecie. - powiedziałam na jednym wydechu jednocześnie niemiłosiernie się pesząc kiedy skończyłam. Wyznawanie uczuć, a przede wszystkim mówienie o miłości odkąd pamiętam było dla mnie bardzo trudne. Jednak widząc szczęście w jego oczach poczułam ciepło na sercu i fakt, że te słowa nie są rzucone na wiatr.


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 03, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wiem, że mnie pragnieszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz