Rozdział 13 (83)

276 8 12
                                    

"De suis homines laudibus libenter praedicant*"


"'Cause all I ever want is you to listen

Your voice, it seems so close yet so distant

I'm out here on my own, want your attention"

Somebody – Michael Rice


Patrzyłem na niego. Zachowywał się niczym małe dziecko, które dostało upragnionego cukierka. Był w euforii, do której pewnie się przyczyniłem, ponieważ poddałem się i okazałem słabość. Wreszcie widział mnie takiego, jakiego pragnął zobaczyć od zawsze. Sługę, który nie potrafi mu się postawić. Tak właśnie traktował swoich Śmierciożerców.

— Idziemy — nagle warknął, ciągnąc mnie boleśnie za ramię. Syknąłem cicho, protestując.

Nim zdążyłem coś powiedzieć, znaleźliśmy się w innym miejscu. Od tych przeskoków w czasie dostałem migreny, ale posłusznie szedłem za Tomem. Znajdowaliśmy się na jakiejś ruchliwej ulicy w mugolskim świecie. Zastanawiało mnie to, czego ten gad mógł tutaj szukać. W końcu mogole są tyle warci co nic. Miałem wiele pytań, ale po wcześniejszym zachowaniu Voldemorta wolałem milczeć. W końcu sam zacznie mówić. On zawsze mówi i mąci mi w głowie, a ja... chciałbym chwili spokoju.

Po kilkunastu minutach szybkiego marszu doszliśmy do jakiejś knajpki o jakże zachęcającej nazwie – Dark. Tak, właśnie tego pragnąłem w tym momencie... aby użerać się z podejrzanymi osobami. Weszliśmy do środka i moje obawy się niestety się potwierdziły.

Bar najprawdopodobniej nie był na liście ciekawych obiektów, a osoby, które tam przebywały, nie zaliczały się do przyjaznych. Może to źle, że oceniam ludzi po wyglądzie, a gdy spojrzałem na tych wielkoludów, przez moje ciało przeszedł dreszcz niepokoju. Lepiej było nie narażać się im, jeśli chciałoby się wyjść stąd żywym.

Rozejrzałem się po wnętrzu, by znaleźć współtowarzysza swej niedoli. Znalazłem go na końcu baru. A wraz z nim jego młodsza wersja, która dyskutowała z jakimś mężczyzną po prawej stronie. Stanąłem niedaleko, oczekując, że Voldemort wyjaśni, po co tak właściwie tutaj jesteśmy. Nie minęła minuta, a były Ślizgon zaczął mówić.

— Zniknąłem na dekadę. Wyjechałem z Wielkiej Brytanii, aby... — zamyślił się, jakby chciał znaleźć odpowiednie słowo — odnaleźć siebie. Wiem, może zabrzmieć irracjonalnie, ale właśnie tak było. Miałem wtedy jasny cel. Przez te dziesięć lat spotkałem wiele osób, a niektóre z nich bardzo mi pomogły się stać tym, kim jestem. Nie uwierzysz, ale to właśnie tutaj, w tym barze, w Amsterdamie, spotykały się wielkie umysły.

Rozejrzałem się ponownie. Nie bardzo mi to przypominało klub geniuszy. Już bardziej prawdopodobny byłby klub resocjalizacji dla byłych więźniów. Właśnie tak wyglądała większość obecnych tutaj gości – jakby przed chwilą opuścili mury więzienia i niejedno mieli na sumieniu. Wytatuowani i potężnie zbudowani patrzyli z niechęcią na innych.

— Wbrew pozorom, wielu czarodziei tutaj przychodziło. Wiesz, co najchętniej zwiedzają turyści w Amsterdamie? — pokiwałem przecząco głową. ֫— Dzielnicę De Wallen. I to właśnie tam się teraz udamy.

Muszę przyznać, że nie kojarzyłem tej nazwy i zupełnie nie spodziewałem się tego, co tam zastałem.

— De Wallen, mój drogi chłopcze, to dzielnica czerwonych latarni, która słynie głównie z... — uśmiechnął się upiornie — licznych domów publicznych.

Harry Potter i Szept Ciemności (Trylogia Superheroes)Where stories live. Discover now