Rozdział 34 - pikanteria

26 3 2
                                    


Perspektywa Klaudii

Fascynujące jest to, że na wskutek losowania, ledwie garstkę dni po rozpoczęciu dni dostałam przepustkę na wyjście na lody. Dostałam nawet drobne, co prawda od Ignacego, ale zawsze. Razem z grupą innych osób, mogłam przez trzy godziny chodzić po mieście. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie obecność mżawki. Nie miałam, pomysłu czemu na pustyni był deszcz, ale najwidoczniej tak mogło być. Zdaniem jakiegoś chłopaka mogło chodzić o to, że znajdowaliśmy się na granicy pustyni. Bez względu na to zdecydowanie mieliśmy pecha. Miasto, po którym chodziliśmy, było niewielkim miasteczkiem, przypominającym mi dawne czasy, pomimo tego, że mieszkałam w ogromnym mieście. Nawet widziałam kilka antygrawitacyjnych aut, większość z nich latała przy ziemi, ale przypominało to czasy przed Sakurą, odebrane niczym odcięte nożem. W mieście większości były domki, choć centrum miało trochę bloków. Większość budowli, podstała z kamienia, przypominającego piaskowiec, w porównaniu do metalowych szczytów, w których żyłam, takie miasto było mi całkiem obce, nowe i ciekawe.

Na szczęście deszczu było na tyle mało, że poza wilgotnymi włosami, niczego nie psuł. Powiedziałaby, nawet, że polepszał, bo dzięki niemu było trochę chłodniej i pochmurniej. Chociaż i tak od wszelkiego nosiłam zasłaniające wszystko ubrania. Lepiej byłoby trochę się przegrać, niż dostać udaru. Spacerując po mieście, słuchając ludzi mówiących w ich dziwnym i twardym języku, pomimo tego, że byłam o jakiś kontynent z dala od domu, sprawiało że czułam się normalnie. Prawie jakbym zapomniała o tym, że w zasadzie byłam mordercą, należącym do organizacji, składającej się głównie z nieletnich, pragnących dosłownie wzniecić wojnę, bliscy umierali na moich oczach i że wisiało, nade mną wiadomo prędkiej śmierci. Gdybym rok temu, powiedziała samej sobie o tym, jaka będzie moja przyszłość, pewnie bym nie uwierzyła. Nie mówiąc już o mnie cztery lata temu, przed wejściem Sakury. Nie przeszłoby mi nawet przez myśl, że będę mogła żyć w miejscu, będącym jednocześnie rajem dla technologii oraz piekłem dla duszy i indywidualności.

Dwa lata wcześniej, najpewniej, a nawet pięć miesięcy wcześniej nie sądziłabym, że byłoby mi dane jeść lody w Izraelu. Najpiękniejsze w tym wszystkim była okropna próba komunikacji między mną, Kazukim i sprzedawcą, nierozumiejącym nawet angielskiego. Znaliśmy łącznie sześć języków i żadnego nie mogliśmy użyć. Ostatecznie komunikowaliśmy się na migi. Było ciężko, ale naszą nagrodą były lody, coś, czego nie jadłam od bardzo dawna. Dostałam karmelowe, ciężko było mi powiedzieć, jakie miał Kazuki, widziałam jedynie, że jakieś czerwone. Pomyślałam, że najpewniej truskawkowe. To był moment gdy rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. To była tak zwyczajna pogawędka, że nie pamiętałam, o czym była. Dokładnie tak jak za pięknych czasów przed Imperium.

– Ej em... Kazuki. – Spojrzałam się na niego, pytając nagle.

– Hm? – on skupił wzrok na mnie się na mnie. Domyśliłam się, że zobaczył w moich oczach błysk – nie...

– Mogę spróbować twojego loda?

– No tak jakby – domyśliłam się, że chciał odmówić, postanowiłam więc skorzystać szybko z tego, że miał obawy przed słowem „nie". Myśląc, że jestem sprytna, polizałam jego loda. Nie spodziewałam się jednak ukrytej prawdy o nim. Spodziewałam się słodkiego truskawkowego smaku, to co mnie zastało, zadziwiło nawet moją duszę. Po moich ustach rozpłynął się słony smak, ale nie to było najgorsze. Najgorsze było drugie uderzenie... ostrość. Moja jama ustna zapłonęła. Co prawda jadłam już ostre rzeczy, ale to było niespodziewane. Zaczęłam kaszleć i usłyszałam śmiech Kazukiego. Pragnąc. by ból w ustach zniknął, zaczęłam doszukiwać się w myślach rzeczy, które wiedziałam o jedzeniu ostrego. Przypomniałam sobie o tym, że mleko łagodzi pieczenie. Najbliższą mleczną rzeczą był mój lód. Zatopiłam w nim swoje usta. Pomimo tego, że nie mieliśmy telefonów komórkowych, miałam przeczucie, że Kazuki mnie nagrywa. Puściłam loda i spojrzałam się na mojego chłopaka jak wściekły kot. Ktoś na ulicy spojrzał się na nas, jakbyśmy mieli zaraz skoczyć sobie do gardeł. Dla tego po prostu spojrzałam się w ziemię, żółty kamień był płaski i na tyle wilgotny, że mogłam zobaczyć w nim swoje odbicie. Byłam zwykłą, krótkowłosą blondynką. Przez ten cały czas, moje włosy trochę urosły. Moje zielone oczy wcześniej były radosne, głównie używałam ich do oceniania grafiki w anime i grach. Teraz wesoła zieleń, zdawała się być dojrzała, powiedziałabym, że lekko zgniła. Moja wcześniej opalona skóra, która tak bardzo odstawała od kanonu piękna, teraz zrobiła się bardziej blada. Być może jest to wynik wywołanego w szkole zaburzenia hormonów, być może wynik mniejszego wychodzenia na dwór. Jednak nie to było teraz we mniej najbardziej niepokojące. Najgorsza była ogromna rana na mojej twarzy. Kiedy ktoś się nią zajmował, byłam nieprzytomna. Widziałam jedynie, że miała na sobie dwa szwy, mogłam mieć nadzieję, że to były te modne rozpuszczające się w czasie. Pomimo tego, że rana nie została mi zadana w zbyt sterylnym miejscu, nie wyglądała na zakażoną. Goiła się dosyć dobrze. Ktoś, kto mnie wtedy opatrzył, musiał naprawdę się postarać. Przyglądałam się sobie dalej, ponownie patrząc się w swoje oczy, pomimo tego, że czułam się dobrze, radość w nich wydawała się znikać. To dlatego że widnieje nade mną widmo śmierci? Wiedziałam, że nie chodziło o to chodziło. Chodziło o nich.

W tej chwili złamałam ponownie swój mur psychiczny. Myśli o wszystkich umarłych, zawirowały w mojej głowie. Choć wiedziałam, że nic nie mogłam dla nich zrobić. Czułam, że zginęli przeze mnie. Chciałam to naprawić, ale nie mogłam. Chciałam dla nich dobrze, teraz nie ma ich wcale. Chciałam, choć na jedną chwilę, sprawić by wrócili do życia. Chciałam powiedzieć do nich ostatnie słowa. Nie mogłam uwierzyć, że ostatnim co powiedziałam do ojca, było to, że pomogę mu w biurze, do Sylwii obietnicę, której nigdy nie dotrzymam. Najbardziej nienawidziłam jednak tego, jak Teodor zmarł myśląc, że go zdradziłam, myśląc, że chciałamby umarł. Pomimo tego, że za ich życia zależało mi na nich w różnym to stopni, ich śmierć bolała prawie tak samo.

– Klaudia? – Kazuki powiedział zaniepokojony. Wtedy też zdałam sobie sprawę, że zaczęłam płakać. Łzy leciały z moich oczu jak z kranu.

Nie odpowiedziałam na jego słowa. Po prostu dalej płakałam. Za to wszystko, co spotykało mnie, cos potykało rebelię, co spotykało nas wszystkich. Słone krople całkowicie zamoczyły moje wilgotne już policzki. Część łez wpadało w mojej rany, powodując pieczenie, ale nie zważałam na to. Liczyło się wtedy tylko to całe cierpienie, którego musiałam doświadczać. Nie obchodziło mnie to, że wyglądałam, jakbym rozpłakałam się od ostrego. Jeśli Kazuki nie domyśliłby się, że chodziło o coś więcej, to byłby jego problem.

Jednak wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego. Kazuki nagle złożył na moich ustach pocałunek. Było to tak nagłe i w tej sytuacji tak zaskakujące, że przez zdziwienie moje łzy przestały lecieć. To uczucie było jednocześnie słodkie i pikantne (najpewniej przez to, że jadł przed chwilą lody o smaku papryki chilli). Chociaż było to ledwie muśnięcie warg, czułam jakby trwało wieczność. Nie rozumiałam, co się właśnie stało i nie wiedziałam, czemu zrobiłam to samo, przy okazji tuląc się do niego. Pocałunek załatał dziurę w tamie, oddzielającej mnie od załamania. To zaskakujące, że to mogło mnie tak łatwo uspokoić.

Chociaż byłam wtedy jak słodka dziewczynka, w moim umyśle pojawiła się jedna myśl. Chciałam zabić tych, przez których musiałam przechodzić przez ten cały syf.

 Ostra scena xD

Sakura:  Dominacja [sᴋᴏɴ́ᴄᴢᴏɴᴇ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz