Rozdział 10 - Stalker

104 38 5
                                    

Perspektywa Kazukiego

To było dość zwyczajne popołudnie, trzeciego dnia mojej pracy w tej szkole. Nie spodziewałem się że to będzie takie bezsensowne. Te dzieciaki dosłownie pilnują same siebie, moja rola jako strażnika porządku, który powinien pilnować standardowych strażników, została zabrana przez nauczycieli. Moim jedynym zadaniem było chodzenie po korytarzu i groźne wyglądanie w moim czarnym, nowoczesnym uniformie, z dodatkowymi miejscami na broń usypiającą, tłumiącymi dźwięk kroków butami i ozdobnymi kojcami na nogach. Jak widać robiłem za ozdobę.

W pewnej chwili jednak okazało się że na coś jestem potrzebny. Zauważyłem że dwójka uczniów w szarych mundurkach, chłopak około czternastu lat i dziewczyna około dwunastu, próbowali uciec ze szkoły oknem. Gdyby to było takie proste.

- Stop! - krzyknęłem gdy tylko zobaczyłem jak próbują wystartować nogi za okno - gdyby to było takie proste, już każdy by to biegł - jestem prawie pewny że pomyliłem wyrazy...

- Nie! - krzyknął chłopak.

- Przypominam że w waszych żyłach krąży truciuzna... poza tym - nim zdąrzyli cokolwiek zrobić, przy pomocy mojego pistoletu usypiającego strzeliłem do nich odprowadzając ich w krainy porfeusza - to okno powinno zostać zespawana... - burknąłem do siebie. Postanowiłem że nie przekażę tego wybryku dalej. Będę udawać że to się nie wydarzyło. Po prostu wyciągnę klamkę... tak będzie prościej.

Nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić, zdecydowałem się pójść do biura dyrektora tej szkoły. Moje chodzenie tam nie miało sensu, ale mogłem dostać trochę dobrej herbaty. Jednak na mojej drodze, ku herbacianej przystani stanęła uczesana w dwie kitki, żująca lizaka przeszkoda. Była to Tosia o nieznanym nazwisku, jedna z dwóch najlepszych uczennic tej szkoły (uczennic nie uczniów), będąca także dziewczyną która czały czas zawracała mi głowę.

- Siemka Kazuki-kun! - powiedziała do mnie po japońsku, jak do kolegi i zaczęła podchodzi do mnie, na swych nogach odzianych w długie, różowe, kropkowane skarpetki.

- Tosia-san... czego chcesz?­ ­-spytałem. Czy ona naprawdę musi mieć tak mało szacunku? Znamy się dwa dni, a ona już przeszła na moje imię, bez pozwolenia*.

- Wiesz że ja wiem o tym - powiedziała sztucznie słodkim głosem. Czemu jej akcent musi być taki okropny?

- Eh - westchnąłem ­- co wiesz?

- To wiem - wyciągnęła z kieszeni spódnicy różowy, ozdobiony kryształkiem aparat i pokazała mi film, na którym ignoruję ucieczkę uczniów ­- to straszne! Oni próbowali uciec, a ty nie wyciągnąłeś z tego żadnych konsekwencji! - powiedziała pseudo dramatycznym głosem.

­­- I tak mają już ciemne uniformy, jak jeszcze miałbym ich ukarać? - będzie próbować mnie szantażować?

­- Co jeśli powiedzą kolegą że próba ucieczki nie jest już karana? Wiesz jak to może się skończyć? - ciągnęła swój dramatyczny monolog dalej ­- a jeśli... no nie wiem... ktoś dowie się że to pan maczał w tym palce? ­- tak jak myślałem..­.­­

- Tosia-san... próbujesz mnie szantażować, prawda?

- Kto wie - zabrała aparat sprzed moich oczu - ale jeśli podasz mi trochę odpowiedzi do sprawdzianu, mogę usunąć to nagranie - przybliżyła się do mojej twarz ­- wiem że masz do nich dostęp. To będzie nam obydwu na rękę, ty stracisz dowód na twoje zaniedbywanie obowiązków, a ja zyskam kilka przydatnych informacji! - patrząc na jej pewność siebie, zapewne nie byłem pierwszy strażnikiem, na nawet strażnikiem pokoju, który był przez nią szantażowany. Jednak nie ze mną te numery.

- Rozumiem... jednak - wykorzystując fakt że nie skupiała się na ręce a aparatem, po prostu wyrwałem jej sprzęt - doszły mnie słuchy że fotografowałaś nieodpowiednie rzeczy, jestem zmuszony skonfiskować to urządzenie. -Zablefowałem, schowałem aparat do głębokiej kieszeni mojego uniformu i zacząłem ponownie kierować się do gabinetu dyrektora. Szantaż. To by wyjaśniało czemu dziewczyna, nie będąca z Sakury, posiada tam wysokie nauki w nauce. Każdy przecież wie, że tylko Sakurajczycy są w stanie osiągać prawdziwe sukcesy. Taką już mamy naturę. Patrząc na jej zachowanie, jestem pewien że nie byłem pierwszy, jak widać trafiła kosa na kamień. W końcu, patrząc na to że pomimo mojego młodego wieku i brudnej krwi, udało mi się zajść tak daleko, muszę być świetny prawda? Uśmiechnąłem się pod nosem i doszedłem do biura dyrektora. Gdy już miałem pukać, usłyszałem fragment rozmowy:

- Tak właściwie... - powiedział jakiś młody mężczyzna - jak myślisz... kogo wysłano do nas za karę?

- Cóż - odparł, sądząc po głosie dyrektor - jakbym miał szczerze osądzić... to myślę że Tasaka Kazuki - ja? Schowałem dłoń, jednak nie będę pukać. Podsłuchiwanie może być teraz dużo ciekawsze.

- Czemu on? - spytał młody mężczyzna.

- Zacznijmy od tego że jest tylko w połowie Japo.. Sakurańczykiem znaczy się... oraz że jako młody-aspirujący strażnik porządku został wysłany do jednej z najbardziej żmudnych kolonii... - to by się zgadzało...

- To ma jakiś sens.. tylko czemu mieli by to robić?

- Rasizm. Po prostu... nawet po jego rysach twarzy widać że nie ma czystej Sakurajskiej krwi poza tym z tego co wnioskuję z rozmów z Kazukim - czy on powiedział o mnie po imieniu bez mojej zgody? Chociaż w tej sytuacji to nie jest rzecz którą powinienem się teraz najbardziej przejmować - wnioskuję że ma dość... twardy charakter. Nie wiem jak to lepiej określić, ale wygląda na osobę która nie daje sobie w kaszę dmuchać - wtedy byłem zbyt przejęty by dostrzec, jak bardzo to przysłowie nie ma sensu.

- To by się zgadzało... w końcu nieoficjalnie każdy wie że Sakurańczycy to gnoje - stwierdził mężczyzna obrażając mój naród - a tak swoją drogą... masz jakąś bezkofeinową yerbę? - spytał. To był moment gdy wiedziałem że interesujące mnie informację już się skończyły. Zacząłem więc w ciszy odchodzić od drzwi. Nie pamiętam gdzie zdecydowałem się pójść, po prostu szedłem przed siebie. Czy to naprawdę jest prawda? Ja naprawdę jestem tu żeby zostać ukarany za moją brudną krew? Czy ten system naprawdę jest taki niesprawiedliwy? Jestem zdolny, nie mam kłopotu z przegadaniem nikogo, zawsze robię to czego po mnie oczekują... czy naprawdę pomimo moich starań, zawsze będę niedoceniony... przez moją brudną krew... cóż... przynajmniej mam ten różowy aparat na pocieszenie...

Korytarz po którym szedłem, był całkowicie pusty. Były godziny zajęć klubowych, poza tym, jak zawsze przed dniem wolnym uczniowie lubią siedzieć w łaźniach. Jednak w pewnej chwili usłyszałem że za rogiem trwa jakaś rozmowa, pomiędzy chłopakiem i dziewczyną. Zdecydowałem się po prostu zatrzymać, tak by usłyszeć te rozmowę. Może będę światkiem romantycznego, młodzieńczego wyznania miłości.

- Nie płaczę... - powiedziała dziewczyna. Skądś znałem ten głos. Nie należał on to żadnej bliskiej mi osoby, jednak co najmniej raz z nią rozmawiałem. Chyba. Zerknąłem na scenę. Tak, to była tamta dziewczyna, którą przesłuchiwałem w psychiatryku. Bodajże miała na imię Klaudia. Rozmawiała teraz z jednym Błogosławionym ringczykiem o długich włosach.

- Oczy ci się pocą? - spytał chłopak, jestem prawie pewny że prawie spojrzał się w moją stronę. Schowałem się wtedy ponownie za rogiem. Zignorował mnie.

- Tak! - krzyknęła dziewczyna.

- Klaudia... - zapadła krótka przerwa w rozmowie - oczy się nie pocą...masz tego wszystkiego dość prawda? - spytał ciszej.

- Uhm...

- Powiedz prawdę.

- E to - nastąpiła chwila zawahania - tak...

- Rozumiem... a teraz pozwól że skończymy te rozmowę jutro - powiedział stanowczym głosem.

- Uhg - zdziwiła się.

- Ktoś nas podsłuchuje - odparł i zaczął iść w moją stronę. Gdy był przy moim rogu, po prostu się na mnie krótko spojrzał i odszedł bez słowa.

Sakura:  Dominacja [sᴋᴏɴ́ᴄᴢᴏɴᴇ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz