Rozdział 27 - Waleczna abstrakcja

21 3 1
                                    


Perspektywa Sylwii


Krok za krokiem szłam korytarzem, zmierzając do mojego pokoju. Był już prawie wieczór, wieczór dnia, w którym miałam mieć pierwszą poważniejszą misję. Ledwie kilka dni temu dowiedziałam się o istnieniu Fulldive. Dzisiaj miałam już nurkować, by dołączyć do dosłownie walki o ważne medium transmisyjne. Mieliśmy działać równo o godzinie dwudziestej, w chwili gdy akurat następuje zmiana informatycznych wart. Tej nocy mieliśmy stać się wirusem, dającym rebelii możliwość oficjalnego włamania się do sieci i dostarczenia ludziom informacji bez propagandy. Byłoby to jak krzyknięcie, że ruch oporu istnieje i ma się dobrze. Co prawda nie byłoby to dostarczenie informacji każdemu, jednak i tak było to wartę takiej dużej akcji. Oczywiście jak to na ruch oporu przystało, praktycznie nikt, poza które osobami się włamują, nie wie o akcji. Podawanie informacji rebeliantom mogłoby zwiększyć ryzyko zdrady.

Doszłam do mojego pokoju i otworzyłam drzwi, by usiąść w mojej pościeli. Miała jakieś dwadzieścia lat i była w „polskiej" jakości, jednak lubiłam ją bardziej niż świeżą pościel, którą miałam w szkole.

Bitwa miała jedną wielką zaletę. Nikt podczas niej nie straci życia. W chwili gdy nasze awatary „umrą", a raczej ulegną awarii, stracimy na kilka godzin dostęp do sieci dla „martwego" punktu. Przeżyjemy to, jednak jeden żołnierz będzie wyłączony z bitwy. Miała jednak pewną wadę... a raczej dwie. Imperium Sakury namierzy naszą bazę, gdy tylko uda im się przechwycić czyjeś IP. Mówiąc wprost jeśli zabiją czyjegoś awatara i szybko użyją odpowiedniego polecenia. Analiza danych powinna zająć im około dwóch godzin. Nie dostalibyśmy powiadomienia o tym, że to zrobili, a oni wiedzieliby to gdzie jesteśmy. Istniała szansa na to, że by tego nie zrobili, jednak byłaby na tyle niewielka, że musielibyśmy od razu wrócić do „Tajemnej Głównej Bazy". Wiadomo o niej tylko tyle że znajduje się w jeszcze bardziej tajemniczym Wolnym Państwie. O którym wiedziałam tyle, że nie zostało podbite przez Sakurę.

Siedziałam na dość zniszczonej czasem pościeli mojego łóżka i patrzyłam przez okno. Tamtego dnia był deszcz. Chociaż był to nasz ostatni dzień w tak pięknym miejscu, nie mogłam skorzystać z jego uroków. W pewnej chwili usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi od mojego pokoju. W tym starym hotelu nie działały zamki. Obróciłam głowę, by zobaczyć kto to, był to Washi.

Pukaj! – Krzyknęłam w jego naturalnym języku i rzuciłam w niego poduszką.

– Sorry – Odparł – ale to ważna sprawa.

Jaka?

– Chodzi o jedną nurkującą. – Westchnął i zaczął mówić po polsku – chuj wie czemu, ale ta debilka wjebała się na drzewo i spierdoliła się na twarz – powiedział gniewnie – kurwa – dodał. Byłam wtedy pewna, że przeszedł na polski, bo w japońskim nie było przekleństw*, które pozwoliły by mu wyjaśnić, co czuł. Jego akcent brzmiał cholernie słodko gdy przeklinał – teraz mamy o jednego nurka mniej.

– Rozumiem... – również przeszłam na swój naturalny język – możemy znaleźć zastępstwo? – Sakurajczyk usiadł obok mnie.

Masz kogoś godnego zaufania? – spytał, ponownie wracając do japońskiego.

– W zasadzie – odparłam i twardo trzymałam się mojego języka – tak.

Kogo? – Szedł w zaparte z japońskim.

– Moja kuzynka. Klaudia. – Oznajmiłam, wiedząc, że jesteśmy w stanie wojny językowej.

Nie ma żadnego przeszkolenia.

Sakura:  Dominacja [sᴋᴏɴ́ᴄᴢᴏɴᴇ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz