ROZDZIAŁ 9

26 15 0
                                    


Zimne, smoliście czarne ściany, nieprzenikniona mgła aż śmierdząca niebezpieczeństwem. Ciche, kocie kroki. Ktoś tu był.

Powoli czerpał moc ze źródła i jednocześnie, równie wolno, zbliżał się do tajemniczej osoby. Szczęknęła wyciągana broń.

— Rzadko tu przebywasz. — Świst strzał był aż nadto słyszalny.

Mało powiedziane. Nikt tu nie przychodził, chyba że miał informacje lub rozkazy.

Flago spokojnie machnął ręką, a drzazgi i rozpuszczony metal spadły na podłogę. Przez chwilę martwo patrzył na kawałki zepsutej broni a potem przeniósł wzrok na przybysza. Z cienia wyszedł jak zawsze czujny Fyto, ponuro się śmiejąc.

— Nie tracisz koncentracji — zauważył kpiącym głosem.

— Nie muszę — odpowiedział równie niedbale.

— W tym miejscu zawsze trzeba obserwować.

Zgadzał się z nim, co nie znaczyło, że się do tego przyzna.

— Wiesz, dlaczego przyszedłem, prawda?

Bóg Ognia popatrzył na przyjaciela z nieukrywanym smutkiem. Wiedział. Zawsze to samo. Bez oporu podążył za Fyto. Celem była sala więzienna. Trzymano tam tych, którzy czekali na śmierć lub wolność. A Flago przybywał w tym cuchnącym pomieszczeniu, w tym samym, co jego bracia. Ułaskawić lub zabić. Gdy trzysta lat temu zostali tu przyprowadzeni, sami zastanawiali się, co dostaną. Czekali dość długo, bo większość dostaje wyrok już po dniu pobytu w tym pomieszczeniu. Ale oni czekali i czekali.

I w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Już mieli zostać straceni za stwarzanie zagrożenia dla Królowej Fae, gdy ta weszła do sali i zaproponowała wolność w zamian za służbę i lojalność. Byli najpotężniejszymi Fae na ziemi i tylko ona mogła się z nimi równać, dlatego oczywiste było, że chciała, aby złożyli jej przysięgę krwi. Nie myśląc zbyt długo, Flago zgodził się za wszystkich. Mieli mu to potem oczywiście za złe, ale pomijając ten przykry fakt, powiodło im się. Jednak z jednej niewoli trafili do drugiej.

Wielkie czarne wrota otworzyły się i weszli ostrożnie do ciemnej jaskini pełnej brudnych Pół-Fae i śmiertelników. Fae czystej krwi na ogół tu nie trafiali. Byli wyjątkiem. Lamenty i modlitwy były tu codzienną muzyką, której nauczyli się na pamięć. Mogli być tu wezwani tylko w jednej sprawie. Dokonać wyroku. Powoli przemaszerowali przez salę pomiędzy nieumytymi ciałami.

Gdy doszli do równie czarnego jak reszta otoczenia podium, szlochy na sali ucichły. Nikt nie chciał zginąć tego dnia, jednak każdy z tu obecnych wiedział, że i tak ktoś dziś straci życie. Z ponurymi minami stanęli za głównym katem i spojrzeli na tłum. Większość znalazła się tu przez przypadek, znaleźli się w złym miejscu o złym czasie. Królowej brakowało rozrywki, więc ją dostała. Codziennie wyroki za winy, których nie popełnili. A oni musieli dokonać sądu.

Diego począł czytać listę podobną do tej trzysta lat temu. Dziesięć imion na jeden dzień, nie mniej, nie więcej. Strażnicy przyprowadzili pierwszego nieszczęśnika, który rzucał się i miotał, lecz nic nie mówił. Flago spokojnie podszedł do mężczyzny i wysłał swą moc do przodu, a więzień zaczął się palić. Następnie Fyto począł oplatać go pędami. Po kilku minutach został po nim już tylko popiół i kałuża. Nic więcej. Patrzył pusto na pozostałości po człowieku i, odwracając głowę, machnął ręką, aby przyprowadzili kolejnego. Potem kolejnego. I kolejnego.

***

Telos przechadzał się zimnymi korytarzami pałacu wraz ze swą królową. Tego popołudnia siedział w swych komnatach i spokojnie czytał księgę praw, gdy do jego drzwi wszedł osobisty sługa Władczyni z informacją, że ona go oczekuje. Wiedząc, że odmowa równa się z tłumaczeniem, czemu nie mógł jej towarzyszyć, nie miał innego wyjścia i wyszedł za sługą. Tak znalazł się tu, w ciszy idąc przez pałac z kobietą, która go uwięziła i szczerze ją z tego powodu nienawidził. Udawał zadowolonego i spokojnego, ale w środku rozpętała się burza. Gdyby spojrzała mu w oczy, zapewne by ją ujrzała, ale nigdy tego nie robiła.

— Słyszałam, że widziano niesamowicie potężne kobiety Fae. Ktoś ci o tym donosił?

"Kto jej o tym powiedział? Czy były aż tak charakterystyczne?"

— Nie pani, nikt o niczym podobnym nie wspominał. Można wiedzieć, ile ich było? — zapytał, próbując nie brzmieć podejrzanie, jednak niezbyt mu się to udało, bo popatrzyła na niego wnikliwie.

— Według moich źródeł jest ich cztery, a każda włada innym darem. Co ciekawe, są one bliźniacze do waszych.

— Bardzo ciekawe... — powiedział, ale w myślach wykrzykiwał jedną, rozpaczliwą prośbę "Niech się nie dowie, niech się tylko nie dowie..."

— Wiesz coś o tym?

— Nie.

Może zapomni. Nie zainteresuje się tym.

— Bardzo ciekawe — tym razem to ona wypowiedział te słowa.

A jednak. Już się zainteresowała.

Dalej szli już w ciszy, pogrążeni we własnych zagmatwanych myślach.

Przechodzili obok sali tronowej, gdy zza rogu wybiegł służący i padł na kolana.

— Pani — skinął głową — proszę wybaczyć to nagłe najście, ale szpiedzy donoszą, że książęta Chaosu pojmali jedną z tajemniczych kobiet.

— Cholera — mruknął cicho.

— Coś mówiłeś, mój drogi?

— Nie, nic — odparł, ale w myślach już obmyślał plan, jakby ją tu zabić i upchać gdzieś ciało.

— Zanieś tę informację do reszty moich Upadłych — powiedziała zdecydowanie i ruszyła dalej, nie zaszczycając mężczyzny żadnym spojrzeniem.

Podążył za nią cicho, aby nie przypomnieć jej o prowadzonej wcześniej rozmowie. Po chwili naszedł go pewien pomysł.

— Przepraszam, ale chyba muszę cię opuścić. Nie czuję się najlepiej. — Kłamanie przychodziło mu niesłychanie łatwo, gdy zależało mu na czymś.

— A więc idź — powiedziała. — Oczekuję cię jutro przy tronie.

— Będzie tak, jak sobie życzysz.

Odwróciła się i poszła w swoją stronę, gdy on szybko przemierzał korytarze. Gdy w końcu dotarł do swych pokoi, zatrzasnął drzwi na klucz, po czym głęboko odetchnął, odpychając od siebie uczucia, których nie czuł od lat.

Wdech. Strach. Wdech. Nadzieja. Wdech. Zmartwienie.

Po kilku chwilach mógł znów cieszyć się zimnym porządkiem w głowie i brakiem jakichkolwiek emocji. Uspokojony usiadł na krześle i począł studiować swą księgę, jednak ta niezbyt go zajmowała, myślami wracał bowiem ciągle do tego, czego się dzisiaj dowiedział. A dowiedział się wiele. Wiedząc, że i tak się ponownie nie skoncentruje, wstał i zaczął chodzić po pokoju. Przystanął przy oknie i spojrzał na krajobraz. Nie było w nim nic, co mogłoby dać mu nadzieję na wolność. Nic nie mogło mu jej dać. Jednak gdy usłyszał wieść o tym, że te cztery kobiety były gdzieś widziane, nadzieja zakiełkowała i nie zamierzała dać się wyrwać. 

Dziedzictwo BogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz