ROZDZIAŁ 5

47 25 3
                                    

Z sufitu kapała woda. Ściany były szare, a gdzieniegdzie nawet pojawiał się zielony meszek. Na zewnątrz stali strażnicy. Mieli na sobie mundur z herbem, na którym był smok. Minęły już dwa dni, jeśli dobrze liczyła, od czasu jej porwania. Posiłki pojawiały się o poranku i zachodzie słońca. Nie oznaczało to jednak, że cokolwiek przełknęła. Piła tylko wodę, bo bez niej nie byłaby zdolna myśleć, a wolała zachować pełną jasność umysłu. Gdyby Pethane weszła teraz do pomieszczenia, Re byłaby w pełni przygotowana do ucieczki. Jednak jak na razie nic takiego nie miało miejsca.

W rogu stał siennik, którego nie ruszyła nawet palcem. Leżała na nim zgniła słoma, co samo w sobie było odrażające. Gdy król powiedział, że spędzi trochę czasu w celi, myślała, że chodzi mu o pomieszczenie z pryczą i przynajmniej wiaderkiem na nieczystości. Kiedy jednak do niej weszła, okazało się, że ma do dyspozycji tylko trochę tej ohydnej słomy. Modliła się do Matki, aby przyprowadziła tu jej siostry. Tak strasznie ich teraz potrzebowała.

Jej jedynymi towarzyszami niewoli były szczury przebiegające przez lochy od czasu do czasu. Na szczęście zdążyła się już do nich przyzwyczaić. Leżała na zimnej podłodze i próbowała wymyślić plan, jak się stąd wydostać. Niestety jak na razie jej próby nie powiodły się, więc zostawała bez pomocy, a jedyne co mogła zrobić, to czekać. Albo zabierze ją Król, który ją przesłucha, a następnie każe stracić, lub też przyjdzie po nią Pethane. Ta druga opcja była dosyć mało prawdopodobna. Wstała i przeszła się po pomieszczeniu.

Wtem za drzwiami dało się słyszeć kroki. Nigdy nie bała się śmierci, ale teraz ta chuchała jej na kark i obiecywała wieczne cierpienia. Usłyszała głosy pilnujących jej strażników oraz kogoś, kto im odpowiadał. Był to dźwięk miły dla uszu. Przed drzwiami pojawił się cień. Zamek szczęknął, a ona przygotowała się na widok króla. Jednak zamiast niego zobaczyła... mężczyznę Fae. Miał ciemne włosy, poprzecinane fioletowymi i granatowymi pasami. Mocno zarysowana szczęka przyciągała wzrok. Jednak najbardziej zaintrygowały ją jego oczy. Były w najjaśniejszym odcieniu błękitu, przez co wydawały się być z lodu. Nie mogła oderwać od niego swego wzroku. Ten, zauważywszy jej zainteresowanie, uśmiechnął się.

— Ojciec powiedział, abym osobiście odeskortował cię do komnat, Pani — odezwał się młodzieniec. Nic nie wskazywało na to, że była to pułapka.

Wskazała głową wyjście z lochu i popatrzyła na niego pytająco.

— Dlaczego po tym, jak wrzuciliscie mnie tutaj, mam być ulokowana w komnatach? — zapytała nieco urażona. — Czyżby zaszły jakieś zmiany?

— Ojciec dostał rozkaz z góry, a mym zadaniem jest wypełniać jego wolę — oznajmił i, nie dając jej szansy na odmowę, ruszył przed siebie.

Wciąż nie do końca mu ufając, podążyła za nim. Zza krat sąsiednich lochów patrzyły na nią pozbawione blasku i uczucia oczy. Tak jakby dusza została zabita w tych istotach. Z czasem lochy zmieniły się w pomieszczenia więzienne, gdzie warunki były dużo lepsze. Jedynym odgłosem było szuranie ich butów o podłogę oraz lamenty więźniów.

W końcu dotarli do drzwi. Strażnik otworzył je przed nimi. Gdy weszli na korytarz, Re oślepiły lampy i pochodnie na ścianach. Przez jakiś czas jej wzrok dostosowywał się do światła. Dopiero po krótkiej chwili mogła normalnie otworzyć oczy. Wtedy zobaczyła wielkie drzwi. Mężczyzna zatrzymał się przed nimi i pokazał ręką, aby weszła. Dziewczyna trochę zdziwiona złapała za klamkę. Za drzwiami znajdowała się przepięknie zdobiona komnata. Było w niej mnóstwo złota i srebra. Pościele i tkaniny wydawały się miękkie, ale to kolory najbardziej przyciągały wzrok, a to dlatego, że w zależności od tego, jak się na nie spojrzało, zmieniała się ich barwa.

Dziedzictwo BogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz